Znikające swastyki
Wysiadłam na Fabrycznym – dwa tygodnie poza Łodzią, nareszcie w domu – i nagle je zobaczyłam: w centrum miasta, naprzeciwko Dworca, naprzeciwko Uniwersytetu, na przystanku, i namalowane mazakiem na autobusowym siedzeniu z dermy. Swastyki, gwiazdy Dawida, szubienice i jeszcze obok tych symboli, jakby te nie wystarczały, obelżywe słowa – wciąż nie do przytoczenia.
Gdy chodziłam do podstawówki, na płotach pisano kredą „brzydkie słowa”. Pamiętam te płoty i panią od polskiego, która tłumaczyła, chyba w trzeciej klasie, że jedno z tych słów piszemy zawsze przez „ce-ha”, nigdy przez „samo ha”. Może obok były tam jakieś rysunki. Tego nie pamiętam.
W latach osiemdziesiątych nie chodziłam już do podstawówki. Na murach widniały wtedy karykatury Jaruzelskiego, hasła „Telewizja kłamie” lub „Idź durny do urny”.
Nie pamiętam, kiedy pojawiły się swastyki. Może zawsze tam były? Zobaczyłam je po powrocie z którejś podróży, pewnie już zagranicznej. Wysiadłam na Fabrycznym – dwa tygodnie poza Łodzią, nareszcie w domu – i nagle je zobaczyłam: w centrum miasta, naprzeciwko Dworca, naprzeciwko Uniwersytetu, na przystanku, i namalowane mazakiem na autobusowym siedzeniu z dermy. Swastyki, gwiazdy Dawida, szubienice i jeszcze obok tych symboli, jakby te nie wystarczały, obelżywe słowa – wciąż nie do przytoczenia. Może zobaczyłam je, bo poczułam się jak przybysze, którzy często podróżowali moją trasą „Dworzec – Uniwersytet” i było mi łyso? A może zobaczyłam je wreszcie, bo przez dwa tygodnie od nich odwykłam? Nie było ich w miejscach, w których byłam na wakacjach. Nie było ich ani w Jastarni, ani w Muszynie, ani na Słowacji, ani w Bieszczadach, ani nigdzie indziej. Wszędzie tam cykałam fotki i nie ma na nich żadnych swastyk.
Nie chodzi mi o kluby sportowe, choć to one uwikłane były często w owe napisy. Chodzi o nienawiść zakamuflowaną w klubowym przekazie, nakaz eksterminacji innego, obcego, nie naszego. O szubienice z gwiazdami Dawida malowane przez zwolenników obu klubów i swastyki pojawiające się ot tak, przy okazji i bez okazji.
Wśród owych swastyk mieszkałam tak długo, że przestałam je zauważać. Nic dziwnego, wyprawa z aparatem fotograficznym na boisko mojej dawnej podstawówki dowiodła, że zamalowane było swastykami. Nawet wtedy, gdy na chodnikach pojawiły się białą farbą zaznaczone granice getta Litzmannstadt i zrozumieliśmy wreszcie, gdzie mieszkamy, swastyki były dla nas przezroczyste. Z czasem zaczęłam dokumentować nienawiść na łódzkich murach – na początku starą Smieną, potem pierwszą tanią cyfrówką. Odkrywałam nowe formy nienawiści i stare hasła w nowych odsłonach. Z grupą znajomych przygotowywaliśmy wystawę.
– A gdzie swastyki? – zapytało moje dziecko, dziś już dorosła osoba.
– Jakie swastyki? – nie rozumiałam. Mieliśmy przecież skatalogowany cały alfabet nienawiści, od A do Ż.
Okazało się, że co dzień przechodziłam obok swastyki wyklejonej na murze i mijałam ją obojętnie. Była tak oczywistym elementem otaczającej rzeczywistości, że stała się „niewidoczna”.
Jakoś wtedy zaczęła się Kolorowa Tolerancja. Dzieciaki, zamiast biegać na wagary, biegały z puszkami farby i pędzlami. Wyglądało to trochę jak jeszcze jeden Dzień Ziemi, gdy wszyscy zbierają śmieci do worków, a nazajutrz nowe znów się walają. Więc zamalowane swastyki odrastały, kolorowe murale robione przez dzieciaki wspólnie z lokalną grupą graficiarską następnego dnia poznaczone były klubowymi wlepkami, a inicjatywa trwała jeden dzień w roku. Mimo wszystko zaczęły ją kopiować inne miasta. Niektóre zapomniały zaznaczyć, że pomysł był łódzki. Potem już naprawdę nikt nie pamiętał, że to zaczęło się w Łodzi.
A swastyki zaczęły znikać. Najpierw ta na rogu, koło której przechodziłam tak często, że stała się dla mnie niewidzialna. Potem zniknęła następna, zamalowano gwiazdę Dawida na szubienicy, potem jeszcze jedną, już bez szubienicy, ale równie nienawistną. To trwało nie kilka, ale kilkanaście lat, ale właśnie się stało.
Tam, gdzie kiedyś były swastyki, widnieją symbole Polski podziemnej – takie P umieszczone na kotwicy albo pojawiają się wielkie murale sławiące żołnierzy wyklętych. Ale to zupełnie inna historia.