Procedura ma się dobrze, a kobiety giną
Wymaganie od kobiet doświadczających przemocy, by porzuciły mieszkanie na rzecz miejsca w schronisku, jest nieludzkie – a taką właśnie propozycję mieli eksperci biorący udział w debacie.
Rok temu poświeciłyśmy marcowy numer Miasta Ł przemocy domowej. Naszym celem było przypomnienie, że ten problem istnieje, i chciałyśmy, z pomocą specjalistów, podpowiedzieć, co może zrobić kobieta, gdy dotyka ją przemoc ze strony najbliższych. Przygotowując poradnik dla kobiet, odkryłyśmy, że mimo istnienia licznych instytucji i organizacji, których zadaniem jest pomoc ofiarom przemocy, bardzo trudno jest do nich dotrzeć, a pomoc często ma charakter bardzo ograniczony. Nasze czytelniczki w komentarzach zwracały uwagę, że te nieliczne instrumenty, o których pisałyśmy, istnieją w Łodzi, dużym wojewódzkim mieście, ale już nie w małym miasteczku, nie wspominając o wsi. Przygotowując numer o „niebezpiecznych zdarzeniach”, nie tylko rozmawiałyśmy z przedstawicielkami i przedstawicielami instytucji i organizacji, ale również z kobietami, które zetknęły się z przemocą – bezpośrednio albo będąc jej świadkiem. A ponieważ, nie ma się co oszukiwać, wszyscy się jakoś z przemocą domową stykamy, więc my, autorki – Iza Desperak i Anna Jurek – przystępując do pisania wspomnianego poradnika, też mogłyśmy się odwołać do bagażu naszych doświadczeń i obserwacji. Sprawdzałyśmy informacje podawane przez instytucje i organizacje. Dzwoniłyśmy pod podane numery telefonów i, o ile ktoś odebrał, przedstawiałyśmy się najpierw jako osoba potrzebująca pomocy. Nie wszystko w praktyce wyglądało tak, jak w materiałach informacyjnych. Odkryłyśmy ogromną przepaść pomiędzy instytucjonalną opowieścią o bogatym wachlarzu świadczeń a doświadczeniem kobiet, które rozbijają się o instytucjonalną niemoc, urzędniczą bezduszność i nieskuteczność przepisów.
W tym roku, 9 stycznia, odbyła się debata dotycząca przemocy domowej. Miała ona tę ludzko-instytucjonalną barierę rozbroić.
Spotkali się przedstawiciele i przedstawicielki instytucji i organizacji zajmujących się problemem przemocy domowej: aspirant Katarzyna Pietrzak z Wydziału Prewencji Policji, Maria Gajek, członkini Miejskiego Zespołu Interdyscyplinarnego ds. Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie przy Prezydencie Miasta Łodzi, Dariusz Sobieski z Fundacji Interwencji Kryzysowej i Pomocy Psychologicznej Subvenio oraz mecenas Małgorzata Tatucha z Centrum Praw Kobiet. Choć debata rozpoczęła się od podniesienia rąk przez większość zebranych, gdy prowadząca zadała pytanie, czy znamy przemoc domową z własnego doświadczenia lub obserwacji, to samo spotkanie zdominował jednak głos instytucjonalny. Za mało (moim zdaniem) miejsca i czasu poświęcono, by pokazać perspektywę kobiet, które doświadczają przemocy.
Najpierw aspirant Katarzyna Pietrzak opowiedziała ogólnie, jak działa Niebieska Karta, zaznaczyła, że każdy funkcjonariusz policji może ją założyć. Nie wspomniała jednak, że nie zrobi tego nikt z ekipy interweniującej na miejscu zdarzenia. Nawet jeśli jest to kolejna już interwencja, poszkodowana musi udać się na najbliższy komisariat i o wszystkim jeszcze raz opowiedzieć. Policjant, który będzie jej słuchał, nie zna okoliczności tego zdarzenia ani poprzednich. Mimo że teoretycznie nie ma już rejonizacji, za zbieranie informacji wciąż odpowiada dzielnicowy przypisany do konkretnego rewiru. Jeśli więc uciekłaś przed agresywnym partnerem ze wspólnego mieszkania w Śródmieściu do matki, która mieszka na Bałutach, i tam sprawca cię dogonił i pobił, to sprawa trafi po kilku dniach do dzielnicowego z Bałut – do „swojego” dzielnicowego musisz się pofatygować sama. Jeśli dzwoniłaś na numer alarmowy z prośbą o interwencję pod kilkoma różnymi adresami, to nikt nie zajmie się poinformowaniem o tym żadnego dzielnicowego. Interwencje zostały odnotowane, ale nie są gromadzone dane o tym, że się powtarzają. Tego z opowieści przedstawicielki policji nie dowiedzielibyście się. Nie było również mowy o tym, że nawet jeśli uda się wam doprowadzić do założenia Niebieskiej Karty, to może ona zostać zamknięta i nikt was nawet o tym nie poinformuje. Dowiedzielibyście się natomiast, że to same kobiety zbyt często wycofują zeznania, co miałoby uniemożliwiać dalsze postępowanie.
