Porzucić Wietnam

Wietnam. Nadaoffner.
Podczas naszej rozmowy wielokrotnie padło słowo narzekanie. Cong poznał wielu łodzian, dla których drobiazgi urastały do ogromnych problemów. Cóż, Polacy sporo narzekają. Jak nie mają na co narzekać, to narzekają, aby sobie ponarzekać.
Zostawić. Nie zapomnieć, ale odejść. Porzucić miejsce, w którym najważniejsza jest rodzina. Zacząć się rozwijać, poznawać nową kulturę, wielu ludzi. Przyjechać tutaj ze względu na większe możliwości niż w rodzinnym kraju. Zamieszkać w Europie, w Polsce, w Łodzi. Oddalić się trochę od siebie, aby dojść do innego punktu, celu w życiu.
Żółtek.
Po co tu przyjechałeś?
Chce nam, łodzianom, zabrać pracę, a i tak jest jej niewiele.
Interesy będzie na czarno robił.
Mało mamy budek z chińskim żarciem?
Mało u nas obcokrajowców?
Te sześć zdań najczęściej słyszą przyjeżdżający do Łodzi Wietnamczycy. W mieście znajduje się mnóstwo barów wietnamskich, na każdym osiedlu kilka. Uczy się tu także wielu studentów z Wietnamu. Studiują, pracują, układają sobie życie, robią dla siebie miejsce, daleko od domu.
Dawną Łódź tworzyły kultury polska, żydowska oraz niemiecka i trochę jeszcze rosyjska. Dziś? Studiują tutaj ludzie z całego świata. Na każdym osiedlu stoją budki z tureckim, chińskim czy wietnamskim jedzeniem.
Obywatel Europy, mieszkaniec Łodzi
Cong Hoang ma dwadzieścia lat. Przyjechał do Polski 2 lata temu, dzięki rządowemu stypendium. Czuł radość, ale również niepokój przed nieznanym. Uczył się w łódzkim Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców. Mówi dobrze, sprawnie posługuje się polszczyzną. Zresztą pisze także nieźle. Mylą mu się niektóre formy, szyk zdań, odmiana przez przypadki jest bardzo trudna.
– Mówię po polsku tak dobrze, jak inni z mojego studium. Ludzie czasami się dziwią, że poziom jest bardzo wysoki. Dużo rozumiem, choć wiele jeszcze nie, czasami się czegoś domyślam – mówi Cong Hoang – W Studium Języka Polskiego są dobrzy nauczyciele i panuje tam przyjazna atmosfera.
Opowiada, że przyjechał do Łodzi, aby się nauczyć języka, a później pójść na studia, które dla odmiany zacznie w Warszawie. Będą to Stosunki Międzynarodowe. Bardzo denerwował go system edukacji w Wietnamie. Wprawdzie do szkoły idą już sześciolatki, ale poziom nauki jest niski. Zanim przyjechał do Łodzi, uczył się trochę polskiego przez internet.
– W nauce języka polskiego bardzo pomaga oglądanie filmów i seriali, na przykład „Rodzinki.pl”, która mnie bawi, a przy okazji uzupełniam swoje słownictwo.
Podczas naszej rozmowy wielokrotnie padło słowo narzekanie. Cong poznał wielu łodzian, dla których drobiazgi urastały do ogromnych problemów. Cóż, Polacy sporo narzekają. Jak nie mają na co narzekać, to narzekają, aby sobie ponarzekać.
Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców (ul. Matejki 21/23)
Od 1952 roku Studium uczy obcokrajowców języka polskiego. Przygotowuje cudzoziemców do studiów w Polsce i – jak informuje na swojej stronie internetowej – zapoznaje ich z kulturą kraju (www.sjpdc.uni.lodz.pl/?q=node/4).
– Poznałem tu ludzi z całego świata: Ukraińców, Białorusinów, Albańczyków, Chińczyków, Rosjan. To mnie cieszy, bo jestem otwarty, lubię zawierać nowe znajomości, rozmawiać z poznanymi osobami. Zawsze mogę się od nich czegoś nowego nauczyć – opowiada Cong Hoang. – Na roku miałem z 300 osób, moja grupa składała się z 30. Organizowaliśmy sobie wspólne grille, później szliśmy zazwyczaj do klubu.
Cong Hoang mieszka w akademiku, blisko Studium. – Na moim roku było sześciu Wietnamczyków, mam pokój z dwoma z nich. Dobrze, że jest ktoś ode mnie, lepiej się wtedy człowiek czuje – dodaje.
Tęsknota cudzoziemca
Congowi podoba się Łódź. Najbardziej ładne secesyjne budynki i ulica Piotrkowska. Docenia jej wakacyjny urok i spotkania w ogródkach. Miejskie życie jest tutaj klimatyczne.
– Na dodatek zdziwiłem się, że w tym mieście żyje tak wielu Wietnamczyków. Prowadzą swoje bary i restauracje lub pracują u kogoś. Na ulicy Pomorskiej, która jest niedaleko mojego akademika, znajduje się sześć takich wietnamskich lokali. Trochę byłem w szoku – opowiada Cong. – Warszawa znacznie mniej przypadła mi do gustu. Za dużo ludzi, jak w moim rodzinnym mieście, Hanoi.
