Piesek Lubo w mieście Ł
Niby wszystko jest w porządku, kochają mnie, bawią się ze mną, miskę i smakołyki mam zapewnione. W ciepłym domu dumnie śpię na kanapie, to niedawny przywilej nadany z uwagi na wysługę lat. No ale spróbuj tylko łapę wystawić za próg – same zakazy.
Na klatce schodowej nie poszczekasz wesoło, bo hałas, zbiegać głośno nie wolno, bo się dzieci boją, niemądre, przecież mogłyby się ze mną pobawić w to bieganie. Na dworze jeszcze gorzej. Taki piękny puszysty śnieg, aż się chce poskakać, wytarzać, zryć w pędzie białą kołderkę. I tyle wiadomości od kolegów i koleżanek w tym śniegu! Tylko nos wsadzać i czytać, kto był przed chwilą na spacerze. Ale nie. Mieszkamy w centrum. Trzeba iść przy nodze do parku na smyczy. A tam tyle atrakcji! Wyrzucony chleb dla gołębi – taki smaczny! Kanapka robotników siedzących na ławce taka kusząca! I tyle wspaniałego psiego towarzystwa!
Oto z bojowym okrzykiem zbliża się dumny potomek ras małych, a w jego żyłach krew jamników, ratlerków i mopsów wrze od wojennego zapału. Właścicielka, miła staruszka, uśmiecha się przepraszająco: chodź Perełka, chodź, nie wariuj. Z daleka widać, że inna seniorka ma mniej szczęścia, wnuczek chciał mieć pitbula, ale na jego wychowanie i spacery nie starcza mu czasu. Pitbul ciągnie więc kobiecinę po lodzie, ta jedzie i wrzeszczy, co psa jeszcze bardziej pobudza do akcji. Zresztą nie tylko jego, bo już teraz wszyscy bawimy się w tę zabawę i szczekamy groźnie na całego.
Muszę być kimś wyjątkowym, bo jak tylko się zatrzymam i w skupieniu przystroję park, moja pani już biegnie z torebką, żeby zanieść to do pomarańczowego kosza. Zauważyłem, że rzadko który właściciel robi podobnie. Może skarby zostawiane przez inne psy nie są tak cenne jak moje. Pewnie tak. Słyszałem, jak kiedyś pan sprzątający park mówił mojej pani, żeby te trofea gromadzić tylko w specjalnych pojemnikach. Bo zwyczajne kosze na śmieci czasem się zacinają i trzeba opróżniać ręcznie. I wtedy jemu nie jest przyjemnie.
Jest taka stara uchwała łódzkiej Rady Miejskiej, że w Śródmieściu można spuszczać ze smyczy psy, jeśli się je umie szybko przywołać. Ale tylko poza ścisłym centrum, do którego wstęp tylko na smyczy i w kagańcu. Mam takie szczęście, że mieszkam na granicy tej strefy i za ulicą Dowborczyków teoretycznie wolno mi już zaznawać upragnionej wolności. Sęk w tym, że nie ma gdzie. Dawno temu, zanim zaczęto remontować okolice Dworca Fabrycznego, był tam cały pas ziemi niczyjej ciągnący się aż do Parku 3 Maja. To był raj, dużo ścieżek, ptaków, biegania w trawie za królikami i nikomu to nie przeszkadzało. Ale teraz wszystko zagrodzone, wstępu nie ma. A jak otworzą, będzie to już przestrzeń dla ludzi, nie dla zwierząt.
W ogóle miasto jest raczej psom nieprzyjazne. Coraz mniej miejsc, gdzie można pobiegać dla zdrowia, coraz więcej przestrzeni tylko dla ludzi. I kotom też nie żyje się tu lekko. Bardzo lubię koty, nawet dwa w domu wychowałem. Widzę, że te podwórkowe mają ciężko zimą, zwłaszcza, że okienka piwniczne administracja zabiła szczelnie płytami. Jakby te trochę ciepła, które bezdomny kot złapie w piwnicy, było aż tak wielką sprawą. A dla kota to być lub nie być. Ja na mrozie ledwo wytrzymuję, co dopiero taka bida dziesięć razy mniejsza ode mnie.
Kiedyś Bułhakow napisał „Psie serce” – opowiadanie, w którym pies zmienia się w człowieka. I nie jest to szczególnie uroczy człowiek. Gdyby mnie dano taką szansę, na pewno dobrze bym ją wykorzystał. Najpierw chodziłbym po podwórkach i spisywał zwierzęce postulaty: ulic nie solić, bo pękają i szczypią nas łapy. Piaskiem sypać, to nas nie boli. Chcemy mieć gdzie hycać w centrum, jak w zachodnich miastach, w których są specjalne wybiegi dla psów w parkach. Chcemy ciepłego kąta zimą, może być choć ta piwnica. Chcemy rzetelnej akcji przeciw naszej bezdomności, bo – jak mówił lis do Małego Księcia – „musisz być odpowiedzialny za to co oswoiłeś”.
A potem ja, człowiek-pies, zostałbym radnym i te postulaty wprowadzałbym w życie. Ja wiem, że psy i ryby głosu nie mają, ani nawet koty. Ale głosowaliby na mnie przyjaciele zwierząt, ludzie, których w tym mieście jest bardzo dużo. To dzięki nim te z nas, które są bezdomne, przeżyją kolejną zimę. To ludzie dokarmiają ptaki i dają dom tysiącom zwierząt w Łodzi. Bo dla ludzi jesteśmy bardzo ważni: jako towarzysze, pociecha samotnych seniorów, radość dla dzieci. No i co to byłoby za miasto bez gruchania synogarlic na podwórkach, bez ćwierkania dobiegającego nad ranem z kępy drzew między kamienicami. Smutne miasto.
„Miasto Ł” to nie tylko tytuł tej gazety. To także powieść Tomasza Piątka wydana dwa lata temu, w której jestem jednym z głównych bohaterów. Ja, Piesek Lubo, który pisałem te słowa. Chcę Wam powiedzieć, że my, zwierzęta, jesteśmy także mieszkańcami tego miasta. Mamy swoje potrzeby, pragnienia, sposób patrzenia na Łódź. I fajnie byłoby, gdybyście wy, ludzie, częściej o tym pamiętali.
Na zdjęciu: Pies w parku na Stokach; fot. Aleksandra Dulas