Wieczór przy świecach
Jak funkcjonować na co dzień bez prądu? Jak zagotować wodę na herbatę? Obejrzeć telewizję? Zrobić pranie? Co jest przyczyną tego stanu rzeczy? Jak daleko idą konsekwencje? Ale zacznijmy od początku…
— Jak zwykle pracowałem przy komputerze, gdy nagle zabrakło prądu — opowiada pan Mariusz, gładząc się dłonią po przyprószonych siwizną włosach. Panujący w pokoju półmrok sprzyja skupieniu i rozmowie na trudne tematy. W pulsującym blasku świecy jego twarz raz wyłania się, to znów prawie znika w ciemnościach. Głos drży w przypływie emocji.
— To był czwartek, siódmy listopada — kontynuuje swoją opowieść. — Pamiętam, że było parę minut po trzynastej. Nagle usłyszałem charakterystyczne „puk” i gwałtownie zrobiła się cisza, w której szybko znikał dźwięk wiatraka stacjonarnego komputera. Ta cisza była za cicha… potwornie cicha! Nie mogłem tego znieść. Nie mogłem patrzeć na ciemny ekran monitora. Na dodatek nie zdążyłem skopiować pliku, nad którym właśnie pracowałem. Wiedziałem, że jest on do odzyskania, ale i tak czułem, że to „koniec świata”. Coś mnie ściskało w dołku, prawie do bólu. Miałem nadzieję, że najgorsze jednak nie przyszło. Podszedłem do drzwi, żeby wyjrzeć przez wizjer. Na korytarzu paliło się światło, czyli że w budynku jest prąd. Podszedłem do okna — życie toczyło się jak przed chwilą. Wtedy miałem już pewność, że to koniec, choć ta myśl była zaledwie domysłem. Było to nie do zniesienia. Nagle wydawało mi się, że ściany zaczynają zbliżać się do siebie, że robi się coraz ciaśniej i że za chwilę zostanę zmiażdżony między nimi. Musiałem wyjść z domu. Ale trudno tak bez sensu wyjść. Postanowiłem kupić chleb. Na podwórku poczułem, że wszystkie okna na mnie patrzą a moje nogi chciały biec… Tak, chciałem od tego uciec. Pragnąłem pójść jak najdalej przed siebie. I okazało się, że w tym szybkim marszu znalazłem ukojenie.
Pierwsza myśl: skąd wezmę zasilanie do laptopa? I wtedy wpadłem na pomysł, że będę chodził z komputerem do BUŁ-y. W czytelni, przy każdym stanowisku jest gniazdo elektryczne, gdzie można podłączyć swój sprzęt i pracować w spokoju. Wymyśliłem, że w godzinach dopołudniowych będę pracował w bibliotece, jednocześnie napełniając baterię, a po południu w domu będę kończył to, co wcześniej zacząłem. Przyznam, że to odkrycie pozwoliło mi przetrwać najgorsze. A tych najgorszych rzeczy było całe mnóstwo. Zastanawiałem się, jak o tym powiedzieć żonie? Co zrobić z praniem, gdy pralka nie działa? Co ze sprzątaniem? Lodówka przestała działać, więc jak przechować żywność? Jak zaparzyć kawę? Myślałem o tym, że za chwilę padną telefony i router do bezprzewodowego Internetu, więc stracę kontakt ze światem. Co będzie z ogrzewaniem, bo mamy przecież elektryczne grzejniki?
Mówię o tym wszystkim wymijająco. Bo trudno jest powiedzieć otwartym tekstem, że jest się… No, że jest się nikim. Że człowiek społecznie już nie żyje. Nawet przyznanie się przed samym sobą jest bardzo długo niemożliwe. To coś się czuje pod skórą, ale tego poczucia nie ubiera się w słowa, żeby się nie stało przypadkiem tak, jak się pomyśli. Po prostu, żeby nie wywołać wilka z lasu. Teraz już mogę o sobie powiedzieć prawdę, choć jeszcze mnie to dużo kosztuje.
