Z Diabła pomocą kupimy sobie Amerykę!

Foto. Marta Kolanowska.
Nasi naukowcy właśnie teraz chcą odkupić od Amerykanów, ale tych mieszkających na południowym kontynencie, kawałek ziemi. Będzie on ponad pięć milionów siedemset tysięcy razy mniejszy od Alaski, bo ma zaledwie 30 hektarów powierzchni, ale lepszy rydz niż nic.
Brzmi dziwnie? Nie jestem szalonym politykiem i mówię całkiem poważnie. Zobaczycie, że tak będzie. Nie chodzi tu wcale o odkupienie Alaski, bo tej byśmy nie dźwignęli finansowo, ale może kawałek Kolumbii?
W końcu już raz taki numer przeszedł, właśnie ze wspomnianą Alaską. Car sprzedał ją za siedem milionów dwieście tysięcy dolarów amerykańskich ludziom, którzy te dolary do dziś drukują, więc niby za równowartość jednej wypasionej kolacji Rockefellera z nowo zapoznaną aktorką. Ale to nie tak. Nie mówię o dzisiejszych dolarach. Te dolary były zrobione ze złota i naprawdę tyle warte, ile ważyły. Dziś tamta suma to około 367 milionów złotych, za co można kupić 2345 i pół kilograma złota. Trzymajmy w pamięci tę wartość, czyli niecałe dwie i pół tony złota.
Przypomnijmy tę historię, bo warto.
W 1867 roku, kiedy nasi przodkowie lizali rany po przegranym niedawno Powstaniu Styczniowym, w szkatule Cara hulało echo. No cóż, zrobiło się tam pustawo. Nasi solidnie się do tego przyczynili, czyli tanio skóry nie sprzedali. Car Aleksander II Romanow pewnie zaczął się zastanawiać, co by tu opchnąć na jakimś międzynarodowym bazarze, żeby – jak to się teraz mówi – nie stracić płynności finansowej. Wtedy raczej można było splajtować, zbankrutować albo iść z torbami. No komu jak komu, ale następcy Najwyższego i właścicielowi największego państwa świata nie wypadało.
Pomyślał sobie zapewne tak: Jeżeli pójdę do Maryśki i powiem, że mam pewne potrzeby finansowe i jeszcze poproszę, żeby na podreperowanie bilansu dała mi swoje klejnoty, będzie dym. W końcu już tyle napsociłem z kochankami, które z zupełnie podobnymi do mnie dziećmi mieszkają zaledwie piętro wyżej… Może lepiej nie poruszać drażliwego tematu małych wpływów i dużych wydatków. Potężnego przemysłu w kraju nie stworzyłem, z rolnictwem jako tako, ale też szału nie ma, więc może pozbędę się tego kawałka ziemi, który leży odłogiem na trzecim kontynencie? Tu w Europie i w Azji mam tego tak mnogo, że mało kto zauważy brak zimnych nieużytków na samej północy Ameryki. Nawet gdyby ktoś znalazł tam bryłkę złota czy platyny, to komu by się chciało grzebać w zmarzniętej skale, żeby to wydobyć? Podobno jest tam olej skalny, który niektórzy nazywają ropą naftową, ale do czego to komu? Niby piętnaście lat temu jakiś polski chemik czy farmaceuta, niejaki Łukasiewicz wydestylował z tej czarnej brei naftę czy coś takiego, ale ile ropy można ukopać na mrozie. Dalej car Olek myślał tak: Jakby dali choćby z pięć milionów zielonych, to niech sobie biorą tę Alaskę w cholerę i będzie spokój. Przecież ludzie nie latają, więc ze strategicznego punktu widzenia nam, Rosjanom, na nic te milion siedemset tysięcy kilometrów kwadratowych nieużytków. Niech tam ktoś w moim imieniu wytarguje, ile się da, i niech sobie od tej pory Amerykanie tyłki odmrażają.
Jak pomyślał, tak zrobił, i w nocy z 29 na 30 marca wspomnianego 1867 roku opylił Alaskę bez żalu. Potem nie raz Jego rodakom skoczyło ciśnienie. Na przykład, jak równo trzydzieści lat po transakcji paru kolesiów z łopatami zabrało z Alaski na parostatek swój urobek, żeby zważyć to w Seattle. Na miejscu okazało się, że tego, co ukopali, jest równiutka tona. Goście wykopali i przywieźli prawie tyle, ile Amerykanów kosztowała połowa tego kawałka ziemi. Przy okazji, właśnie to zdarzenie wywołało gorączkę złota na Alasce.
Kiedy świat połapał się, czym jest ropa naftowa, nie tylko Rosjanie, ale wszyscy głośno przełknęli ślinę, dostrzegając, że na Alasce są jedne z największych na naszej planecie źródeł tego minerału.

