O sztuce i życiu
„Obecnie coraz więcej rzeczy mamy w d… i coraz rzadziej chcemy wychodzić z domu. Jesteśmy konformistami. Chodzę nie tylko na wystawy znajomych. Bywam na wystawach twórców których nie znam, dlatego że interesuje mnie co robią inni. Oglądam, słucham, potrzebuję tego.” – z Bartkiem Jarmolińskim rozmawia Konrad Michalak.
Konrad Michalak: Pamięta pan swój performance Gloria Artis? Przedstawił pan siebie z namalowanym na klatce piersiowej orderem za wybitne osiągnięcia w kulturze. Cytując pańską biografię: … [artysta] przytaczając granice znaczenia i kryteriów wedle których order jest przyznawany odnosi to do ciężkiej sytuacji ludzi pracujących w placówkach kulturalnych oraz artystów często żyjących na krawędzi. Czuje się pan tak?
Bartek Jarmoliński: Tak. Chociaż może najpierw sprecyzujmy co oznacza sformułowanie na krawędzi. To ma w tym wypadku bardzo duże znaczenie. Ta praca powstawała w konkretnym kontekście – do projektu Kobieta z marmuru, który był organizowany i pokazywany przez galerię Manhattan. Historia dotyczyła łódzkich włókniarek, a konkretnie: etosu pracy i tego, jak odbiera się go dzisiaj. Do udziału w projekcie zaproszono około dziesięciu artystów. Wydaje mi się, że etos pracy jest dzisiaj taki sam, jak kiedyś – z pracy rąk trudno jest wyżyć. Jeśli w ciągu miesiąca mamy zrobić opłaty i ma nam jeszcze starczyć na życie, to jest to sytuacja prawie niemożliwa. Uważam, ze większa część społeczeństwa żyje na wariackich papierach.
KM: Co pan ma na myśli?
BJ: Na przykład nie możemy regularnie płacić rachunków. Przyznawanie orderów tak naprawdę nie wnosi nic oprócz samego medalu i uhonorowania tytułem. Znam kilka osób, które mają, nie Gloria Artis, ale odznaczenia honorowych działaczy kultury i ich działalność pozostawia bardzo wiele do życzenia. Jeśli artysta taki jak Kantor u schyłku swojego życia apelował o zapomogę do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, to aż prosi się o poddanie w wątpliwość znaczenia tego i innych medali. Medal ten nie poprawia warunków życia.
KM: Czy tylko w Polsce artystom żyje się źle?
BJ: Z moich obserwacji wynika, że w Polsce jest tylko kilka galerii, które mają tak naprawdę kontakty międzynarodowe – biorą udział w targach zagranicznych na przykład w Madrycie, Berlinie, że nie wspomnę o największych: w Bazylei czy Miami. Podejrzewam, że wiąże się to z bardzo dużymi kosztami. Wszystkie te galerie mieszczą się w Warszawie. Każda ma, powiedzmy kilkunastu artystów, z którymi współpracuje i na tym się kończy. Tak zwanej stajni – miejsca dla artystów jest bardzo mało. A dziś mamy do czynienia z nadprodukcją sztuki. Każdy kto kończy studia i coś tworzy nazywa siebie artystą. Artystą nikt nie jest, artystą człowiek się staje. Według mnie artysta to osoba, która w pełni świadomie realizuje swoje projekty, co za tym idzie ma coś do powiedzenia, ma też już pewien dorobek i to jest kilka lat pracy. Miejsca jest niewiele, galerii jest tylko kilka, myślę tu o takich galeriach jak Fundacja Galerii Foksal, Leto czy Stereo… One prezentują artystów na forum międzynarodowym, na targach. Artyści z tych galerii są zapraszani do dużych przeglądów w galeriach międzynarodowych, czy to w Europie czy na drugiej półkuli.
KM: Czy odczuwa pan satysfakcję ze swoich dotychczasowych dokonań twórczych?
BJ: Żyję w zgodzie z sobą i to jest chyba najważniejsze. Gdybym nie zrobił paru rzeczy, a zdarzały się wcześniej takie mniej przemyślane, gdybym nie popełnił paru gaf, nie byłbym dziś najpewniej w miejscu, w którym jestem… Nie jest źle, jestem zadowolony.
KM: W jakiej kondycji jest mecenat sztuki w Polsce?
