Z Łodzi na całą Polskę, głośno: płać alimenty!
Kampania społeczna, która może zmienić życie miliona dzieci (lekko licząc)
Polska jest jednym z nielicznych krajów europejskich, i jedynym w Unii, gdzie rodzice (najczęściej ojcowie) płacą alimenty na dzieci, gdy chcą, i nie płacą, gdy nie chcą. Mimo zobowiązujących ich do tego przepisów, mimo wyroków sądowych, mimo armii komorników. Czy dziecko rodzi samotna matka, czy rodzice rozchodzą się po latach, zakładamy, że matka zapewni dziecku (dzieciom) wszystko. Bo musi. Ojciec zaś może, ale nie musi. O tym, jak wielki to problem dowiedzieliśmy się w 2004 roku, gdy 1 maja – w dniu wejścia Polski do Unii Europejskiej – przestał działać Fundusz Alimentacyjny. Albo trochę wcześniej, gdy przeciwko jego likwidacji protestowały matki – ale nie oszukujmy się, matki to nie górnicy palący opony. Protestów pewnie nie pokazali telewizji. I wreszcie po raz kolejny dowiadujemy się dzisiaj, z kampanii społecznej, że rzecz dotyczy ponad miliona dzieci.
Tak naprawdę problem odkryto parę dekad wcześniej. Fundusz Alimentacyjny przy ZUS powołano w latach siedemdziesiątych. Mimo że w PRL zatrudnienie było obowiązkiem, a nie prawem, i bez pieczątki z zakładu pracy w dowodzie osobistym można było trafić „na dołek”, mimo że ówczesne państwo kontrolowało obywateli niemal totalnie, skala społecznego problemu niepłacenia alimentów była tak wielka, że wprowadzono specjalną instytucję, która miała kredytować alimenty nie wpłacane na czas przez „niefrasobliwych” ojców, a następnie ten dług odzyskiwać. To już wtedy niepłacenie alimentów przybrało tak alarmujące rozmiary, że musiało interweniować państwo. Fundusz Alimentacyjny działał także po 1989 roku, gdy pojawiło się bezrobocie, umowy cywilnoprawne, nikt nie musiał się już tłumaczyć dzielnicowemu, czemu nie przebywa pod adresem zameldowania, i każdy mógł wystąpić o paszport. Niepłacących ojców przybywało i coraz trudniej było ich zadłużenie wobec Funduszu wyegzekwować. Ojców usprawiedliwiano, matkom zaś zaczęto stawiać coraz większe wymagania, by mogły wciąż otrzymywać świadczenia z Funduszu. Najpierw wprowadzono kryterium dochodowe, gwarantujące świadczenie tylko dzieciom w gospodarstwach domowych o najniższym dochodzie (najpierw było to 60% przeciętnego wynagrodzenia, potem zmniejszono limit do kwoty minimum socjalnego), następnie zaostrzono kryteria oceny dochodu tychże gospodarstw – alimenty stały się jeszcze jednym zasiłkiem dla najbiedniejszych. Zaczęto przebąkiwać o likwidacji Funduszu. Obok przyczyn ekonomicznych stojących za tą decyzją, wymieniano także inne powody. „Państwo nie jest ojcem” – wyjaśniała Jolanta Banach czytelniczkom Wysokich Obcasów w listopadzie 2003 r. Fundusz zlikwidowano w 2004 r., oferując w zamian najbiedniejszym rodzinom zasiłek w wysokości 170 złotych.
Wtedy właśnie ukazał się raport „Alimentare, czyli jeść” krakowskiego Centrum Praw Kobiet, który pokazał (w oparciu o ankiety z całej Polski) coś, co wcześniej już można było podejrzewać: niepłacący alimentów mogą liczyć na wsparcie nie tylko u bliskich, ale i w państwowych instytucjach. Pomagają im unikać zobowiązań wobec własnych dzieci nie tylko koledzy i pracodawcy, nie tylko ich matki i partnerki, ale i komornicy, instruujący nierzadko jak w prosty sposób komorniczej opieki się pozbyć. Bo nie tylko brak odpowiednich instytucji lub złe rozwiązania prawne stoją za kryzysem alimentacji: to społeczeństwo zwalnia gremialnie ojców z płacenia, a państwowe instytucje, mające strzec prawa i praw dzieci, nie stają na wysokości zadania. Bo pracują w nich ludzie, dla których społeczne przyzwolenie na niepłacenie alimentów jest ważniejsze, niż jakieś tam wyroki jakichś tam sądów. A przynajmniej tak było do niedawna.
