Złośliwe redaktory
W październiku ubiegłego roku z RPA wróciła do naszego miasta grupa studentów Politechniki Łódzkiej. Wrócili z tarczą – zdecydowanie! Na antypodach jeździli sobie samochodem napędzanym energią słoneczną. Ich wycieczka nie miała jedynie charakteru krajoznawczego. Pojechali się ścigać.
Musiałem tak zatytułować artykuł. Brak gramatyki ma być wyrazem ekspresji! Zemsta za to, że muszę złamać zasady pracy dziennikarza, których uczyłem się od Wielkich i Godnych tego świata. Jedna z najważniejszych zasad brzmi: dziennikarz powinien być przezroczysty jak szyba i nigdy nie powinien używać słowa „ja”.
My, prawdziwi redaktorzy, mamy jedynie relacjonować zdarzenia, które widzimy. Jak więc mam opowiedzieć o temacie dziesięciolecia łódzkich pojazdów napędzanych energią słoneczną, skoro nie da się ominąć mojego skromnego imienia w tej historii? Szczęśliwie uświadomiłem sobie, że przecież piszę felieton. Jak dobrze, że coś takiego wymyślono. Ale, ad meritum, jak mówili starożytni Rosjanie.
W październiku ubiegłego roku z RPA wróciła do naszego miasta grupa studentów Politechniki Łódzkiej. Wrócili z tarczą – zdecydowanie! Na antypodach jeździli sobie samochodem napędzanym energią słoneczną. Ich wycieczka nie miała jedynie charakteru krajoznawczego. Pojechali się ścigać. Koło Naukowe Miłośników Motoryzacji to recydywiści, bo w zeszłym roku robili to samo w Australii. Dwadzieścia troje studentów i studentek z różnych Wydziałów PŁ pod wodzą doktora Przemka Kubiaka z Katedry Pojazdów wymyśliło samochód, który pobiera energię bezpośrednio z najbliższej gwiazdy, czyli Słońca, i jeździ gdzie oczy poniosą. Przy okazji podłączyli mnóstwo czujników i komputerów, dzięki czemu do tej pory analizują i badają każdy z trzech tysięcy kilometrów przejechanych po afrykańskich drogach.
Mamy być z kogo dumni, bo już w 2015 roku, w krainie kangurów nasi studenci osiągnęli najlepszy wynik w kategorii debiutantów. Ubiegłej jesieni, na czarnym lądzie byli pierwsi w swojej kategorii i zajęli piąte miejsce w klasyfikacji generalnej! Tak, tak. Mamy piaty wynik na świecie. Trudno się dziwić, skoro łódzki pojazd zasilany jedynie dwoma pięciokilowatowymi silnikami potrafi rozpędzić się do 120 km/h. To znaczy, tyle udało się pojechać w czasie prób na Lublinku, bo nikt nie miał odwagi docisnąć pedału do oporu.
Oczywiście, przy takich nastawach po dwóch godzinach akumulator oddałby z siebie ostatnie elektrony, a w naszej szerokości geograficznej trudno byłoby go doładować ze Słońca.
W czasie zawodów komputery pozwalały jedynie na jazdę „super ekonomiczną”, czyli nie można było przekroczyć sześćdziesiątki, ale za to zasięg rósł do nieskończoności.
Obydwa motory napędzające tylną oś pobierały mniej więcej tyle energii, ile dawały panele słoneczne, czyli trochę ponad 1200 watów. Jeżeli czasami prądu brakowało, bo zjadły trochę więcej, to właśnie po to pojazd wozi lekkie i pojemne baterie. Rano, przed wyjazdem i wieczorem po podróży młodzież mogła zrozumieć radość rolników. Słonko świeci i samo rośnie. To znaczy chłopu na polu, a studentom w akumulatorze.
No i teraz nadszedł czas łamania dziennikarskich zasad.
Rzeczywiście, pierwszym łódzkim pojazdem zasilanym energią słoneczną był „Solarek”, czyli jacht elektryczny płynący z Krakowa do Gdańska. Tak, przyznaję się. To ja w 2006 roku popełniłem „grzech” zaprojektowania, własnoręcznego zbudowania i przepłynięcia Wisły tym pojazdem. Konstrukcja wyglądała dość rachitycznie. Pływaki pochodziły jeszcze z pływającej Syrenki-Figurenki (to też moja sprężynka). Wspólnie z kolegą postanowiliśmy przekonać się, czy można, i okazało się, że to działa! Jeżeli ktoś z Państwa myśli, że Wisłę można pokonać od tak, wypływając na środek i czekając na rozwój wydarzeń, to powiem: nic bardziej mylnego. Codzienne przygody, walka z żywiołem, meandrami, płyciznami, palące się silniki, a nawet pożar metalowego wieszaka z ubraniem (bo spowodował małe zwarcie) warte są grubej książki. Sądzę, że czytelnik by się nie nudził nawet przez chwilę. Tam nie było się z kim ścigać, ale bezpieczne dopłynięcie bez strat w ludziach i droższym sprzęcie można uznać za ogromny sukces. Liga Morska uznała to Wodniackim Wyczynem Roku i wręczyła Glorię Marinero – najwyższe odznaczenie przyznawane na wodach śródlądowych.
Wracając do wszystkich łódzkich podróży słonecznych, wydaje się dziwne, że nie ma parcia ze strony „oficjalnych czynników”, by rozwijać tę technologię. Po rejsie „Solarkiem” – cisza jak po śmierci organisty. Studenci z Politechniki Łódzkiej, do których po drodze dołączyli koledzy z łódzkiego Uniwerku i ASP też nie czują wsparcia, o jakim by marzyli. Czyżby chodziło o to, że do energii słonecznej nie można doliczyć narzutu, marży, akcyzy i podatku drogowego? Nie wierzę, że dla marnych trzech i pół złotego na litrze paliwa ktoś mógłby torpedować całkowicie nie trujący i nie uzależniający od źródeł dostaw ropy transport. Miejmy nadzieję, że pomysłodawcy zostaną w naszym mieście, bo dotarły do mnie plotki, że Politechnika Poznańska jest bardzo zainteresowana współpracą.
Trzymajmy kciuki, żeby w polskiej czołówce w kategorii pojazdów solarnych była Łódź z uprzejmą pomocą Wielkopolan, a nie odwrotnie.
Dużo słońca w 2017 roku.
You must be logged in to post a comment.