Pomnik Działaczki Społecznej

To był pomysł. Pomysł grupy łodzian, żeby taką propozycję wpisać do budżetu obywatelskiego. Bo taki pomnik się należy zarówno działaczkom, jak i działaczom społecznym w całej Polsce.
Kim jest łódzki społecznik?
„Społecznik” – brzmi trochę jak z XIX wiecznej powieści, taka siłaczka czy Judym. I choć czas mija, współcześnie wygląda to tylko trochę inaczej. No, może nie umiera się już na suchoty, ale nerwica, depresja i wypalenie zawodowe, to stany nieobce ludziom działającym w sferze społecznej. Wydawałoby się, że to sami aktywiści, pasjonaci, którzy marzą o zmianach. Trzeba jednak pamiętać, że to także wysokiej klasy fachowcy. Ludzie, którzy wiedzą, jak te zmiany wprowadzić. Wiedzą, jak budować lepszą rzeczywistość społeczną, bo robią badania lub czytają wyniki badań innych. Cięgle szukają nowych rozwiązań. Marzą o społeczeństwie obywatelskim, o którym większość ludzi nawet nie słyszała. Chcą, żeby obywatele mieli głos i prawdziwy wpływ na rzeczywistość, pilnują polityków, proponują nowoczesne rozwiązania. Jeżdżą po świecie i przywożą pomysły, które i w naszym kraju mogłyby się sprawdzić. Ciągle się uczą, żeby wdrażać to, co jest nowoczesne i sprawdzone. Nazywa się ich ludźmi III sektora, czyli sektora organizacji pozarządowych: fundacji i stowarzyszeń. Rozwija się on bardzo dobrze, jeśli chodzi o liczebność kadr i ich wykształcenie.
Ludzi przybywa. Działają oni na różnych zasadach. Począwszy od wolontariatu, skończywszy na pracy na etacie. Większość z nich pracuje z ogromnym zaangażowaniem, starając się wpływać bardzo aktywnie na rozwój społeczności lokalnej. W Łodzi mamy kadry zaangażowane właściwie we wszystkie dziedziny życia: od pomocy społecznej, edukacji, kultury, po transport i rozrywkę. Ludzi, którzy nie tylko pracują, realizując konkretne projekty, ale również angażują innych, uczą jak być świadomym obywatelem. Jednak, żeby móc działać, realizować kampanie społeczne, warsztaty dla dzieci i młodzieży, żeby móc tworzyć gry miejskie, opiekować się bezdomnymi czy chorymi dziećmi, tworzyć przytuliska dla zwierząt czy robić cokolwiek innego ze sfery pożytku publicznego, trzeba najpierw nauczyć się dbać o szereg formalności, pozyskiwać pieniądze, a następnie je rozliczać. Trzeba zarządzać organizacją, budować jej dobry wizerunek i cały czas się uczyć.
Od projektu do projektu
Organizacje pozarządowe żyją głównie z tzw. dotacji, czyli pieniędzy, które można pozyskać na określone działania w konkursach, organizowanych przez jednostki samorządu terytorialnego, ministerstwa, instytucje przekazujące środki europejskie lub inne fundusze zagraniczne. Takich konkursów w ciągu roku jest wiele, jednak każdy z nich dotyczy innego tematu ze sfery społecznej. Konkurencja jest ogromna i organizacje wkładają dużo wysiłku, żeby ich wnioski były profesjonalne, najlepsze. Nie powoduje to budowania dobrych relacji i chęci współpracy między nimi. Nie ułatwia budowania partnerstw. Jak już dopadnie się pieniądze i realizuje projekt, trzeba tak nimi zarządzać, żeby jak najdłużej organizacja mogła z dotacji żyć. Takie działania realizowane z pieniędzy zewnętrznych trwają zazwyczaj pół roku do roku i znowu zaczyna się problem: „co dalej?”. Ciągła nerwówka, jak kontynuować rozpoczęte działania, brak planów wieloletnich w organizacjach i brak możliwości zawierania umów z pracownikami na dłuższe okresy, to jeden z największych problemów trzeciego sektora. Żeby myśleć o rozwoju, trzeba mieć stałych pracowników. Żeby to było możliwe, trzeba mieć stałe pieniądze. I koło się zamyka. Oczywiście są duże, prężne organizacje, które pozyskują fundusze na projekty wieloletnie, jednak inne nie mają takich możliwości. Zwłaszcza, że w większych projektach wymagane są większe wkłady własne, które trzeba mieć skąd pozyskać.