Samotne matki nie bardzo miały jak kiedy i za co sprzeciwić się likwidacji Funduszu, ale przez Polskę przeszła fala symbolicznych protestów. W Łodzi, co roku w Dniu Matki, 26 maja, odbywał się Dzień bez Alimentów. Zapoczątkował te smutne obchody happening w 2004 roku, polegający na obchodzeniu ruchem konika szachowego planszy, wyrysowanej kredą na chodniku w pasażu Rubinsteina, przedstawiającej miesięczny budżet i próbie jego ogarnięcia za pomocą owych 170 złotych. Jakkolwiek konik się po planszy poruszał, pieniędzy brakowało. Innym razem stałyśmy w tym samym miejscu z transparentami, na których słowo „samotne” zostało przekreślone i zastąpione słowem „samodzielne” – bo samotna matka stała się już medialnym straszydłem, roszczeniową zasiłkobiorczynią, rodzącą kolejne dzieci po to tylko, by narażać budżet państwa oraz domowy budżet ojca owych dzieci na straty. W Warszawie samotne matki łatały symbolicznie dziurę budżetową, cerując publicznie dziurę w prześcieradle. Pytały też, czy rząd da na dzieci, czy na bombowce – właśnie ruszaliśmy na Irak. Bombowce były ważniejsze. Obok protestów pojawiły się postulaty przywrócenia Funduszu. Zbierałyśmy podpisy pod obywatelskim projektem ustawy, projekt trafił do Sejmu i wreszcie w 2008 roku Fundusz przywrócono, niestety wraz ze starym, ekstremalnie niskim progiem dochodowym. To zwycięstwo okazało się gorzkim – pewna grupa dzieci dostaje wprawdzie alimenty z nowego Funduszu, ale ojcowie nadal płacą rzadko. Skuteczność egzekucji zasądzonych alimentów wynosi kilkanaście procent. Województwo łódzkie jest w niechlubnej czołówce, a najbardziej ostrożnie szacując ocenia się, że co najmniej milion dzieci nie dostaje tych minimalnych kwot, do których płacenia zobowiązani są ojcowie.
W tej samej Łodzi, w której zaczynał się alimentacyjny ferment, po kilkunastu latach znów coś się dzieje. Tym razem samotne matki nie są same. Stowarzyszenie „Dla Naszych Dzieci” zostało zaproszone do współpracy przez – uwaga – komorników!
18 września łódzka Izba Komornicza zorganizowała konferencję prasową, inaugurującą akcję społeczną: „Nie odrzucaj swojego dziecka. Płać alimenty”. Zaprosili do udziału między innymi wicemarszałkinię Sejmu Wandę Nowicką oraz Joannę Łukaszewicz, przedstawicielkę Stowarzyszenia Poprawy Spraw Alimentacyjnych „Dla Naszych Dzieci”, prywatnie mamę 16-letniej Julii. Pani Joanna od 2008 roku stara się wyegzekwować należne córce alimenty, których łączna kwota przekroczyła już 110 tysięcy złotych. A w świat poszły klipy, które każdy i każda z nas znajdzie na You Tubie. W filmiku „Połączenie odrzucone” (https://www.youtube.com/watch?v=Q6eIfm_DaJE) dzwoni telefon. Mężczyzna patrzy na wyświetlacz, na którym wyświetla się „była” i odrzuca połączenie. Dzwoniąca kobieta nie rezygnuje, dzwoni kolejnego dnia i jeszcze raz, i skreśla kolejne daty w kalendarzu. Wreszcie obserwująca tę grę dziewczynka chwyta telefon i na numer ostatniego połączenia wysyła sms: „kłamczuch” (o kampanii więcej przeczytać można na https://www.kampaniespoleczne.pl/kampanie,3654,polaczenie_odrzucone).
To tylko początek. Reklama społeczna, konferencja prasowa i kolejne działania mają w zamierzeniu wywołać lawinę. Czy zdolna jest ona zmienić rzeczywistość? Czy ojcowie wzruszą się, gdy ktoś wyśle im linka do You Tube’a i czy ktoś go wyśle? Czy jedną taką kampanią da się zmienić okrzepłą przez lata solidarność z niepłacącymi ojcami, piętrowe pokłady ich usprawiedliwień? Czy wsparcie komorników zwiększy szanse na godne życie miliona dzieci? Czy uda się coś zrobić z tą rażącą niesprawiedliwością?