BJ: Słyszałem tylko o jednym przypadku mecenatu w Polsce, bardzo głośnym, który się chyba zakończył i nie jestem pewny, czy skończył się w dobry sposób. Chodzi o Abbey House, gdzie artyści mieli płacone pensje miesięczne. W ramach tych pensji co miesiąc oddawali jakieś swoje prace i mogli z tego żyć, ale było to szyte grubymi nićmi i w tej chwili większość tych artystów została na lodzie, bo Abbey House został sprzedany, a kolekcjonerzy, cóż… My tak naprawdę rzadko mamy kontakty z kolekcjonerami, ale tutaj się kłania wspomniana sytuacja galerii. Te najbardziej opiniotwórcze, które mają największe kontakty sprzedają prace, zarówno kolekcjonerom prywatnym jak i instytucjom muzealniczym. Galerii sprzedających malarstwo w ogóle jest wiele, ale nic właściwie za tym nie idzie, albo idzie niewiele. To jest taki martwy punkt, co nie znaczy, że nie należy robić swoich rzeczy i się realizować. Co ważne: sprzedaż prac jest czymś zupełnie innym niż wystawy. Jestem dobrym tego przykładem. Gdybym proporcjonalnie do wystaw, prezentacji projektów które robiłem mógł sprzedawać swoje prace, to nie potrzebowałbym pracy na etacie. Rozmawiamy bardzo otwarcie, a kilka moich prac, gdyby nie sytuacje problematyczne jakie były moim udziałem, wcale by nie powstało. Mam tu na myśli ,,Confessions after hours”, ,,Carte blanche” czy wymieniana już wcześniej ,,Gloria Artis”. A tak w ogóle to chciałbym śpiewać.
KM: Pańskie doświadczenia życiowe znajdują swoje przełożenie w sztuce?
BJ: Większość rzeczy, których doświadczam i które mniej lub bardziej mnie dotykają, z którymi mam do czynienia odbija się w mojej twórczości. Nie chcę mówić o czymś, czego nie doświadczyłem, nie przeszedłem. Takich tematów nie poruszam. Myślę, że ironia i absurd w jakiejś mierze są w wielu moich pracach, bo to odzwierciedlenie rzeczywistości, której nie chcielibyśmy oglądać, a która jednak jest częścią naszej egzystencji. To jest cały nurt sztuki krytycznej. Czasem myślę, że do tego nurtu mi blisko.
KM: Na co dzień prowadzi pan pracownię rysunku, lubi Pan tę pracę?
BJ: Pracowałem z paroma osobami, niewielką grupą ludzi. Z pracy z ludźmi czerpię satysfakcję, bo to nie jest tylko praca dotycząca rysunku i malarstwa, ale głównie patrzenie na to, jak ludzie się rozwijają. To jest sposób myślenia, ich wrażliwość, sposób widzenia świata, transformacji rzeczywistości, na co się zgadzają, a na co nie. To jest najcenniejsze i sprawia, że chce się dalej. Daje wiedzę, że są jeszcze ludzie na wiele rzeczy wrażliwi, że nie są obojętni a myślę, że ta obojętność dzisiaj to kluczowe słowo. Obecnie coraz więcej rzeczy mamy w d… i coraz rzadziej chcemy wychodzić z domu. Jesteśmy konformistami. Chodzę nie tylko na wystawy znajomych. Bywam na wystawach twórców których nie znam, dlatego że interesuje mnie co robią inni. Nie jestem zaszyty jak żółw w swojej skorupie. Oglądam, słucham, potrzebuję tego.
KM: A o czym pan marzy jako człowiek, który żyje w tym świecie? Czy odczuwa pan potrzebę zmiany?
BJ: Oczywiście, odczuwam potrzebę zmiany. Moim marzeniem przede wszystkim jest to, żeby znalazły się środki i sposoby na leczenie ludzi z ciężkich chorób. I jeszcze takie bardzo realne marzenie: żeby poziom życia w Polsce był na tyle wysoki, że ludzie oprócz leczenia się, zwłaszcza w podeszłym wieku mogli utrzymać się na godnym poziomie i zobaczyć przynajmniej fragment świata, tak jak w krajach zachodnich. Chociaż nie wiem, czy to właściwie jest marzenie… Takim marzeniem na serio największym jest to, żeby być twarzą któregoś z zapachów męskich Jean Paul Gaultier.
You must be logged in to post a comment.