Protest humanistów
W imieniu Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej mamy zaszczyt i przyjemność rozmawiać dzisiaj z panią dyrektor Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, profesor Wielisławą Warzywodą-Kruszyńską.
AK: Dlaczego pani profesor zdecydowała się włączyć Instytut Socjologii UŁ do Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej?
WWK: Sytuacja Instytutu Socjologii na Uniwersytecie Łódzkim jest inna niż w pozostałych uczelniach. My funkcjonujemy od 50 lat na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym. To jest absolutny ewenement. Dlatego status łódzkiej socjologii jest trochę inny niż socjologii na pozostałych uniwersytetach. Tam funkcjonują one na wydziałach humanistycznych. Inna jest również sytuacja finansowa naszego Wydziału, zdecydowanie lepsza niż wydziałów humanistycznych. Zdecydowaliśmy się przystąpić do tego protestu przede wszystkim jako wyraz solidarności z socjologią, filozofią, historią i etnografią. Uważamy, że sytuacja tych dyscyplin naukowych jest zła, także pod względem finansowym. My jesteśmy w lepszym położeniu, ale oczywiście wszystkie inne dolegliwości, które dotyczą nauk humanistycznych, dotykają także nas. Muszę dodać, że koledzy ekonomiści i dziekan naszego Wydziału bardzo pozytywnie odnieśli się do faktu, że chcemy wywiesić czarną flagę, zaprotestować przeciwko polityce naukowej rządu. Dlatego nie jesteśmy na Wydziale osamotnieni. Także koledzy ekonomiści uważają, że sprawa jest ważna i nie można jej ignorować.
AK: Które z postulatów Komitetu uważa pani profesor za najważniejsze?
WWK: Uważam, że absolutnie największym problemem jest niedoinwestowanie nauki. Sytuacja jest dramatyczna, nauka jest traktowana jak piąte koło u wozu. Istnieje przekonanie, że można funkcjonować i rozwijać się bez pieniędzy, że środowisko naukowe wszystko wytrzyma. A bez pieniędzy, także w humanistyce, nic się zrobić nie da. Jak wiadomo, w strategii Europa 2020 określono, że do 2020 roku, na badania i rozwój, ma być przeznaczone 3% PKB (Produktu Krajowego Brutto). W Polsce jest to dzisiaj 1%. Zakłada się, że być może w 2020 roku będzie 1,5%. Nauka musi być doinwestowana, żeby kraj się rozwijał. Wydajemy ogromne pieniądze na zbrojenia, ale nie stać nas na to, żebyśmy zrealizowali cel unijny, jakim jest 3% PKB. A tymczasem funkcjonuje system uzależniający wielkość finansowania od liczby studentów, choć świetnie wiadomo, że jest niż demograficzny. Zatem – im mniej studentów – tym mniej pieniędzy dla uczelni. Główne źródło przychodu uniwersytetów stanowi dotacja dydaktyczna ministerstwa. Granty na badania, ze względu na ogólną małą kwotę przeznaczaną na naukę, nie rozwiązują problemu. Na naukę muszą być przeznaczone większe kwoty, w tym na nauki humanistyczne i społeczne, bo to one przyczyniają się do zachowania kulturowej ciągłości społeczeństwa i rola ich nie maleje, lecz wzrasta w warunkach gwałtownej zmiany społecznej.
AK: Jak pani profesor wyobraża sobie reformę polskiej nauki?
WWK: Przede wszystkim trzeba jasno postawić sprawę, że główne zadanie uniwersytetu nie sprowadza się do kształcenia ludzi na potrzeby rynku pracy. Studentów jest coraz mniej i nie zapowiada się, żeby było ich dużo więcej. A absolwenci? Nie wszyscy muszą trafić na określone miejsce na rynku pracy. To oznacza, że nie każdy socjolog musi pracować jako socjolog. Jeżeli wykształcimy uniwersalne umiejętności, a do tego jest powołany uniwersytet, to studenci-absolwenci znajdą zatrudnienie. Jeżeli będziemy kształcić ich do konkretnego miejsca pracy i tak zostaną bezrobotni, bo rynek pracy wciąż i coraz szybciej się zmienia.
Uniwersytety są instytucjami należącymi do dziedzictwa kulturowego. Mają rozwijać wiedzę, kształcić postawy, a nie tylko produkować pracowników dla bardzo zmieniającego się rynku pracy. Z rynkowego podejścia do uniwersytetów wynikają dla uczelni problemy: nie kształcisz dla rynku pracy – nie masz kasy. Jeśli twoi absolwenci nie mają pracy, trzeba zwolnić pracowników. Przy takim postrzeganiu nauki i szkolnictwa wyższego, krach będzie generalny. Zarządzanie uczelnią jak firmą, w której najważniejszy jest wynik finansowy, nie sprawdza się. Zamiast rozwijania nauki, pracownicy gonią za punktami. Działalność naukowa została absurdalnie zindywidualizowana i skwantyfikowana. Spowodowało to, że umknęły dwie sprawy. Po pierwsze, że w nauce potrzebny jest czas na namysł, podczas gdy logika projektowa wymaga wyprodukowania „produktów” do zakończenia projektu. Po drugie, że tylko badania zespołowe stwarzają szansę na wieloaspektowe podejście do badanych problemów.
Oddolny ruch sprzeciwu jest konieczny, żeby odwrócić trendy szkodzące nauce.