Mecenas Małgorzata Tatucha przedstawiła zupełnie inny obraz roli policji, wyłaniający się ze skarg poszkodowanych kobiet. Policjanci interweniujący w przypadku przemocy domowej często kwalifikują sytuację jako konflikt w rodzinie i zalecają po prostu jego rozwiązanie, a nawet grożą odebraniem dzieci!
Maria Gajek opowiadała o pracy międzydyscyplinarnych zespołów ds. przeciwdziałania przemocy, które mają za zadanie reagować na założenie Niebieskiej Karty. W ich skład wchodzą policjanci, przedstawiciele oświaty, pracownicy pomocy społecznej, kuratorzy, przedstawiciele organizacji pozarządowych. Spotykają się raz w miesiącu w około dwudziestoosobowym składzie, jak też w mniejszych grupach roboczych. Na oddzielne spotkania zapraszane są osoby, co do których jest podejrzenie, że stosują przemoc, oraz te, które tej przemocy doznają. Spotkania służą przygotowaniu planu naprawczego. Zespoły stawiają na edukację i proponują udział w grupach terapeutycznych – zarówno poszkodowanym, jak i sprawcom.
Poszkodowane kobiety mogą liczyć na miejsce w schronisku. Maria Gajek, wieloletnia pracownica Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie, i Hostelu dla Matek z Dziećmi Chroniących się przed Przemocą, mogła szczegółowo opowiedzieć o jego działalności. Dariusz Sobieski, psycholog reprezentujący Fundację Subvenio, potwierdził, że sam wielokrotnie doradzał takie rozwiązanie kobietom, czy wręcz je tam odwoził.
– Jak długo można zostać w schronisku? – spytała jedna z uczestniczek spotkania.
– Trzy miesiące.
– A co potem?
– No, czasem można to jakoś przedłużyć…
Eksperci zdawali się zapominać, że schronisko jest spychaniem kobiet, nierzadko z dziećmi, w bezdomność, czyli zastępowanie jednego problemu kolejnym. Gdzie trafią ofiary po trzech miesiącach? Zapewne do kolejnego schroniska. Większość kobiet w schroniskach dla bezdomnych ma za sobą doświadczenie przemocy, o czym wiemy choćby z łódzkich badań Ingi Kuźmy z UŁ.
Rozwiązanie „schroniskowe” jest też nierealne, bo w takich placówkach w Łodzi jest kilkadziesiąt miejsc, a kobiet doświadczających przemocy tysiące. Wyjściem z wymuszonej przez schronisko bezdomności może być mieszkanie socjalne, czyli o obniżonym standardzie, często bez toalety i łazienki. Kobiety doświadczające przemocy, które nie są jeszcze bezdomne, są często właścicielkami lub współwłaścicielkami mieszkań, albo ich lokatorkami. Własne mieszkanie to majątek, niekiedy dorobek całego życia, i porzucenie go na rzecz bezdomności oznacza rezygnację z własnego mieszkania dla siebie i dzieci na resztę życia – bo z lokalu socjalnego rzadko startuje się o kredyt hipoteczny. Decyzja o mieszkaniu komunalnym zostanie unieważniana, gdy nie będziemy w nim mieszkać i nie będziemy płacić czynszu. Z własnościowego, lokatorskiego czy wynajmowanego wyeksmitują nas, wyrzucając meble i wyposażenie – bo schronisko, MOPS ani żadna instytucja nie zapłaci za nas. Współlokator będący sprawcą przemocy też nie. Aha, i wiemy (policja pewnie też), że pierwsze, co robi sprawca po wypuszczeniu z 48-godzinnego aresztu to powrót do wspólnego mieszkania. Nawet jeżeli prokurator wystosował zakaz zbliżania się do ofiary lub ofiar, nikt nie odebrał sprawcy kluczy od wspólnego przecież mieszkania, gdzie nadal ma pełne prawo przebywać. Jeśli nie znajdzie tam nikogo, mści się na przedmiotach martwych i próbuje dosięgnąć nieobecne kobiety czy dzieci, niszcząc wszystko, od talerzy i ubrań, po telewizor czy komputer. Wymaganie od kobiet doświadczających przemocy, by porzuciły mieszkanie na rzecz miejsca w schronisku jest nieludzkie – a taką właśnie propozycję mieli eksperci biorący udział w debacie.