To, co się stało 7 listopada, kazało nazwać rzeczy po imieniu. Zmusiło do skonfrontowania się z faktami.
W tym dniu wyłączono nam prąd. Wiem, że to zdanie brzmi banalnie. Dla urzędniczki w elektrowni jest to zwyczajne stwierdzenie faktu. Dla mnie — nauczyciela — jest to sytuacja nie do pomyślenia, nie do zaakceptowania. To prawie jak wyrok śmierci, choć straszniejsze są rzeczy na świecie.
Jak do tego doszło? To bardzo złożona sytuacja. Generalnie rzecz biorąc, gwałtownie zubożeliśmy. Żona była urzędniczką. Ostatnio pracowała w małej prywatnej firmie, ale zachorowała na serce. Przy okazji wykryto złośliwe nadciśnienie. W trakcie długotrwałego zwolnienia lekarskiego a potem zasiłku rehabilitacyjnego, pracodawca skorzystał z prawa rozwiązania umowy o pracę. W tej chwili żona dostaje najniższy zasiłek rehabilitacyjny — to zaledwie 760 zł., a żaden lekarz medycyny pracy nie podpisze jej zdolności do podjęcia zatrudnienia. Zatem impas. Ja jestem nauczycielem, dość niepokornym, ceniącym sobie wolność. Gdy odszedłem z pracy, utrzymywaliśmy się z moich korepetycji i modnego w tych czasach freelansowania (freelancer — pol. wolny strzelec — osoba pracująca bez etatu, realizująca projekty na zlecenie, najczęściej specjalizująca się w danej dziedzinie, przyp. red.). Żyliśmy nieco skromniej, ale wystarczało. Potem było coraz mniej zleceń. W godzinach potencjalnych zajęć w szkole wychodziłem z domu, żeby sąsiedzi widzieli, że idę do pracy. Przecież nie mogłem przyznać się, że jestem bezrobotny, choć takiego statusu wtedy jeszcze nie miałem. Nawet rodzina o tym nie wiedziała. Chodziłem zatem do czytelni. Czasami do parku, ale bałem się, że ktoś mnie przyłapie na wagarach. Szukałem pracy przez Internet, ale mam wrażenie, że CV powinno być napisane odwrotnie. To znaczy, że data urodzenia powinna być na końcu. Co z tego, że jestem dobrze wykształcony, że dysponuję atrakcyjnymi umiejętnościami, skoro mam „starą” metrykę. A przecież lekturę mojego zawodowego życiorysu pracodawca zaczyna właśnie od daty urodzenia.
Byłem zupełnie niepotrzebny. To powodowało, że czułem się martwy. To poczucie niepotrzebności nikomu i do niczego jest bardzo bolesne. To tak, jakby człowiek leżał w grobie i nagle trumna zawała się pod naporem ziemi. Ciasno, bez wyjścia i nikt mnie nie usłyszy.
Długo nie korzystaliśmy z niczyjej pomocy. Wreszcie tak, ale na początku nie było to w ogóle możliwe. Wstyd jest tak wielki, że nie można wyjść z domu do urzędu pracy czy do ośrodka pomocy społecznej. To jest takie uczucie, jakby wszyscy wiedzieli… Nie raz dezerterowałem w drodze po pomoc.
Jedliśmy skromnie. Czasami raz dziennie, żeby zaoszczędzić na jutrzejszy chleb. Żona jak szła pilnować dzieci do rodziny, to żartowaliśmy, że zaprowiantuje się u nich na cały dzień. Tak rzeczywiście było.
Nikt nie wiedział o naszej sytuacji. Wstydziliśmy się o tym mówić. Wprawdzie bliscy i znajomi widzieli, że stopniowo rezygnowaliśmy z naszych ulubionych aktywności, bo przestaliśmy chodzić do kina, do teatru, nie pokazywaliśmy się na Piotrkowskiej. Ale rozumieli, że w związku z chorobą żony zacząłem więcej pracować i nie mamy czasu na rozrywki. A fakt był taki, że musieliśmy wykupić leki. Wszystkie potwornie drogie. Przestaliśmy płacić rachunki za prąd, a później także za gaz. Staraliśmy się opłacać tylko telefon i Internet, żeby mieć kontakt ze światem.
