Nienawidzę Łodzi
„Łódź miasto grzechu
Łódź miasto morderstw
Łódź w kilka sekund o sobie nie da zapomnieć
Łódź dzieci w beczkach
pavulon w karetkach (…)”
Rapuje O.S.T.R w utworze „ŁDZ skit”. Wystarczyłoby odsłuchać ten numer i zbędne byłoby czytanie dalszej części artykułu. Tak myślałem, zanim zacząłem zbierać materiał i rozmawiać z ludźmi, których podejrzewałem o głęboką i szczerą niechęć do Łodzi.
Włączam telewizor, wiadomości, kolejny raz opadają ręce, że te niechlubne albo zaskakujące negatywnie pochodzą znowu od nas, z naszego podwórka z naszego miasta! Ale wciąż tu jesteśmy. Czy myśleliście kiedyś, jadąc pociągiem, przez małe miejscowości i mijając domy, ludzi przy torach: „Co oni tu robią? Beznadziejne nieznane szare miejsce… Dlaczego oni tu tkwią przy tym nasypie i nie pojadą gdzieś, gdzie jest lepiej, kolorowo, optymistycznie?” Mijam ich i myślę: „Przecież oni się tu urodzili, tu mają swoje domy, rodziny, sąsiadów, przyjaciół, swój Świat”. Innym razem stwierdzam, że sam żyję w podobnym miejscu, tu mam swój dom, rodzinę, sąsiadów, przyjaciół… A ulicami przejeżdżają ludzie w autach z innych województw i obserwują ten swoisty wrzód na komunikacyjnej mapie Polski, który powoduje, że podróżny traci, jadąc ekspresową jedynką, nawet 2 godziny, aby przebić się przez Zgierz, Łódź i Tuszyn.
„Kilkanaście lat temu obroniłem dyplom Szkoły Filmowej z wyróżnieniem, za co dostałem od władz mieszkanie. W nagrodę! I w ten sposób tkwię już łącznie prawie 20 lat w Łodzi, akurat w tym jednym, jedynym mieście na świecie, którego bezgranicznie nienawidzę!” – opowiada jeden z moich rozmówców.
Pamiętacie „Nic Śmiesznego” i Adasia Miałczyńskiego? To taki polski zwyczaj na wszystko narzekać i mówić bardzo często, że jest źle. Ale w Łodzi taka postawa nabiera jeszcze głębszych odcieni brunatności. Łódź jest winna wszystkim niepowodzeniom i frustracjom. Tu możesz tkwić w lokalnym marazmie lub kupić bilet do Londynu albo Warszawy. Albo film „Ajlawju”? Najazd na drzwi wejściowe dworca Łódź Kaliska, z których wychodzi Miałczyński z plecakiem, „łapie poślizg” na słynnych glazurowanych schodach i stwierdza krótko „Łódź k…!”
Ile razy mieliście podobnie? Ale zawsze wracamy do szarej codzienności i zapominamy o rozgoryczeniu.
O tej scenie z Pazurą wspomniał w rozmowie Tomek, pomysłodawca Turpistycznej Łodzi. Zapytałem autora, który publikuje zdjęcia własne i nadesłane, skąd pomysł na taki fotoblog. „Jestem tym miastem bardzo rozczarowany. Ma ono w sobie coś toksycznego, ale jednocześnie w jakiś sposób je lubię, może ze względu na szereg wspomnień z nim związanych, głównie z lat studenckiej beztroski. A rozczarowany jestem dlatego, że dynamika zmian przypomina tu wyścig żółwi. Jednocześnie zdumiewa mnie, jak bardzo Łodzianie sami dewastują swoje własne miasto. (…). Co mnie zaskakuje? Może spora liczba osób, które podobnie jak ja potrafią na Łódź spojrzeć z boku, w zabawny sposób, czego dowodem jest odzew naszych Sympatyków (za który jeszcze raz serdecznie dziękuję!). Z drugiej strony zaobserwowałem niewielką grupę (również wśród moich znajomych), dla których Turpistyczna Łódź jest tematem tabu. Ci ludzie alergicznie reagują na wszelkie próby krytyki Łodzi, zwłaszcza w ten dość specyficzny sposób. Wolą swoją wizję szklanych domów i wiem, że w głębi duszy przyznają nam w wielu sprawach rację, ale ich lokalny patri(di)otyzm nie pozwala im tego przyznać otwarcie. Jednocześnie nie robią nic, żeby polepszyć to miasto. My przynajmniej próbujemy coś robić – w specyficzny sposób, to fakt, ale lepiej tak, niż widzieć jednym okiem Pietrynę, a drugim Manufakturę.”
