Z suką po Galicji
One, te busy nie przewożą psów. A nawet suk. Kanarka, tak – jeśli zapakowany w woreczek foliowy (przecież kanarek wytwarza guano i dysponuje nim nieroztropnie). Może jeszcze papugę, jeśli nie wyraża się wulgarnie.
Urlopowałem, a jakże! Wałęsałem się po moim ukochanym Beskidzie Niskim. Z ciężkim plecakiem, namiotem, garami i wszystkim innym, co tam potrzebne. Z góry, pod górę, z góry, pod górę, po krzakach, kamieniach, strumieniach i błocie, w trzydziestostopniowym upale. Kto był, ten wie. Pięknie było i ciężko, jak cholera. Ale to wszystko pikuś, małe piwo, czy jak się tam jeszcze mówi. Najpierw trzeba tam dojechać, a potem wrócić – i to już nie jest zabawa dla amatorów.
Tu przydałoby się przeszkolenie u rangersów.
Najpierw zrobiłem „doktorat” z zagadnienia: PKP i kolejowe połączenia. To najłatwiejsza praca na świecie; pociągi w Polsce jeżdżą tak rzadko i prawie nigdzie, że uporałem się z tym w mig.
Przy okazji dokonałem odkrycia! Istnieje jakaś granica na wysokości Krakowa, oddzielająca południe kraju od reszty. I musi to być chyba granica z Galicją, choć tej ponoć nie ma od 1918 roku. Bo jak inaczej wytłumaczyć zjawisko, że dokądkolwiek chciałbym pojechać koleją na południe Polski, dojadę do Krakowa i muszę się przesiadać? Niby na dworcu odprawy celnej nie ma, ale kto wie, jak to robią.
Tak więc po dziesięciu godzinach upojnej podróży (50 km na godz. koleją w XXI wieku. Wow!) wysiedliśmy i stanęliśmy na dworcu galicyjskiego – jak już ustaliłem – miasta Krosno. Ja w jednej osobie, pewna pani w jednej osobie, dziecko płci męskiej w jednej osóbce, trzy wielkie plecaki i pies płci suka rasy labrador, sznaucer, owczarek jakiś tam, wilczarz i pudel. Tych psów, czyli suk nie było tak dużo – tylko ta jedna ma w sobie tyle ras. I właśnie ta niezwykle rasowa suka okazała się największym problemem w dalszej podróży. Dalej na wschód po tej części Galicji koleją się już nie pojedzie. Torów nie ma, czy za stromo? Nie wiem. Kiedyś się jechało, ale niesłusznie. PKS jest. Ale jakoby go nie było. Są busy – jakie chcesz: żółte, czerwone, małe, duże, stare i nowe. Na dodatek jeżdżą, często i wszędzie tam, skąd wyparły PKS-y. Tam, dokąd my chcemy. No, to o co mi chodzi?
One, te busy nie przewożą psów. A nawet suk. Kanarka, tak – jeśli zapakowany w woreczek foliowy (przecież kanarek wytwarza guano i dysponuje nim nieroztropnie). Może jeszcze papugę, jeśli nie wyraża się wulgarnie. Może kota. Ale psa? Nie i już! No to klops. Zaradny obywatel – pokierowany nieomylnym prawem naturalnym – przywiązałby psa, a nawet sukę do pobliskiego drzewa, i spokojnie udałby się w podróż. Ale nie my! My musimy ciągnąć „bydlę” ze sobą. A przecież kierowca po konsultacji z właścicielem firmy tłumaczy nam, jak krowie na granicy: Nie przewozimy psów, bo może trafić się pasażer, który nie zechce jechać z psem. Żelazna logika tego argumentu zamurowała nas i pewnie dlatego – zanim uzyskaliśmy połączenie z rozumem – zapytaliśmy pozostałych pasażerów:
– Czy mają państwo coś przeciwko, aby ta jakże sympatyczna suka pojechała z nami?
– Ależ oczywiście, nie! – odparli jednogłośnie pasażerowie.
– Widzi pan!?
– A jeśli dosiądzie się ktoś po drodze, komu pies się nie spodoba?
A pies mu mordę lizał! – chciałoby się wrzasnąć. Ale przecież wtedy na pewno nie pojedziemy. Okazało się jednak, że kierowca to ludzkie panisko. Zawarliśmy umowę, nieco poniżającą dla suki, ale dającą nadzieję, że dojedziemy: chowamy zwierzę pod fotel, żeby nie prowokować; jeśli dosiądzie się ktoś z psofobią – suka wysiada. I my też.
Wsiedliśmy. Jedziemy. Na zewnątrz stalowego pojemnika z nami w środku 35 stopni, więc wewnątrz pewnie z dziesięć więcej, bo „klima” nie działa. Powoli zaczyna brakować tlenu. Mam jakieś zwidy. Wydaje mi się, że wsiadam do jakiegoś busa na jakimś przystanku, rozglądam się i informuję kierowcę: Drogi panie, od rudego bolą mnie oczy, więc z tym rudym nie pojadę. Ta pani, obok której jest wolne miejsce, jest zbyt obszerna i będzie mi niewygodnie. Perfuma, którą używa pani w okularach, wywołuje u mnie uczulenie, objawiające się wysypką i świądem. A łysy pan pod oknem głośno sapie… Jadę w pustym busie ze stadem psów. Pojazd prowadzi suka. Po co włączyła wycieraczki?
Odzyskaliśmy świadomość, gdy na przystanku kierowca wpuścił do środka powietrze. Wysiedliśmy, przeprosiliśmy sukę i cieszyliśmy oczy widokiem cudownej dzikiej przyrody.
Tak, przyroda może być dzika i niech taka zostanie. Ale na nas już chyba czas.