Nierówne umowy
Kolejnym problemem jest sposób, w jaki traktowane są organizacje pozarządowe przez instytucje „dające” pieniądze. Umowy są tak skonstruowane, że od razu widać nierówność partnerów. Tak też często traktują III sektor i jego przedstawicieli urzędnicy. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej spóźniało się w tym roku z wypłatą dotacji o kilka miesięcy (działania oczywiście musiały być w tym czasie realizowane), jeden z urzędników – na pytanie przedstawiciela organizacji – odpowiedział, że „jak będą tak ciągle dzwonić, to nie dostaną, bo urząd nie pracuje, tylko odbiera telefony”. Inny stwierdził, że „działaczka powinna się cieszyć, że w ogóle ministerstwo daje jakieś pieniądze organizacjom”. Zapomniał zapewne, że organizacje pozarządowe realizują zadania własne Ministerstwa. Są one zlecane NGO-som, bo one zrobią to lepiej i przede wszystkim taniej. Są najbliżej problemów, najlepiej też znają się na podejmowanej tematyce. Zadania są więc zlecane fachowcom którzy, jako podwykonawcy ministerialnych celów, później traktowani są jak dzieci, które – zdaniem urzędników – bawią się w realizacje projektów. Urzędnicy zapominają zupełnie, że te projekty dotyczą sfer publicznych, wymagających profesjonalizmu i ogromnej wiedzy.
Ecorys, który dysponuje Funduszami Szwajcarskimi, już w umowie dotacyjnej zastrzega sobie, że może się spóźniać z wypłatami kolejnych transzy dotacji. Że przedstawiciele grantodawcy mają więcej czasu na sprawdzenie, niż organizacja na złożenia sprawozdań i wyjaśnień itd. Organizacja, żeby zdobyć wykonawstwo projektu i dostać pieniądze, musi na etapie podpisywania umowy zadeklarować, że bez względu na opóźnienia ze strony instytucji przekazującej pieniądze, projekt ten będzie realizować zgodnie z harmonogramem. Co to oznacza w praktyce? Że przez ten czas projekt będzie realizowany „za darmo”, że pracownikom organizacji nie będzie z czego wypłacić należnych im pensji, że materiały potrzebne do zrealizowania zadania trzeba kupić… Tylko za co? Trzeba korzystać z pieniędzy przeznaczonych na inne działania albo zaciągnąć kredyt, który oczywiście kosztuje. Kredyty organizacjom pozarządowym nieprowadzącym działalności gospodarczej sprzedaje właściwie tylko jedna instytucja. Żeby go dostać, trzeba spełnić szereg wymagań, a następnie za niego zapłacić. I tu pada pytanie: z czego? Bo organizacja pozarządowa powinna wszystkie swoje pieniądze przeznaczać na działania społeczne. Jeśli przeznaczy je na spłatę kredytu, to czegoś nie zrobi, czegoś ważnego dla społeczności lokalnej, dla miasta lub gminy.
A jednak się dzieje
Osoby zaangażowane w pracę w III sektorze próbują robić swoje mimo trudności, przeciwności i nieprzychylnych wiatrów. Często niedopłaceni, bo przecież – jak uważają niektórzy – w Fundacji czy Stowarzyszeniu powinno się pracować za darmo. Działacze ciągną, co zaczęli, bo wiedzą, że to ważne i potrzebne. Uczą urzędników, obywateli i sami siebie. I stąd ten pomysł na pomnik – pomnik działaczki społecznej.
Jest coraz lepiej. Robi się coraz więcej. Zmiany są widoczne gołym okiem. Jednak cały czas praca, którą wykonują społecznicy, jest traktowana jako praca drugiej kategorii. Nie taka prawdziwa, jak w biznesie czy urzędzie, tylko taka trochę zabawa. A tak naprawdę, to harówa i droga przez mękę, chociaż ostatecznie dająca ogrom satysfakcji. Dlatego ta działaczka na pomniku powinna być wesoła, ale mieć lekko podkrążone oczy.