A co będzie jak Łódź stanie się tak ładna, że nie będzie turpizmu? Co zrobisz jak zniknie tu cały syf, będą tylko odnowione kamienice, nowe centrum, obwodnica, żadnych korków, co wtedy będziesz pokazywać?
„Usiądę w ogródku na Pietrynie, wypiję piwo i zajmę się innym projektem. Fotografowanie łódzkiej brzydoty nie jest przecież moim życiowym powołaniem. Ale równie dobrze można zapytać Urząd Pracy, co będzie robić, jak już zlikwiduje bezrobocie. Oczywiście łódzka brzydota nie zniknie, podobnie jak nie zniknie bezrobocie. Przynajmniej nie za naszego życia. Wynika to z szeregu czynników natury gospodarczej, geograficznej i oczywiście politycznej, które przekraczają ramy naszej rozmowy. Głównym powodem jest tutaj bieda i bariery mentalnościowe, które skutkują zacofaniem cywilizacyjnym tego miasta. Mam porównanie, np. z Hamburgiem, Frankfurtem nad Menem czy Paryżem, i uwierz mi, Łódź jest koszmarnie zacofana cywilizacyjnie. Owszem, dzieją się pozytywne rzeczy i nie mam zamiaru temu zaprzeczać, ale dzielą nas jeszcze lata świetlne od wielu miast, z którymi chcielibyśmy się porównywać i tego nie da się przeskoczyć w jednym pokoleniu. Łodzianom pozostaje wierzyć, że w końcu nadejdzie szumnie zapowiadany „Czas dla Łodzi” i że wszyscy będą „happy”, choć ja pozostanę tu sceptyczny. Nie przesuniemy przecież Warszawy na mapie, a to ona „wysysa” z Łodzi wiele soków.”
„Nie planowaliśmy wyjazdu z Łodzi. (…) Można powiedzieć, że Łódź sama nas wypchnęła do innego miasta.”
Na pesymistyczne podejście tych co tu tkwią wpływają niespełnione ambicje zawodowe. W Łodzi możemy zdobyć naprawdę dobre wykształcenie. Ale wymarzoną pracę w wybranym kierunku już niekoniecznie. Więc emigrujemy lub żyjemy w niedosycie, parząc na kolegów robiących kariery bliżej lub dalej, ale nie w Łodzi. Rozmawiałem z kilkoma osobami, które już tu nie mieszkają i każdorazowo była to nieplanowana emigracja za chlebem lub karierą. Najczęściej do oczywistych trzech stolic w Europie.
Kilkanaście lat temu poznałem Roberta i Monikę. On był redaktorem naczelnym ogólnopolskiego miesięcznika, ale jeździł starą Sierrą, ona próbowała różnych ambitnych zajęć, ale w wakacje ratowała swój budżet sklepikiem nad Morzem Bałtyckim. W pewnym momencie kontakt właściwie się urwał. Od tego czasu widuję ich często w ogólnopolskiej telewizji.
Firma Roberta została wykupiona przez korporację, Monika praktycznie w jednym czasie dostała awans i od razu oznaczało to pracę w centrali. Przez dwa miesiące jeździła codziennie do Warszawy i wracała do świeżo kupionego mieszkania w Śródmieściu Łodzi. Nawet nie zdążyli się nim nacieszyć, kiedy okazało się, że firma Roberta wynajęła im na rok mieszkanie służbowe. Decyzja była prosta, ale wcale nie taka łatwa. „W Łodzi nie mielibyśmy szans na tak dobrą pracę, jaką nam zaproponowano.(…) Ale nie sądziliśmy, że do Łodzi nie wrócimy. Zrozumieliśmy to po dwóch latach, kiedy miasto zaczęło coraz bardziej podupadać, pracę można było znaleźć albo na produkcji, albo w centrum handlowym. Ewentualnie w banku.”
