Niewybuch gazu na Księżym Młynie odkrywa słabe strony bezpieczeństwa publicznego

W piątek, 6 grudnia 2019 roku, na osiedlu Księży Młyn mogło dojść do tragedii. W zabytkowej kamienicy przy rogu Przędzalnianej i Fabrycznej w Łodzi złomiarze poważnie uszkodzili instalację gazową. Przez otwór wielkości średnicy rury, być może przez 2 godziny, leciał gaz pełnym gazem. O sąsiedzkiej akcji ratowniczej, którą zainicjowała pani Halina (moja sąsiadka), minuta po minucie można przeczytać TU.
Na szczęście do katastrofy nie doszło, ale to powoduje taką dziwną i charakterystyczną chyba dla Polaków postawę, wyrażającą się słowami: „Nic się nie stało – nie ma tematu”.
Zaraz, zaraz! Jak to nie ma tematu? Jako bezpośredni uczestnik sąsiedzkiej akcji ratowniczej dowiedziałem się czegoś nowego o braku bezpieczeństwa publicznego w mieście. A ponieważ przeżyłem niewybuch gazu, to zamierzam o tym opowiedzieć. Opowiedzieć po to, by wspólnie zastanowić się nad zmniejszaniem ewentualnych zagrożeń. Jestem przekonany, że jako społeczność łodzianek i łodzian, wraz z instytucjami miejskimi, jesteśmy jednym wielkim organizmem uczącym się na swoich błędach oraz na przypadkach ekstremalnych zabiegów okoliczności, które mogłyby do tragedii doprowadzić. Wierzę, że wyciągamy z takich właśnie niezwyczajnych sytuacji jak ta wnioski po to, by zwiększyć bezpieczeństwo mieszkańców w przyszłości i zapobiegać ewentualnym katastrofom urbanistycznym.
Eksplozja gazu wisiała na włosku
Na podstawie danych o sytuacji panującej dokładnie w tej części miasta, w godzinach pomiędzy 16:00 a 18:00, na początek spróbujmy wyobrazić sobie najgorszy scenariusz po to, żeby nie bagatelizować w przyszłości takich zdarzeń.
Godziny popołudniowe to pora największych korków ulicznych. W piątkowe popołudnie skrzyżowanie Przędzalniana/Fabryczna zablokowane jest bardziej niż zwykle. Tu nawet karetki pogotowia na sygnale w drodze do szpitala im. Jonschera lub z powrotem, np. w stronę Centrum Krwiodawstwa, mają „pod górkę” bardziej niż na Everest. Po prostu, tak tu jest.
I nagle…
Ta niedoszła eksplozja mogła dotyczyć blisko stu osób, w tym ponad 10 ofiar śmiertelnych, kilkanaście osób rannych w różnym stopniu i wieku. Całkowitemu zniszczeniu mogła ulec jedna z zabytkowych famuł Księżego Młyna, a kilka innych budynków mogło zostać uszkodzonych. W promieniu 500 metrów, od spadających cegieł mogły zostać zniszczone stojące w korkach ulicznych samochody, mogli ulec fizycznym obrażeniom ludzie w nich podróżujący. Świadkowie tej spektakularnej eksplozji gazu mogli doznać szoku psychicznego. Potężna fala uderzeniowa mogła powybijać okna w odległych od epicentrum budynkach. Na filmiku z północną panoramą miasta, kręconym przez pasażera samolotu pochodzącego od wschodu do lądowania na lotnisku im. Reymonta, nagle mógł pojawić się wielki ognisty rozbłysk. Po obejrzeniu w telewizji relacji z miejsca katastrofy i skojarzeniu kilku innych faktów, autor filmu mógł wywnioskować, że ten spektakularny rozbłysk to moment katastrofy. Filmik mógł trafić do sieci i w ciągu kilku godzin mieć tysiące odsłon. A tuż po eksplozji, na miejsce wypadku, przez zakorkowane ulice Przędzalnianą i Fabryczną, z ogromnym trudem mogły przedzierać się karetki pogotowia, wozy straży pożarnej i policji oraz ekipy telewizyjne. Prezydent miasta na tle dziury po kamienicy mogła ze łzami w oczach powiedzieć do kamer o ogromnej tragedii oraz zapowiedzieć miejską żałobę. My natomiast, ja i moi sąsiedzi, mielibyśmy inne niż wszyscy pogrzeby. W okolicy katastrofy płonęłyby znicze. I nikt z Was, mieszkanek i mieszkańców Łodzi, a także Polski, oraz urzędników i radnych miejskich, nie dowiedziałby się o tym, co działo się minuta po minucie tuż przed katastrofą. Jaki układ zbiegów okoliczności tak naprawdę do niej doprowadził. Specjaliści od zarządzania sytuacjami kryzysowym w mieście, nie dysponując naszymi informacjami zwrotnymi z powodu naszych śmierci, nie mogliby wysnuć ważnych dla bezpieczeństwa publicznego wniosków.
