Wykluczeni nie podskakują
Na przykład pani Halina mówi, że w obronie kilku sędziów to naród rusza na ulice, a w obronie tysięcy ludzi zatrudnionych na śmieciówkach nie ma kto stanąć. To gdzie jest ten Trybunał, gdy ludziom dzieje się krzywda?
Po ostatnich wyborach parlamentarnych i zmianie władzy wypada brać udział w demonstracjach w obronie demokracji, przynajmniej w niektórych środowiskach. Jest w dobrym tonie pokazać się na wiecu, a na Facebooku umieścić selfi. Nie chodzę, ale czuję… A słysząc pytanie: Byłeś?, czuję przypieranie do muru, bym opowiedział się, po której jestem stronie. Dlatego od razu deklaruję: Nie czytam, nie demonstruję – więc nie musisz iść ze mną do łóżka.
A wiesz, dlaczego nie uczestniczę w demonstracjach? Bo jak tysiące łodzian – w czasie, gdy odbywa się pochód w słusznej sprawie – ja pracuję albo ledwo żyję po pracy, albo… Tych „albów” jest całe mnóstwo. Nie usprawiedliwiam się, że mnie tam nie było, że nie bronię demokracji.
Z mojego grajdoła nawet nie widać, żeby była „zagrożona”. Wiem, że jeśli mi się coś nie podoba – słyszałem to nie raz – to mogę spakować walizki i wyjechać. Od ćwierćwiecza rozbrzmiewa ta mantra i nie raz pokazywano mi drzwi. I robili/robią to ludzie niezależnie od opcji politycznej. Tak Polacy już mają, że bezinteresownie sobie wzajemnie dowalają.
Paszport mam, w Unii mogę podróżować z Dowodem Osobistym – teoretycznie jestem człowiekiem wolnym. Rzeczywistość jest jednak inna. Pies z kulawą nogą nie interesuje się, dlaczego jestem niewolnikiem w mojej demokratycznej ojczyźnie. Bo choć zasieków na granicach państwa już dawno nie ma, to jednak… Za co mam wsiąść do pociągu byle jakiego? Za śmieciówkowe? Za pożyczone? Czy może za kradzione?
Tymczasem Ty najczęściej w soboty „spacerujesz” z innymi po mieście w obronie Trybunału Konstytucyjnego. Nie znam go – jest dla mnie tworem abstrakcyjnym. Mówią, że stoi na straży Konstytucji RP. To też twór abstrakcyjny. I mówię to ja – człowiek ponadprzeciętnie piśmienny… Ale być może niekumaty? Być może.
Być może jednak coś jest na rzeczy, skoro inni, których o głos nikt nie zapyta, mają dość podobne spostrzeżenia.
Na przykład pani Halina mówi, że w obronie kilku sędziów to naród rusza na ulice, a w obronie tysięcy ludzi zatrudnionych na śmieciówkach nie ma kto stanąć. To gdzie jest ten Trybunał, gdy ludziom dzieje się krzywda? I dodaje: – Zawsze się nam wmawia, że to wolność i demokracja, i że wolny rynek… Dobrze, że człowiek już na emeryturze, bo by tynk ze ściany przyszło jeść.
Pani Halina nie chodzi na demonstracje. Wiesz dlaczego? Bo już nikomu nie wierzy.
Pan Zdzisiek natomiast nie zna dnia ani godziny… w napięciu czeka i trwodze… Czeka na sms od pracodawcy, że właśnie dostał kurs dokądkolwiek. To oznacza, że siądzie za kółkiem i prawdopodobnie zarobi trochę pieniędzy. Ale trwoga nie mija, bo ten zarobek, to zaledwie niewielka część domowego budżetu, który – choć jeszcze pusty – to już rozparcelowany na niezbędne opłaty: czynsz, gaz, światło, leki. – O tych lekach to nawet nie wspominaj, bo wiesz, pracodawca… No właśnie. I zaproponuj panu Zdziśkowi poskakanie w tłumie, żeby poczuł się obrońcą demokracji. Chyba sobie kpisz.
Z kolei Anka pracuje na stacji benzynowej na zmiany i studiuje zaocznie. Musi pracować, bo ojciec choruje na serce. A jak nie wykupi leków, to zabierają go do szpitala w ciężkim stanie.
– Żyjemy jak na wulkanie, nigdy nie wiadomo, kiedy wybuchnie. Jak jest na zwolnieniu, to nie zarabia pieniędzy, bo nie odprowadza składki na ubezpieczenie chorobowe. No bo z czego ojciec ma je opłacić? Z tych 6 złotych brutto na godzinę?
Anka mówi, że na stacji benzynowej najgorsze są nocki. Dwie młode dziewczyny z całym dobytkiem pracodawcy na głowie kontra klienci – w większości pijani, dewianci, złodzieje. Choć pracuje tam dopiero rok, przeżyła napad jak w amerykańskim filmie. Długo nie mogła dojść do siebie, ale do pracy przychodzić musiała, bo strata dniówki byłaby nie do odrobienia. Myślisz, że ma czas albo ochotę poskakać razem z Tobą w obronie demokracji? Ona ma ochotę wyć z bezsilności. Ale jak większość polskich kobiet, zaciska zęby i nie skarży się. A w wolnej chwili, po zajęciach na uczelni, idzie z chłopakiem na piwo. Nie żałuj jej tego – ona musi odreagować.