Sprzedali tu mieszkanie, ale nie zamieszkali w samej Warszawie, bo stwierdzili, że tempo pracy i życia w tym mieście mogłoby ich zbyt szybko wypalić. Kupili mały dom pod Warszawą, w lesie. Monika, kiedy powiedziałem, że piszę taki artykuł, nie chciała się wypowiadać twierdząc, że ona Łodzi nie nienawidzi i zawsze podkreśla, że jest z Łodzi, nie z Warszawy. Nigdy z Warszawiakami się nie utożsamiali, ale cenią i lubią to miasto za to, co oferuje. A oferuje niestety dużo więcej niż Łódź.
„To tu poślemy naszego syna do szkoły, to w Warszawie będzie miał szansę rozwinąć swoje ewentualne talenty. Do Łodzi przyjeżdżamy tylko na uroczystości rodzinne. Często ubolewamy wtedy nad tym, jak Łódź wygląda, ale w zasadzie czemu się dziwić, skoro wielu naszych znajomych, którzy mogli wnieść coś do tego miasta, wyjechali z niego, tak jak my. Nie wrócimy do Łodzi, bo by żyć spokojniej niż w Warszawie już znaleźliśmy odpowiednie miejsce. (…) Jeśli nasi rodzice kiedyś będą potrzebowali opieki, przyjadą do nas, a nie my do nich. Choćby dlatego, że łatwiej w Warszawie o dobrą opiekę medyczną nad starszymi osobami.”
Monika twierdzi, że Łódź sama ich wypchnęła do innego miasta. A to, że akurat była to Warszawa, to przypadek. Równie dobrze mógł to być Wrocław czy Gdańsk. Każde z tych miast dawało te 11 lat temu lepsze perspektywy młodym ludziom niż Łódź. I niestety ma ona wrażenie, że tak jest nadal.
„Tak, Ty jesteś z Łodzi, wy tam macie krańcówki…”
Tak powiedział do mnie kiedyś poznany na wakacjach mieszkaniec Warszawy. I nie chodziło mu jedynie o specyficzne słownictwo. W zestawieniu z jego miną odczułem jaką ironią i poczuciem beznadziei potrafią obdarzać to miasto inni, którzy tu byli, znają ludzi stąd.
Dlatego poprosiłem o wypowiedź Jakuba, który przeprowadził się tu z Piotrkowa Trybunalskiego, mieszkał 7 lat i wyjechał do Warszawy. Wiedziałem z wcześniejszych rozmów, że ma mieszane wrażenia związane z naszym miastem. Ale to, co mi odpisał, trochę mnie zaskoczyło. Wcale nie zaczął od wypowiadanych wcześniej niepochlebnych uwag o doświadczeniach z „Limanki” i „Pietryny”. Wiedział, że zbieram opinie do artykułu, a jednak na początku podkreślił, cytuję: „Łódź to miasto o wielkim potencjale. Jest w niej więcej pięknych budynków pofabrycznych niż w całej północnej Anglii – tam je burzono. Kocham to miasto, bo ma duszę, której wielu miastom brakuje. Jest to dusza nie tylko artystyczna, ale i mroczna, bandycka. Przez siedem lat życia w Łodzi przeżyłem tyle, że mógłbym napisać o tym książkę. Muzyka w klubach jest na wysokim poziomie, podobnie jak architektura secesyjna, ale ilość klubów przy ulicy Piotrkowskiej jest wprost proporcjonalna do ulicznych bójek, w których może zdarzyć się dosłownie wszystko. Mam nadzieję, że Łódź zacznie kiedyś wykorzystywać tkwiący w niej potencjał miasta czterech kultur, a jej mieszkańcy odnajdą w niej godziwą pracę i bezpieczeństwo.”
Jest potencjał… Jest wysoki poziom… Jeszcze nie stoimy na straconej pozycji.