Czy miasto jest bezpieczne?
Po ocaleniu z niewybuchu gazu oceniam, że jako zwyczajny obywatel miasta i naszego kraju nie mam wystarczającej wiedzy i umiejętności odpowiedniego zachowania się w sytuacji zagrożenia w przestrzeni publicznej w porównaniu np. z Czechami (o tym napiszę w następnym odcinku). Odkryłem, że najbardziej racjonalne postępowanie, ale intuicyjne, nie zwiększa bezpieczeństwa. Na początek chcę zwrócić uwagę na nieświadome zachowania ryzykowne mieszkańców naszej kamienicy podczas sąsiedzkiej akcji ratowniczej. Nikt z nas, po stwierdzeniu tak poważnego rozszczelnienia instalacji gazowej i tak ogromnego w metrach sześciennych nagromadzenia wybuchowej mieszaniny gazu z powietrzem w pomieszczeniach budynku, nie zarządził ewakuacji. Nie zrobiły tego również służby ratownicze. Praktycznie nie było żadnej, profesjonalnej akcji ratowniczej. Jawi się pytanie: dlaczego? Czy gdybym zadzwonił pod nr 112 (zamiast 992), to zarządzono by profesjonalną ewakuację? Czy raczej czekano by na eksplozję i wtedy wyruszyłyby z garaży wozy straży pożarnej, policji i pogotowia? Jakie są teoretyczne założenia i cele funkcjonowania służb ratownictwa publicznego? Czy dominuje praktyka zapobiegania katastrofom w momencie nabycia wiedzy o zagrożeniu, czy reagowanie na skutki katastrofy i sprzątanie po niej? Czy w każdej klatce schodowej budynku mieszkalnego nie powinny wisieć tablice z numerami telefonów alarmowych? Pytam, bo w naszej kamienicy nie wiszą od lat, a pani Halina, nie znając numeru telefonu do gazowni, zapukała do mnie z prośbą, bym poszukał tej informacji w Internecie. O ile jednostek czasu ten fakt opóźnił zawiadomienie odpowiednich służb o zagrożeniu? Czy system ratownictwa publicznego dysponuje scenariuszami ewakuacji i akcji ratowniczych rozpisanymi dla każdego budynku w mieście jako schematem postępowania? Czy ratowanie ludzi z katastrof to tylko prowizorka? Czy jesteśmy dalekowzroczni, czy liczymy raczej na spontaniczne i bohaterskie postawy ratowników medycznych, strażaków i policjantów? Czy istnieją polskie strony internetowe w prosty sposób instruujące o tym, jak zachować się w sytuacji zagrożenia? Te pytania jak na razie pozostają bez odpowiedzi.
A jak powinna przebiegać akacja ratownicza?
Bo ja tę akcję, jako względnie bezpieczniejszą w porównaniu z tą, którą jako mieszkańcy kamienicy sami przeprowadziliśmy, wyobrażam sobie tak… Poszukujemy źródła ulatniania się gazu, jedno z nas dzwoni pod numer alarmowy, ale w momencie odkrycia poważnego zagrożenia, pozostali zawiadamiają sąsiadów o ewakuacji. Każdy ubiera się ciepło, łapie „walizkę ewakuacyjną” (o tym napiszę w następnym odcinku) i jak najszybciej oddala się od budynku na bezpieczną odległość. Resztę zabezpieczeń wykonują służby ratownicze. Pogotowie gazowe odcina dopływ gazu, pogotowie energetyczne wyłącza prąd, policja jak najszybciej zamyka przylegające do miejsca zagrożenia ulice i opróżnia jezdnie z samochodów stojących w korkach. Przyjeżdża pogotowie ratunkowe i straż pożarna. Do wnętrza budynku, przez otwarte drzwi wejściowe, wlatuje dron z aparaturą mierzącą stężenie gazu. Koniec ewakuacji ogłasza się w momencie zażegnania niebezpieczeństwa.