Koncepcja schroniska dla kobiety doświadczającej przemocy domowej zakłada też milcząco, że nie ma ona pracy ani innych obowiązków, jak opieka nad chorą czy niesamodzielną bliską osobą, czy wreszcie psa, którego trzeba karmić i wyprowadzać, a przecież, nawet jeśli jest to ulubiony pies dzieci, nie można go zabrać do schroniska.
Mniej radykalną propozycją dla kobiet doświadczających przemocy jest prawne zerwanie związku. Zakładają więc sprawę o rozwód, rozdzielność majątkową i podział mieszkania, albo sprawę o eksmisję, gdy zgromadzą odpowiednią liczbę dowodów przemocy – co nie jest proste. Jednak mecenas Tatucha ostrzegła, że może to również działać na niekorzyść kobiet – policjanci wezwani do interwencji odmawiają wystawienia Niebieskiej Karty, gdy dowiadują się o wszczętej procedurze rozwodowej, traktując wezwanie jako element rozgrywki między małżonkami, i kwestionują doniesienie o przemocy.
Zaproszeni na debatę niepokojąco często wracali do wątku fałszywych zgłoszeń przemocy, motywowanych rzekomo pragnieniem uzyskania dodatkowych argumentów w postępowaniu rozwodowym (ciekawe, jakich?). To kolejna stereotypowa konstrukcja, która ma zdyskredytować ofiary – i nasi eksperci okazali się nie tylko jej ulegać, ale i ją powielać. Przekonywali jednocześnie, że w walce z przemocą bardzo ważna jest edukacja – bo często ofiary nie są świadome, że znajdują się sytuacji przemocowej. Z drugiej strony jednak istnieją różne formy przemocy i trudno ocenić, co nią jest, a co nie. No i przypomniano, że mężczyźni również bywają ofiarami przemocy domowej. W debacie pojawiły się też żarty dotyczące przemocy – akurat wobec mężczyzn. Niezależnie od płci, zapewne nikt, szukając pomocy, nie chciałby trafić na specjalistę, który sobie z tego tematu żartuje.
Ze stereotypami polemizowała mecenas Małgorzata Tatucha. Zauważyła ona, że z perspektywy kobiet szukających pomocy w CPK, obraz instytucji mających je wspierać jest zupełnie inny. Zwróciła uwagę, że nawet jeśli kobiety wycofują zeznania, to nie oznacza umorzenia postępowania, gdy chodzi o przestępstwo kodeksowe, i absolutnie nie musi to prowadzić do zawieszenia procedury Niebieskiej Karty.
Jedna z osób zadała ekspertom pytanie po angielsku, by zwrócić uwagę, że problem przemocy dotyczy także cudzoziemek, często nieznających języka polskiego. Nikt z ekspertów nie odpowiedział w obcym języku. Jedni tłumaczyli się nieznajomością angielskiego, inni nie tłumaczyli wcale. Aspirant Katarzyna Pietrzak opowiadała, jak policja radzi sobie, szukając funkcjonariusza, który włada określonym językiem. Dariusz Sobieski opowiadał o pewnej cudzoziemce, która nie mówiła po polsku, a jednak udało się jej pomóc. Okazuje się, że żadna z instytucji reprezentowanych na debacie nie jest przygotowana do pracy z osobami niemówiącymi po polsku. Pytano także o przygotowanie funkcjonariuszy do spotkań z osobami doświadczającymi przemocy, które zgłaszają się na policję. Niestety, nie ma w komisariatach specjalistów, którzy zajmowaliby się wyłącznie tego rodzaju postępowaniami. Polega się na ogólnym przeszkoleniu wszystkich funkcjonariuszy.