„Urodziłem się w Łodzi
Nie w Nowym Jorku
Moje miasto to syf
(…)
Uciekaj stąd póki masz jeszcze szansę
Uciekaj dobrze Ci radzę”
Kostry Krzysztof Ostrowski – wokalista Cool Kids of Death – napisał kilka lat temu bolesny tekst „Uciekaj”. Rozmawiałem z nim o tym, dlaczego sam nie uciekł i wśród wielu twórczych zajęć wykłada na łódzkiej ASP.
„Mój stosunek do Łodzi był zawsze złożony – między ekscytacją a całkowitą negacją. Generalnie Łódź nie rozpieszcza, ale potrafi być bardzo inspirująca. Łódź narzuciła pewien typ zachowania, myślenia, dystansowania się. Taka dziwna mieszanka wielkomiejskiej zarozumiałości i małomiasteczkowych kompleksów. Wychowałem się tu, wiec jestem tym przesiąknięty. I wcale nie jest mi z tym źle. Właściwie wszystko co robię, w jakiś sposób mniej lub bardziej bezpośrednio wynika z tej Łodzi. Już tego nie uniknę, za długo tu siedzę.”
„Nie mogę mieszkać gdzie indziej
Gdzie byłoby sto razy lepiej
Bo gdybym mieszkał gdzie indziej
Nigdy nie byłbym sobą”
Krzysztof pytany, dlaczego tu wciąż jest, odpowiada w imieniu całego zespołu: „Mieszkamy w Łodzi. Nigdy nie wyjechaliśmy na stałe. W mojej pracy na szczęście miejsce zamieszkania nie jest istotne. Dlatego nigdy nie musiałem przeprowadzić sie do Warszawy (co nie znaczy, że nie zdarzało mi sie żałować tej decyzji). Rysowanie + Internet daje taki luksus”.
Inspiracje w Łodzi są czymś wyjątkowym. Andrzej Wajda, absolwent Łódzkiej Szkoły Filmowej, który głośno i często mawiał, że nienawidzi Łodzi, nakręcił adaptację „Ziemi Obiecanej”. To często powtarzający się przypadek sukcesu twórczego na fali niechęci do naszego miasta. Mam wrażenie, że to, co się dzieje wokół nas i to, jak rozdmuchujemy to w naszych głowach, napędza twórczo wielu artystów. Łódź jest ważnym ośrodkiem sztuki. Mój przyjaciel, rysownik Michał Arkusiński powiedział mi kiedyś „większość moich komiksów powstaje dzięki temu, że jeżdżę tramwajem”. To, co mówią ludzie i to, co za oknami, inspiruje go do całkiem głębokich treści.
Ale co będzie jak za kilkanaście miesięcy otwarta zostanie obwodnica Łodzi, znikną tranzytowe zatory na ulicach, zakończy się budowa „nowego centrum Łodzi”, pojedzie pod ziemią pociąg z Fabrycznego na Kaliski, a z Retkini na Widzew przejedziemy nową trasą W-Z?
Firmy budowlane, które tak narzekają na łódzką specyfikę, realizują milionowe kontrakty. Wszędzie stal, szkło, sztukaterie, chodniczki. Moi rozmówcy z innych miast potrafią odfiltrować to, co jeszcze brzydkie i zaniedbane od tego, co w Łodzi wartościowe. Jeden z nich powiedział mi kiedyś, że kiedy tu przebywa więcej niż kilka godzin, zaczyna go boleć szyja, bo przechadzając się ulicami, nie może oderwać oczu od pięknych sztukaterii secesyjnych budynków, powyżej parteru zdewastowanego kibolskimi bazgrołami.
I w końcu najważniejsze, prawie każda z osób, z którymi rozmawiałem przygotowując ten artykuł, zaczynała rozmowę od stwierdzenia: „Ale ja nie nienawidzę Łodzi”. I każdą z nich Łódź inspirowała do wylewnych wypowiedzi zarówno dla tego tekstu jak i poza nim. Chyba każda z nich również użyła słowa klucza: „PRACA”.
You must be logged in to post a comment.