Jej chłopak już pracuje… po 10 godzin dziennie, także w soboty. Wyobrażasz sobie? Od ósmej do osiemnastej. W tramwaju dosypia – to łącznie dwie godziny w podróży. Zarabia dwa tysiące złotych. Myślisz, że to dużo jak na młodego mężczyznę, chcącego założyć rodzinę? Gdy Ty podskakujesz w pochodzie na rzecz obrony demokracji, on nadskakuje klientom. Być może i Ciebie kiedyś obsługiwał. Ale nie zobaczysz go na demonstracjach, choć z zaangażowaniem o nich rozmawia podczas sobotnich imprez. Nocnych imprez, bo kiedyś trzeba normalne pożyć z przyjaciółmi.
Za to Arek pracuje na pełnym etacie, a po godzinach prowadzi firmę z kumplem. Swoje córki widuje śpiące, gdy nocą wraca do domu szybko wyspać się na jutrzejszy dzień. Na życie rodzinne zostaje mu tylko niedziela, podczas której cały jest podminowany zbliżającym się kolejnym długim tygodniem pracy. Owszem, stać ich na opłacenie dzieciom zajęć dodatkowych, na wakacje czy na normalne jedzenie. Ale oboje z żoną o demonstracjach w obronie demokracji dowiadują się z telewizji… że właśnie się odbyły. Gdy w sobotę zadzwoniłem do niego z pytaniem, czy przyjdzie na wiec, odpowiedział: – Wojtuś, myślałem, że to klient dzwoni. Sorki, muszę już kończyć. Wiem, że zobaczymy się dopiero na następnej rodzinnej Wigilii.
Za to pani Helena ostatnio bardzo się zmieniła. Wygląda jak przygnieciona życiem, choć jest jeszcze dość młodą kobietą. Całe lato i jesień w zaroślach na pobliskich pofabrycznych ruinach zbierała gałęzie na opał na zimę. Ze skromnej renciny po mężu nie wystarcza na życie. – Nie wiadomo, co opłacić w danym miesiącu, a czego nie. Strach, bo to zaraz wyłączają prąd albo zdejmują licznik gazu. A potem płać człowieku dodatkowe pieniądze za ponowne włączenie. Pani Helena jest z polityką na bieżąco. Na wybory chodzi, obrońców demokracji by poparła, ale…
– Panie Wojtku, ja nie mam w czym pójść. Ja bym poszła, poskakała… Ja bym chciała do ludzi, bo też jestem „za”. Ale ja nie mam butów. Te, co w nich chodzę, są już mocno zniszczone. Ubranie też. Tak po osiedlu to ja mogę, ale gdzieś dalej to już nie. Nawet do Galerii już nie chodzę po zakupy, bo się wstydzę.
Pani Helena widziała w telewizji demonstrujących ludzi: elegancko ubranych, uśmiechniętych, jakby przyszli na jakąś imprezę. Wśród nich czułaby się jak menelka. A przecież nią nie jest. Czy myślisz, że powinienem ją namówić na udział w demonstracji?
Pani Doroty też nie zobaczysz pośród obrońców demokracji, choć jest jej gorącą orędowniczką. Nie może być obecna w dwóch miejscach jednocześnie. Ostatnio pracuje w „maratonach”: 3 dwunastki pod rząd, czyli 36 godzin bez przerwy. I boi się, że kiedyś umrze podczas dyżuru w szpitalu. Choć jest pielęgniarką, nikt i nic jej nie chroni przed wolnością, demokracją, wyzyskiem, chorowaniem, śmiercią… Dała się wkręcić w samozatrudnienie – cudowny wynalazek wolnorynkowej gospodarki polskiej. Teraz ma komornika na głowie. – Musiałam brać pożyczki, bo inaczej nie szło. Mam schorowanych rodziców, którymi od lat się opiekuję. Załamali się po stracie pracy we włókiennictwie. Po prostu zostali bez środków do życia, choć byli w sile wieku. I dodaje: – Moje wnerwienie sięga zenitu. Czuję się oszukana i okradziona, i chętnie zrobiłabym jakąś rozróbę.
I wiesz? Myślę, że takich wkurwionych, demokratycznie wykluczonych łodzian jest mnóstwo. Czują się odrzuceni i niewidzialni. Lecz nie wiem, czy mijasz ich codziennie w drodze do pracy, w galeriach handlowych, na stacjach benzynowych…? „Na mieście” są skoro świt i późnym wieczorem. To szczurze życie. Są młodzi i starzy, wykształceni i nieoczytani – mają dość i brakuję im ciągle. Są zdradzeni i gniewni. Wykluczeni – nie podskakują.