Hanoi jest stolicą Wietnamu. Pod względem administracyjnym kraj dzieli się na 35 prowincji i 3 miasta wydzielone (Hanoi, Ho Szi Min i Hajfong). Językiem urzędowym jest język wietnamski – pisze Andrzej Maryański w książce Wietnam. Wietnam to piękne miejsce, zachwyca przyroda, widoki zapierają dech. Można je podziwiać i wciąż nie móc się nadziwić.
– Krajobrazy są fantastyczne – potwierdza Cong Hoang. – Tęsknię za moimi okolicami, czasami bardzo, za tą bliskością z naturą.
Czym jest tęsknota cudzoziemca? Napady nostalgii, pustka mieszająca się z nadzieją na lepsze życie, więcej możliwości. Tęsknić można na wiele sposobów. Nie da się nie odczuwać braku, ale można go znosić. Cong robi się smutny, kiedy opowiada o rodzicach, którzy w ogóle go w Łodzi nie odwiedzili, choć mogli. On wie, że dałoby się zorganizować taką wizytę. Nie chcieli przyjechać. Już prawie rok nie widział swojego sześcioletniego brata. – Raz w tygodniu dzwonimy do siebie, rozmawiamy przez Skype’a. Widzę ich regularnie przez kamerkę internetową, ale wiadomo, to kontakt ograniczony. Nie mogę przytulić brata, opowiedzieć im tyle, ile byłbym w stanie na żywo. Nie przyjeżdżają do mnie przede wszystkim ze względu na niechęć pozostawiania swojego miasta, chociażby na trochę. Oczywiście, mają na to wpływ także pieniądze. Wiem, że tę sprawę dałoby radę załatwić. Nie jest łatwo być tyle kilometrów od domu – mówi Cong Hoang.
W wakacje tęskni jeszcze bardziej, bo ma więcej wolnego czasu. Często nie wie, co z nim zrobić, zwłaszcza gdy koledzy wyjeżdżają. Dobrze, że lubi uprawiać sporty: tenis, pływanie. Podziwia Polaków za to, że tak dużo biegają. Obserwuje biegaczy na łódzkich ulicach i w parkach.
– Od października będę mieszkał w Warszawie. Marzę o podróżowaniu, chciałbym pobyć w Stanach Zjednoczonych, interesuje mnie Europa. Nie biorę pod uwagę powrotu do Wietnamu, nie odpowiada mi tamten socjalizm i to, że mamy ograniczoną wolność słowa. Nie chcę żyć w miejscu, w którym edukacja jest tak mało istotna, wkurzają mnie niewielkie perspektywy rozwoju. Na dodatek nie ma tam zgody na swobodne wypowiedzi na wiele tematów. Dla mnie możliwość bycia sobą jest bardzo ważna. Póki co, dobrze mi się mieszka w Polsce, a gdzie mnie poniesie po studiach, zobaczymy. Podoba mi się możliwość wielu opcji – mówi.
Cong Hoang raczej nie spotyka się w Łodzi z przejawami nietolerancji, takimi wprost. Najwyżej słyszy szepty, widzi, jak ludzie się szturchają. Czasami czuje się trochę obco, ale to wynika z odmienności środowiska, a on przecież szybko się dostosowuje. Lubi łódzkie parki, szczególnie Poniatowskiego i Staromiejski. Z Łodzią wiąże się wiele wspomnień, w tym mieście zawarł liczne znajomości, nauczył się języka polskiego. To pierwsze miejsce w Polsce, w którym poczuł się dobrze. Będzie tutaj wracał, tak jak się wraca do pierwszej miłości. Być może jedynie w myślach, za to często.
Jak coś robić, to dobrze
Long Dih Le z żoną, Katarzyną Cywińską-Le, od sześciu lat prowadzi wietnamską restaurację Con Ga Moi przy ulicy Pomorskiej 118. Tak o tym miejscu opowiada pracownica, Angelika Maksymowicz: – Przychodzi tutaj sporo ludzi. To lokal na poziomie, z dobrym, wietnamskim jedzeniem. Właściciele są bardzo fajnymi ludźmi, nie mam na co narzekać. Ruch jest umiarkowany, czysto, schludnie, porządnie.
Żeby było, jak powinno być – to ważne dla Państwa Le, przede wszystkim dla Longa Diha Le. Nie mówi po polsku, ale żona zna świetnie wietnamski, więc tłumaczy naszą rozmowę. – Nie znoszę, kiedy ludzie otwierają coś swojego i chcą na tym zarobić po najmniejszej linii oporu. Ja, jeśli już coś robię, wykonuję swoją pracę jak należy – mówi właściciel restauracji.
W Con Ga Moi można zjeść wietnamskie specjały. Właściciele szczególnie polecają zupę Pho, naleśniki ryżowe Banh cuon i kawę po wietnamsku.