Długo zaprzeczałem temu, że sytuacja jest tragiczna. Łatwiej było uszczuplić swoje potrzeby, niż oznajmić światu, że żyje się w nędzy. Człowiekowi ciągle towarzyszy nadzieja, że to już na ten list motywacyjny i CV zareaguje pracodawca. A czas płynie — kolejny miesiąc, kolejny niezapłacony rachunek. Wtedy pojawia się nadzieja, że jeszcze nie tym razem nastąpi wyłączenie. Pamiętam, jak ścigałem się z gazownią, kto pierwszy? Czy to ja pierwszy wykąpię się w ciepłej wodzie zagrzanej w termie, czy to dostawca gazu pierwszy wyłączy jego dopływ. Potem zacząłem poszukiwać informacji, jak skorzystać z usług urzędu pracy. Zorientowałem się, że można to zrobić przez Internet, bez wychodzenia z domu, czyli że mogę dokonać pełnej rejestracji za pomocą „profilu zaufanego”. Wypełniłem odpowiedni formularz i dostałem tzw. e-PUAP — coś w rodzaju podpisu elektronicznego. Dzięki temu nie musiałem stać w kolejkach w urzędzie pracy, przeżywać upokorzenia, które wyobrażałem sobie, że jest ogromne. Wszystko załatwiłem przez Internet. Otrzymałem status bezrobotnego bez prawa do zasiłku.
W Internecie przeczytałem o Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Pośród wszystkich warunków, spełniałem tylko jeden — miałem zerowy dochód. Kilka razy nosiłem się z zamiarem zatelefonowania, ale zawsze się bałem, że aby sprawdzić naszą wiarygodność, zostanie przeprowadzony wywiad wśród sąsiadów. W końcu zadzwoniłem i umówiłem się na spotkanie. Odwiedziła nas młoda, energiczna kobieta. Wyciągnęła plik papierów. Zaczęła przeprowadzać standardowy wywiad. I już po chwili okazała się ciepła i wrażliwa. Do tego stopnia, że widać było, iż stara się ukryć wzruszenie. To było dla nas ważne, że ona — urzędniczka… że przyszła do nas jak do ludzi, że okazała nam empatię. Dodatkowo zaproponowała zgłoszenie się do Klubu Integracji Społecznej. Że być może moje umiejętności przydadzą się do zrobienia czegoś pożytecznego. Można tam skorzystać z porady prawnej, spotkać się z psychologiem albo uczestniczyć w grupie wsparcia. To zawsze nowa forma nawiązywania kontaktów. I jak zacząłem chodzić na spotkania, znów poczułem dawną ciekawość świata i ludzi. Już wiedziałem, że idąc ulicą, nikt z przechodniów nie orientuje się w mojej trudnej sytuacji. Że nie mam się czego wstydzić. Że nastały takie czasy, w których proszenie o pomoc jest w porządku. Wtedy też znalazłem w Internecie stronę Centrum Informacji i Planowania Kariery Zawodowej. Byłem już tak skołowany przeglądaniem ofert pracy, że postanowiłem skorzystać z porady doradcy zawodowego. Mogę powiedzieć, że to spotkanie odmieniło mój pogląd na samego siebie. Wreszcie uporządkowałem sobie wiedzę o moich mocnych stronach. Dowiedziałem się także, jak skuteczniej kontaktować się z potencjalnymi pracodawcami. Mam nadzieję, że to w końcu zadziała.