Foto. Marta Kolanowska.
Czas wspomnieć o najważniejszym.
Nasi naukowcy właśnie teraz chcą odkupić od Amerykanów, ale tych mieszkających na południowym kontynencie, kawałek ziemi. Będzie on ponad pięć milionów siedemset tysięcy razy mniejszy od Alaski, bo ma zaledwie 30 hektarów powierzchni, ale lepszy rydz niż nic.
Nie chodzi tym razem o ropę, złoto ani platynę. Nasi biolodzy pojechali do Kolumbii, zakolegowali się z tamtejszymi uczonymi oraz mieszkańcami ładnego kawałka dżungli i zaczęli badać rośliny i zwierzęta. Szybko odkryli ponad sto nowych gatunków. Oprócz splendoru w świecie nauki zrobili furorę w świecie pop kultury, bo odkryli Telipogon diabolicus (Orchidaceae), czyli „diabelski” storczyk. Roślina jest przepiękna, ale gdy patrzy się na nią z przodu, ewidentnie widać twarz diabła.

„Diabelski” storczyk. Foto. Marta Kolanowska.
Roślina została okrzyknięta jednym z 10 najciekawszych nowo odkrytych gatunków roślin w dorocznym zestawieniu publikowanym przez College of Environmental Science and Forestry.
Nieszczęśliwie, ta nowo poznana roślinka żyje tylko w małym kawałku dżungli na pograniczu Kolumbii i Ekwadoru, pomiędzy Andami i dorzeczem Amazonki, a niedługo mają tam przyjechać buldożery i wszystko zrównają z ziemią.
Nasi wymyślili, że zrobią zrzutkę w kilku europejskich instytutach badawczych i kupią ten kawałek planety.
W ten sposób uda się uchronić nieprawdopodobnie dużo życia, bo na jednym hektarze lasu tropikalnego występuje około trzystu unikalnych gatunków roślin kwiatowych. My w Polsce mamy aż trzy tysiące gatunków, ale na terenie całego kraju, a tam co krok to nowy, jeszcze nie poznany i nie opisany.
Naturalne wydaje się pytanie: dlaczego władze Kolumbii nie stworzą parków narodowych i nie ochronią skarbów przyrody? Ależ robią to, tylko jak już mają rezerwaty, to nie opryskują ich środkami chwastobójczymi. Zauważyli to producenci niezbyt legalnego białego proszku z zielonej koki i przenieśli swoje uprawy do rezerwatów. Pewnie dlatego, że w innych miejscach rządowe samoloty częstują biedną kokę randapem. W związku z takimi działaniami obu stron konfliktu narkotykowego, co roku mafia zamienia – uwaga – sto tysięcy hektarów dziewiczej dżungli na pola kokainowe.

Foto. Marta Kolanowska.
Myślę, że to kolejny powód, dla którego nie wolno brać tego świństwa do ręki, o płucach nie wspominając.
Podsumujmy – dzięki storczykowi podobnemu do diabła rogatego, sprawa zaprzyjaźnionej trzydziestohektarowej działki stała się słynna na świecie. Dzięki temu może uda się ją wykupić i uratować kilka tysięcy gatunków flory i fauny. Obecny właściciel tego fragmentu lasu obiecał, że jak my wykupimy 30 ha, to on nikomu nie sprzeda kolejnych trzydziestu, zatem mamy kumulację!
Zainteresowanych wyglądem diabełka i dalszymi losami polskiego kawałka ziemi w Kolumbii odsyłam do strony Instytutu Badań nad Różnorodnością (http://www.biodiversityresearchinstitute.org.pl).

Foto. Marta Kolanowska.
***
Instytut Badań nad Bioróżnorodnością jest fundacją non-profit założoną na początku 2017 r. przez dr Martę Kolanowską. Osoby zaangażowane w fundacji skupiają się na badaniach roślin i zwierząt w miejscach szczególnie cennych przyrodniczo, w tym głównie w tropikach Ameryki Południowej. Prowadzimy także działania edukacyjne związane z szeroko pojętą edukacją przyrodniczą. Fundacja skupia naukowców z Polski, Francji, Czech, Ekwadoru.
****
Radosław Wilczek – zajmuje się motoryzacją, techniką i nauką. W Radiu Łódź prowadzi magazyny naukowe i techniczne: „Szkiełko i Oko” oraz „Historię Wynalazku”.
Podoba Ci się ten artykuł? Tutaj możesz wesprzeć kolejny: https://zrzutka.pl/4n584m
Łódzka Gazeta Społeczna „Miasto Ł” jest gazetą bezpłatną, opartą na obywatelskim zaangażowaniu. Pomóż nam zebrać środki na dalsze działanie.
Jeżeli chcesz nas wspierać regularnie, zleć w swoim banku przelew stały:
Fundacja Spunk
Nr konta: 83 1750 0012 0000 0000 3823 8337 Raiffeisen Polbank
W tytule: „Darowizna na Miasto Ł”.
Dziękujemy!