Niezły odlot
Niedawno do Arłamowa wielu piłkarzy przyleciało śmigłowcami. Okazało się, że można i że w Polsce ludzie latają. Dziwne? Nie. Zawsze lataliśmy i byliśmy, ba – jesteśmy najlepszymi pilotami świata. W naszym, łódzkim Aeroklubie aż roi się od mistrzów Polski, Europy, świata.
Nasi przodkowie, oczywiście ci mądrzejsi, często całe życie czekali na pojawienie się jakiegoś odkrycia lub wynalazku. Dziś mamy tak wielki rozwój nauki i techniki, że codziennie dostajemy informacje o rewolucyjnych dokonaniach ludzkości. Dość powiedzieć, że co roku patentowanych jest ponad 365 nowych rodzajów tworzyw sztucznych. Innymi słowy, nawet profesorowie chemii nie mają szansy wiedzieć, co się dzieje w ich dziedzinie nauki, bo codziennie powstaje coś nowego. W innych obszarach nauki jest tak samo. Przykład? Zacznijmy od naszego podwórka. Właśnie Narodowe Centrum Badań Jądrowych w Świerku pod Warszawą ogłosiło, że planuje zbudowanie małego reaktora jądrowego, który może zasilać ważne instalacje, na przykład rafinerie lub zakłady chemiczne w razie całkowitego odłączenia zasilania z zewnątrz. Co prawda, taki reaktor będzie miał moc porównywalną z mocą silnika lokomotywy spalinowej, ale da dużo więcej ciepła niezbędnego do niezaburzonego funkcjonowania zakładu. Może to być niezłe zabezpieczenie na wypadek jakiegoś kataklizmu, na przykład ataku terrorystycznego. Drugi news mówi, że krakowscy programiści i inżynierowie wymyślili system, dzięki któremu można znacznie obniżyć zużycie energii w przemyśle ciężkim. Na razie pomysłem zainteresowali się Amerykanie, więc dzięki polskiemu patentowi spalą mniej ropy, gazu i węgla. Nas nie stać na kupowanie takich patentów, a zresztą, to mogłoby uderzyć w nasz przemysł wydobywczy. Pewnie będzie po staremu.
Żeby na początku wakacji nie denerwować się i nie rozmyślać o takich sprawach, zamiast o nauce porozmawiamy dziś o przyjemności. Ogromnej! Zapraszam na lotnisko. Niedawno do Arłamowa wielu piłkarzy przyleciało śmigłowcami. Okazało się, że można i że w Polsce ludzie latają. Dziwne? Nie. Zawsze lataliśmy i byliśmy, ba – jesteśmy najlepszymi pilotami świata. W naszym, łódzkim Aeroklubie aż roi się od mistrzów Polski, Europy, świata. Lotnisko komunikacyjne trochę zakłóca cykl szkolenia, ale dookoła Łodzi jest kilkanaście prywatnych lądowisk, gdzie w każde bezwietrzne popołudnie można spotkać uśmiechniętych, miłych ludzi. Piloci ultralekkich samolotów witają z radością motolotniarzy, paralotniarzy czy spadochroniarzy. Grupy szybowników przywożą paliwo do wspólnie zakupionej wyciągarki i po wylądowaniu, podobnie jak inni lotnicy, prowadzą długie rozmowy przy grillu. Zaręczam, że lotnicze gawędy nie ustępują morskim opowieściom. Jeżeli ktoś z czytelników ma ochotę zobaczyć naszą łódzką ziemię z góry, wystarczy się tam wybrać i poprosić o wspólny lot. Nie ważne, czy będzie to Szadek, Rosanów, czy Bychlew. Wiem, nasza psychika się buntuje. Po pierwsze boimy się, że nie mamy zdrowia kosmonauty, więc jesteśmy bez szans. Ten mit wywodzi się z czasów PRL, gdy do sekcji szybowcowej albo spadochronowej przyjmowano jedynie takich młodzieńców, którzy w przyszłości mieli zasiąść za sterami odrzutowca. Teraz dla rekreacyjnego latania wystarczy zdrowie kierowcy. Druga legenda dotyczy bezpieczeństwa. Tu muszę trochę zbesztać moich kolegów po fachu, czyli dziennikarzy. W ciągu majowego weekendu na polskich drogach zginęło 40 osób. Prawie pół Tupolewa. I co? No powiedzieli, że to niezbyt bezpieczny weekend. Gdyby w tym czasie ktoś źle wylądował i złamał skrzydło i dwa koła, ale wyszedł z opresji bez żadnych obrażeń, na miejscu zdarzenia pojawiłyby się ekipy wszystkich stacji telewizyjnych, radiowych i większości gazet. Nie mam pojęcia, dlaczego. W najgorszym dla lotnictwa roku 1985 w wypadkach lotniczych zginęło półtora tysiąca osób. Od wiosny do wiosny tylko na drogach naszego kraju ginie przynajmniej pięć tysięcy osób. Chyba nie muszę nikomu mówić, że codziennie na naszej planecie znacznie więcej osób odrywa się od ziemi niż w kraju nad Wisłą wsiada do samochodu. A zatem, żeby przeżyć przygodę życia albo zarazić się nieuleczalną pasją, wybierzmy się na pole wzlotów. Jeżeli nie po to, by samemu wznieść się w powietrze, to dla atmosfery, miłej rozmowy albo posłuchania śpiewu skowronków. Wbrew pozorom, takie spokojne popołudnie wśród lotniczej braci, to nawet bez awiacji „niezły odlot”.