Dużo łatwiej było nam zwrócić się o pomoc do instytucji niż do rodziny i znajomych. Oczywiście, oboje z żoną wiele rozmawialiśmy na ten temat. Zastanawialiśmy się, jak powiedzieć, że wyłączono nam prąd. Oboje doszliśmy do wniosku, że nie chcemy tym stwierdzeniem spowodować w naszych bliskich poczucia zobowiązania czy nawet przymusu do udzielenia nam pomocy. Chcieliśmy, żeby wszystko było tak jak dawniej, żeby nasze kontakty opierały się na obopólnej chęci do bywania razem. A jednak dowiedzieli się i stało się to zupełnie spontanicznie. Żona po prostu powiedziała, że potrzebujemy dużo świec i czy nasi bliscy mogliby zrobić nam taki prezent? A oni zażartowali sobie: organizujecie wieczór przy świecach, czy wyłączyli Wam prąd? Żona zupełnie spokojnie odpowiedziała: to drugie. Wtedy usłyszeliśmy, że świece będą na jutro, a pieniądze na pokrycie zaległych rachunków zorganizują w najbliższym czasie. W tym momencie poczuliśmy coś niesamowitego. To jakby przyjęcie z powrotem do wspólnoty, akceptacja nas takich, jacy jesteśmy, bez stawiania żadnych warunków, bez pytania o szczegóły.
No właśnie, poczucie bycia we wspólnocie z całą pewnością jest ważne dla państwa Magdaleny i Mariusza W. Jednak uzyskane od rodziny finansowe wsparcie nie rozwiązuje problemu do końca. Osoby borykające się z bezrobociem wiedzą, jak trudno jest znaleźć pracę; jak łatwo popada się w zadłużenie; że sytuacja pogarsza się z miesiąca na miesiąc. Gdy trudne okoliczności spadają na nas jak grom z jasnego nieba, nie mamy możliwości zabezpieczyć się przed upadkiem. Teraz, przy braku jakiegokolwiek wpływu na sytuację, możemy czuć się przygnieceni i przygnębieni. Czasami musimy skorzystać z pomocy specjalisty.
Strata pracy, poważna choroba, wypadek zdarzają się tak samo niespodziewanie i w nieodpowiednim momencie jak śmierć, a wykluczenie energetyczne jest tylko jednym z przejawów oddziaływania konstelacji niesprzyjających życiowych zdarzeń. Samo w sobie jest stygmatyzujące — naznacza piętnem patologii społecznej. Przecież pokutuje jeszcze przekonanie, że to ludziom z marginesu wyłącza się prąd. Z takiego założenia wyszedł i taki mit wzmacniał reporter jednej ze stacji telewizyjnych, relacjonując pożar w kamienicy, w którym zginął mężczyzna w średnim wieku. Najważniejszym pytaniem, skierowanym do sąsiadów, było: „czy człowiek ten pił wódkę?”, a wywiady były tak prowadzone, by potwierdzić z góry założoną przyczynę pożaru. Miało nią być zaprószenie ognia przez pijaka. Odnosiło się wrażenie, że w tym medialnym przekazie „wieczory przy świecach bez prądu” mogą zdarzyć się tylko menelom.
A jakie są możliwości pomocy osobom, które znalazły się w tak trudnej sytuacji? Praktycznie żadne! System opieki społecznej jest niewydolny. Restrukturyzacja zadłużenia bankowego, to kolejny „produkt”, sprzedawany osobom mającym problemy ze spłatą pożyczki. Zawsze jest to kwota wyższa od zaległej. Po prostu banki z tego żyją, a często dołączają do nich sądy i komornicy. Gdy „zgaśnie światło”, dostawca energii energetycznej żąda natychmiastowej spłaty całości zadłużenia wraz z dodatkową opłatą, co zazwyczaj jest zupełnie niemożliwe.
Taka sytuacja może zdarzyć się każdemu z nas; wszyscy ludzie są zagrożeni wykluczeniem. I choć wielu wydaje się, że ich to nie dotyczy, należy pamiętać, że wypadki, choroba, utrata pracy czy inne nieprzewidziane okoliczności mogą dotknąć każdego. Warto zmienić swoje spojrzenie na ludzi, którzy właśnie są w trudnej sytuacji i pamiętać, że brakuje mechanizmów ochrony przed skutkami nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Że scenariusz życia na równi pochyłej może być Pani, Pana, moim udziałem, a blask świecy w oknie to niemy znak prośby o pomoc.
fot. Joanna Tarnowska
You must be logged in to post a comment.