Skwer imienia skweru imienia
Tak sobie pomyślałem, że kolejnych pięć tysięcy znaków ponownie zużyję by opisać spacer. No bo niby mógłbym napisać, że polityka społeczna słabo, że rewitalizacja fajowo, że wybory… no ale trochę trudno, gdy pogoda ładna i wieczór przyjemny. I weekend jeszcze.
Szanowni Państwo, zabieram Państwa na Piotrkowską w okolicach północy. Miasto wygląda fenomenalnie. Zupełnie inaczej niźli wygląda w południe na ten przykład – bo ludzie inni, bo Ci ludzie trochę inaczej, bo ciemniej i głośniej. I co innego widzi się tam, gdzie się patrzy gdy jasno. Historyczna oś miasta, wraz ze zmrokiem, zamienia się w przestrzeń nieco bardziej survivalową – w taką grę platformową, w której trzeba iść z miejsca na miejsce, kilku rzeczy uniknąć, kilka zaliczyć. Co trzeba zrobić, by przejść etap? To różnie. To indywidualne zupełnie – niektórzy ratują księżniczki, inni cieszą się, gdy wrócą z odpowiednią ilością monet. A co konkretnie mnie ujęło, że znów odpuściłem tematy polityczne i społeczne? Dlaczego widzę miasto w konwencji gry komputerowej? Właściwie dwie rzeczy: z jednej strony sposób poruszania się większości osób – jakby sterowanie postacią w grze było niezbyt intuicyjne i trudne do opanowania, po drugie, kampania promocyjna miasta, która wraz ze swoimi hasłami zwraca uwagę na szczegóły i detale nocnego życia, które normalnie by umknęły.
Mijamy Narutowicza. Ten chyba najbardziej zaludniony odcinek Piotrkowskiej jest doskonałym przykładem, jak studenci pozdrawiają maturzystki. Konkretnie jak? Hasłem na zdrowie, wódką, piwem, drinkiem, czym bądź! Gdyby ilość wypitego zdrowia dało się przełożyć na faktyczne zdrowie niedzielne, nikt nie mógłby narzekać. Dorzuciłbym hasło dodatkowe dla organizatorów i twórców kampanii – łódzkie lokale pozdrawiają skocznie narciarskie. A wszystko przez schody – dwa, trzy stopnie, które stanowią element gry w pełnym tego słowa znaczeniu. W jednej z gier, które popularne są nadal, chociaż swą świetność przeżywały w latach dziewięćdziesiątych, mały hydraulik w czerwonym kubraczku od czasu do czasu miał możliwość wejścia w rurę, która wystawała z planszy. A w rurze czaiła się plansza bonusowa! Na Piotrkowskiej wystaje ogródek, bonus natomiast ukrywa się za stopniami właśnie. Im więcej bonusów, tym trudniejszy każdy kolejny – jeden stopień daje się pokonać, drugi… to już różnie. Bo czasem noga się omsknie, czasem wróci na stopień pierwszy. Gdy się już próg właściwy przebędzie, można wypić bonus, posiedzieć, popatrzeć, posłuchać. Potem ktoś macha chorągiewką i z progu, który był nie do pokonania chwilę temu, teraz wychodzi się i leeeeeeci! Bo okazuje się, że alkohol faktycznie uderza do głowy. I głowa przezeń robi się ciężka i gdy się przy wybiciu ze stopnia pochyli naprzód, to grawitacja ciągnie w dół element najcięższy – rączki na bok i lecimy po równiutkim granicie aż do telemarku na progu kolejnym. A że sterowanie w grze nocnej, jak już wspomniałem, intuicyjne nie jest, nosi się trochę od prawej do lewej tłum cały.
Mijam kolejne hasło na plakacie. Zderzacz hadronów? Oj tak! Jak się taki hadron z baru wytoczy, to leci na kolizyjnym. Plansza Piotrkowska też nie ułatwia – gdy się leci bez zderzenia zbyt długo, to się można wpakować w czarną dziurę między barierki. A jak już się w czarną dziurę człowiek wpakuje… jak to w grze komputerowej bywa – kolejne życie, hej przygodo, dalej do Roosevelta! Co jakiś czas miasto testuje sprawność umysłową bawiących się, zadając za sprawą kampanii promocyjnej pytania podchwytliwe. Wersal? Nowy York? Oczywiście, że nie. OffPiotrkowska!
Trochę czepiam się nowej kampanii. Trochę śmieję się z „graczy” weekendowych. Ale tylko trochę – sam bywam graczem, wiem, jak niekiedy plansza potrafi dać w kość. Zastanawiam się jedynie, dlaczego szukamy w Łodzi zderzacza hadronów, skoro właściwie mamy własny? Dlaczego doszukujemy się Wersalu w Poznańskim? Jak dobrze pamiętam z historii Wersal najwspanialszym miejscem na świecie nie był i pomimo całego splendoru trochę śmierdział. Przeszedłem się w tę i nazad, rozumiem – sam zobaczyłem inspirację do haseł kampanii. Dlaczego jednak pozdrawiamy Nowe Yorki, Krakowy i inne miejsca? Usiadłem sobie klasycznie na skwerze imienia… i tak sobie pomyślałem, że ten skwer imienia powinien być imienia skweru imienia. Bo w tym mieście się kreuje. Nie dlatego, że wygląda ono równie dobrze jak Nowy York. Nie dlatego, że mamy ładne studentki i maturzystki. Właśnie dlatego, że Łódź jest jedyna i unikalna, to tu się kreuje. Tu szyby w tramwajach mogą być czyste, tu Widzew kuca na siku. Oczywiście, że pozdrawiam. Ale mam też świadomość, że Ci, którzy tu sobie kreują, którzy są znani w Polsce całej, nie mają kogo pozdrawiać. Bo takich jak oni ze świecą szukać. I to Oni powinni być pozdrawiani! Niniejszym oficjalnie oddając trybut tym właśnie: Szczepan Przedziwko pozdrawia łódzkich kreatywnych.