Część publiczności (pisząca te słowa też) reagowała bardzo ostro na przebieg debaty. Jedna z uczestniczek zwróciła uwagę, że nic z tego, co powiedziano, nie odnosi się do podstawowej potrzeby doświadczających przemocy – potrzeby bezpieczeństwa. Kobieta, która zawiadamia policję, wzywa patrol, składa zeznania, występuje o rozwód i eksmisję sprawcy – najczęściej męża – jest skazana na życie z nim pod jednym dachem, nawet po rozwodzie czy podziale wspólnego majątku. Jest zdana na jego łaskę i niełaskę. Jeśli nawet sprawca zostaje zatrzymany, to jedynie na 48 godzin, po czym wraca do miejsca zamieszkania. Prokurator może orzec zakaz zbliżania się do poszkodowanej, ale brak jest instrumentów pozwalających na wprowadzenie go w życie. Nie ma w schroniskach miejsc dla sprawców przemocy, nie ma mieszkań dla uciekinierek. Niektóre kobiety starają się na własną rękę wynająć coś taniego dla sprawcy, ale nie jest to proste i na dłuższą metę rzadko którą z nas na to stać. Nikt nie oferuje wsparcia finansowego kobietom czy rodzinom doświadczającym przemocy.
Nie ma mechanizmów izolujących sprawcę – zgodzili się eksperci. Po serii pytań i komentarzy przyznali, że system pomocy jest nieefektywny, co wynika zarówno ze słabości samych przepisów, jak i braku dofinansowania działań, które z owych przepisów wynikają. Członkowie interdyscyplinarnych zespołów ds. przemocy w rodzinie pracują w nich społecznie, nie otrzymują nawet zwrotu kosztów przejazdu. Pieniędzy brakuje np. na znaczki pocztowe. Z kolei Centrum Praw Kobiet, choć jest pozarządową organizacją realizującą publiczne zadania w zakresie pomocy kobietom doświadczającym przemocy, nie tylko nie otrzymuje żadnego dofinansowania z programów rządowych, ale stało się ostatnio obiektem nagonki: do biura weszła policja, zajęła komputery zawierające dane poszkodowanych kobiet.
W 2017 roku CPK działało dzięki zbiórce publicznej, a także interwencji prezydent Zdanowskiej. Niedawno dowiedzieliśmy się, że w 2018 roku po raz kolejny nie dostało dofinansowania swojej działalności, co stawia pod znakiem zapytania możliwość kontynuacji zadań.
Procedura ma się dobrze, a kobiety giną – podsumowała jedna z biorących udział w dyskusji.
Wedle Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości w ciągu każdego tygodnia giną w Polsce trzy kobiety (dane za rok 2015).
W marcu 2015 roku pisałyśmy między innymi o tym, że w łódzkich komisariatach, także w pomieszczeniach, gdzie składają zeznania kobiety doświadczające przemocy, znajdowały się kalendarze z wizerunkami półnagich kobiet. Po publikacji tekstu wybuchł skandal i miejska komenda policji przeprowadziła kontrole, których rezultatem było usunięcie wszelkich tego rodzaju materiałów.
Styczniowa debata miała na celu pójście krok dalej, próbę wywołania dyskusji, która doprowadziłaby do dalszych niezbędnych zmian. Czekam więc niecierpliwie na odzew.
****
Iza Desperak – socjolożka z Bałut.
Podoba Ci się ten artykuł? Tutaj możesz wesprzeć kolejny: https://zrzutka.pl/4n584m
Łódzka Gazeta Społeczna „Miasto Ł” jest gazetą bezpłatną, opartą na obywatelskim zaangażowaniu. Pomóż nam zebrać środki na dalsze działanie.
Jeżeli chcesz nas wspierać regularnie, zleć w swoim banku przelew stały:
Fundacja Spunk
Nr konta: 83 1750 0012 0000 0000 3823 8337 Raiffeisen Polbank
W tytule: „Darowizna na Miasto Ł”.
Dziękujemy!