Ocalić od zapomnienia
Pojawiają się w książce niezwykle ciekawe rozważania: czy Żyd polski jest bardziej Polakiem, czy Żydem i co będzie, gdy podczas wojny, po dwóch stronach frontu spotkają się przedstawiciele jednego narodu.
Zaczynam pisać recenzję książki Drzewo Życia Chavy Rosenfarb. Przeglądam ją w poszukiwaniu fragmentów, które chciałabym przypomnieć, podkreślić, przytoczyć. Zaczynam czytać i znowu wciąga mnie świat Łodzi z 1939 roku. Bo taka jest ta powieść – przyciąga i wchłania. Ani się spostrzeżesz, już myślisz obrazami, które maluje autorka. Zastanawiam się, czy to specyfika języka jidisz, czy geniusz pisarki, bo książka jest jak obraz, opisy Łodzi w przededniu II wojny światowej i w pierwszych jej dniach wyraziste, soczyste.
Spacerujemy po znanych nam, istniejących do dziś miejscach, ulicach, i widzimy je jak na starych fotografiach. Szczególnie dla łodzian książka jest lekturą obowiązkową. Pomaga zrozumieć świat przedwojennego miasta, jego specyfikę i koloryt.
Nie jest dokumentem historycznym, przedstawione wydarzenia są fikcyjne. Oprócz Mordechaja Chaima Rumkowskiego i kilku postaci drugoplanowych, które też są swobodnie zinterpretowane przez autorkę, świat przedstawiony w powieści jest wymyślony, ale jednocześnie niezwykle prawdziwy.
Pierwszy tom powieści w 2015 roku przetłumaczyły na język polski Joanna Lisek i Magdalena Ruta, co dało książce nowe życie. Chava Rosenfarb napisała ją w jidisz, chociaż w eseju Wyznania żydowskiej pisarki pisze tak: Jeśli pisanie to zawód dla samotników, to samotność osoby piszącej w jidisz ma dodatkowy wymiar. Jej czytelnicy zginęli, a język uleciał z dymem krematoriów. Dlaczego więc postanowiła stworzyć Drzewo życia w tym języku? W ten sposób najlepiej potrafiła wyrazić siebie, ale też chciała dać nieśmiertelność językowi i posługującym się nim ludziom. Czytelnicy nie znający jidisz, musieli zatem długo czekać na tę fantastyczną opowieść o łódzkich Żydach, na kawałek historii widzianej z ich perspektywy.
Dla mnie fascynujące są kwestie społeczne przedstawione w powieści – perspektywa My-Oni, o której pisze Chava Rosenfarb, a która znana jest również z literatury polskiej. I to wrażenie, że łódzcy Żydzi z całą pewnością byli bardzo związani z miastem, ale już niekoniecznie z Polakami, że dwie nacje żyjące obok siebie tworzyły osobne społeczności i kulturę.
Jednocześnie zazębiały się ze sobą, spotykały, współegzystowały. Pojawiają się w książce niezwykle ciekawe rozważania: czy Żyd polski jest bardziej Polakiem, czy Żydem i co będzie, gdy podczas wojny, po dwóch stronach frontu spotkają się przedstawiciele jednego narodu. Bardzo poruszyły mnie rozmyślania jednego z bohaterów, Michała Lewina, zatroskanego o losy Polski i świata: (…) W pewnym sensie wszyscy jesteśmy współwinni – zarówno tego, co dzieje się w naszej Polsce, jak i na świecie. (…) Choć prawdę mówiąc, moja Mirelle, wcale nie ciągnie mnie do partii, które istnieją. Chciałbym uniwersalnego ruchu ludzi dobrej woli, którzy mają tylko jedną sprawę na uwadze: poszanowanie życia. Czasem marzę sobie, że coś takiego lada dzień nadejdzie: że wielka płodna idea zgromadzi nas wszystkich, a koło historii zostanie skierowane na właściwe tory. (…) A jedyną dziedziną, która jednoczyłaby moją partię, byłaby walka przeciw wszystkim siłom, które ograniczają i zduszają rozwój ludzkiej osobowości. Takich fragmentów, refleksji, głębokich przemyśleń nad szaleństwem czasów i historii znajdzie czytelnik w książce Rosenfarb bardzo dużo. Jednocześnie zobaczy zwykłe życie łódzkich Żydów – urocze, barwne, trudne, wzruszające. Przywiązujemy się do bohaterów, wiedząc, że za chwilę ich nie będzie. Od pierwszych stron powieści słyszymy bowiem tykanie zegara. Ten Sylwester roku 1939, na którym spotykamy większość bohaterów, to ostatnie chwile, kiedy spokojnie siedzą przy stole, żartując, rozważając o polityce, flirtując. Oni też czują to tykanie, zagłuszają je gromkim śmiechem i głośnymi dyskusjami. A my wiemy, że za chwilę zaczną znikać z kart książki, z życia, z pamięci.
Jestem łodzianką i pewnie dlatego po przeczytaniu pierwszego tomu Drzewa życia jeszcze mocniej odczułam pustkę po kulturze żydowskiej. Spaceruję po mieście i widzę dziurę po spalonej Synagodze, Bałuty pozbawione swoich pierwotnych mieszkańców. A idąc ulicą Lutomierską, wiem, że łódzcy Żydzi nazywali ją Hoklową. I myślę: udało się Chavie Rosenfarb ocalić pamięć o żydowskich mieszkańcach Łodzi. Dzięki jej powieści już na zawsze pozostaną w głowach czytelników.
Kolejny, drugi tom trylogii właśnie się ukazał, wydany przez Centrum Dilogu. Zatem czytelnicy, którzy dopiero sięgną po książkę, będą mogli delektować się nią dłużej. Trzeci i zarazem ostatni jest w opracowaniu.
Książkę można kupić na: pamiatkizlodzi.pl
***
Aleksandra Dulas – socjolożka, członkini Łódzkiej Rady Działalności Pożytku Publicznego. Redaktorka naczelna gazety.