Long Dih Le ma 38 lat. Do Polski przyjechał w 2004 roku. Początkowo mieszkał w Szczecinie, później w Warszawie, a sześć lat temu przeprowadził się do Łodzi. – W Szczecinie mi się podobało, ludzie są tam bardzo kulturalni, otwarci i mili. W Warszawie czułem się trochę gorzej, ze względu na nieustanny gwar. W Łodzi jest w porządku, choć to miejsce skrajne. Biedne dzielnice umiejscowione tuż przy tych bogatszych. Spotkałem się z niemiłymi komentarzami pod moim adresem. Najczęściej młodzież, która wychowuje się w dużej mierze sama, coś do mnie pokrzykuje – opowiada.
Long Dih Le uważa, że pozytywnym aspektem Łodzi są piękne, zadbane parki. Lubi, gdy ludzie wkładają pracę w to, aby przestrzeń była dla nich przyjazna. Kiedy jest dużo zieleni, wtedy lepiej się żyje. Do restauracji przychodzą ludzie różnej narodowości i z wszelakich grup społecznych. Więcej jest osób dobrze sytuowanych, choć nie jest to reguła. W pobliżu są akademiki. Dzięki takiej lokalizacji sporo studentów zahacza o to miejsce.– Przychodzą do nas Polacy, Chińczycy, Hiszpanie oraz Wietnamczycy. W tej kolejności. Klienci zazwyczaj są kulturalni, choć bywają przypadki, kiedy muszę kogoś wyprosić. Nie znoszę chamstwa, tacy ludzie zostają od razu przeze mnie oddelegowani do wyjścia. Zdarza się, że wracają, a wtedy już potrafią się zachować. Są to między innymi dresiarze z Bałut. Jak już zaczną odwiedzać nasz lokal, wpadają systematycznie, zmieniają nastawienie. Chcą przyjeżdżać tutaj, chociaż na swoim osiedlu mają dużo lokali z chińskim i wietnamskim jedzeniem. Myślę, że dobrze to świadczy o naszym lokalu. Cieszę się, cenimy sobie stałych klientów – opowiada Katarzyna Cywińska-Le.
W Łodzi dobrze im się żyje, mimo nieprzyjemnych sytuacji, do których jakoś już przywykli. Mają bliskich znajomych, z Polski oraz Wietnamu, z którymi od czasu do czasu się widują. Najwięcej czasu oraz energii poświęcają jednak pracy. Własny lokal wymaga ciągłej dyspozycyjności. Wychowują dwójkę dzieci, cztero- i pięciolatka. Dzieci znają zarówno polski, jak i wietnamski, ale częściej mówią po wietnamsku, ponieważ w domu mówi się w tym języku. Z kolei rodzice Katarzyny Cywińskiej-Le nie znają go, więc z wnuczkami rozmawiają po polsku.
Wspólnota, czy indywidualizm
Katarzyna Cywińska-Le sporo mówi o Wietnamie, chociaż jeszcze tam nie była. O swojej ojczyźnie opowiada jej mąż. Języka nauczyła się sama. Jest tak zafascynowana tą kulturą, że czyta o niej książki, na różne sposoby pogłębia wiedzę. W Wietnamie jest duże bezrobocie, a Polska rozwija się dynamiczniej. Jeśli Wietnamczycy wracają do ojczyzny, to dopiero, gdy się dorobią. Za zarobione z dala od domu, pełne wyrzeczeń pieniądze powstaje w Wietnamie wiele ładnych domów, które wyróżniają się w nierozwijającym się kraju. Mimo to niektórzy wracają i żyją w wielopokoleniowych rodzinach, bo zbiorowość jest dla nich istotna. W Wietnamie nie zdarza się, żeby członkowie rodziny byli ze sobą skłóceni i jedząc kolację, nie odzywali się do siebie ani słowem. – Dla Wietnamczyków wspólne spożywanie posiłków jest bardzo ważne, mieszkanie na starość samemu to coś gorszącego – mówi Katarzyna. Jej babcia często powtarza, że nie chciałaby z nikim mieszkać, nie wyobraża sobie teraz tego. No, może gdyby stan zdrowia ją do tego zmusił. – Mówi o tym zawsze takim samym, stanowczym tonem, używa podobnych słów, jakby już jej się zakodowała ta formuła – mówi Katarzyna Cywińska-Le.
W Polsce to nic dziwnego, że starsi ludzie mieszkają sami. Mimo mocnej pozycji rodziny, nie trzymamy się kurczowo jednego jej modelu. Panuje większa wolność odnośnie wyboru sposobu na życie.
Katarzyna Cywińska-Le mogłaby długo opowiadać o Wietnamie. Kiedyś chciałaby się tam wybrać, fascynuje ją tamtejsza kultura. Z mężem poznali się w Łodzi, ale planują wyjazd do Wietnamu w przyszłości. Nie chcieliby raczej przenosić się tam na stałe, w Polsce czują się dobrze. Pobyt w Wietnamie zapewne byłby dla nich przeżyciem. Dla Katarzyny spełnieniem marzeń, a dla jej męża podróżą sentymentalną.
****
Daria Stasiak – absolwentka pedagogiki w zakresie profilaktyki i animacji społeczno-kulturalnej oraz kulturoznawstwa; ukończyła kurs twórczego pisania.