Tak się jednak nie stało. Dlaczego? Przecież nad zdrowiem i życiem uczestników Biegu Fabrykanta (uliczna impreza sportowa na Księżym Młynie) czuwają zespoły karetek pogotowia i policji, a prawdopodobieństwo masowych wypadków z ofiarami śmiertelnymi jest nieporównywalnie mniejsze.
Szczęśliwy zbieg okoliczności
Czy dlatego nie podjęto akcji ratowniczej, bo jeszcze nic się nie stało? To fakt, mieliśmy mnóstwo szczęścia – my i osoby przebywające na ulicy. Na szczęście pani Halina jako jedyna mieszkanka kamienicy tego popołudnia wyszła z mieszkania i poczuła silny zapach gazu na korytarzu (pozostali lokatorzy nie planowali żadnych wyjść po południu ani wieczorem). Na szczęście nikt z palaczy uczestniczących w sąsiedzkiej akcji ratowniczej w stresie nie zapalił papierosa. Na szczęście w budynku nie iskrzyła instalacja elektryczna i nikt z nas nie zgasił ani nie zapalił światła, co mogłoby spowodować zapłon. Na szczęście w kamienicy nie mieszkali już lokatorzy ogrzewający mieszkania piecami węglowymi (wcześniej nie raz widziałem snopy iskier wydobywające się wieczorami z kominów). Na szczęście pootwieraliśmy wszystkie możliwe okna i drzwi w celu wietrzenia pomieszczeń. Na szczęście gaz ziemny jest lżejszy od powietrza, więc w największym stężeniu gromadził się na poddaszu i strychu, gdzie nie było ludzi i gdzie pootwierałem okna. Na szczęście gazownicy przybyli na miejsce zdarzenia w 5 minut od zgłoszenia i zakręcili dopływ gazu w całym budynku. Tak, wystąpiło kilka szczęśliwych zbiegów okoliczności, dzięki którym zmniejszyło się ryzyko wybuchu gazu. Ale te prawie wszystkie czynności wykonali mieszkańcy kamienicy, a nie służby ratownicze. Dlaczego?
Pytań rodzi się całe mnóstwo, ale najważniejsze są odpowiedzi. Czy my, mieszkanki i mieszkańcy Łodzi możemy w mieście czuć się bezpiecznie? Czy możemy liczyć na reakcje służb ratowniczych w przypadku wystąpienia zagrożenia katastrofą? Czy każdy mieszkaniec naszego miasta wie, jak ze służbami ratowniczymi współpracować, żeby nie przeszkadzać? Czy mieszkańcy w sytuacji zagrożenia potrafią zabezpieczyć swoje mienie na wypadek ewakuacji? Czy w ogóle jesteśmy przygotowani na wszelki wypadek?
W następnym odcinku opowiem o tym, jak takie problemy rozwiązali Czesi – być może niektóre z tych rozwiązań będzie można zaadoptować w Łodzi.
***
Wojciech Nyklewicz – absolwent Uniwersytetu Medycznego w Lublinie i Collegium Psychotherapeuticum; nauczyciel, animator współpracy polsko-czesko-słowackiej w ochronie zdrowia i tłumacz języków czeskiego i słowackiego. Sekretarz redakcji, korektor i administrator strony internetowej Łódzka Gazeta Społeczna Miasto Ł. Mieszkaniec feralnej kamienicy.
****
Podoba Ci się ten artykuł? Tutaj możesz wesprzeć kolejny: https://zrzutka.pl/4n584m
Łódzka Gazeta Społeczna – Miasto Ł jest gazetą bezpłatną, opartą na obywatelskim zaangażowaniu. Pomóż nam zebrać środki na dalsze działanie.
Jeżeli chcesz nas wspierać regularnie, zleć w swoim banku przelew stały:
Fundacja Spunk
Nr konta: 83 1750 0012 0000 0000 3823 8337 Raiffeisen Polbank
W tytule: „Darowizna na Miasto Ł”.
Dziękujemy!