Miejska droga przez mękę

Znajome i oswojone od lat miasto nagle staje się dziką dżunglą nie do przebycia. Niespodziewanie wszystko robi się za wysokie, za odległe, za małe, za krótkie…
„Mam 53 lata. Do szpitala poszedłem o własnych siłach. To nie było aż tak daleko od domu. Spakowałem plecak i wybrałem się pieszo. Zawsze lubiłem dużo chodzić. To było dobre z dwóch powodów. Utrzymywałem kondycję fizyczną. No i oszczędzałem na przejazdach komunikacją. To był ostatni raz, kiedy piesza wędrówka była radością.”
Choroba zaczęła się niespodziewanie. Wizyta u lekarza, skierowanie do szpitala, nadzieja na wyleczenie. W trakcie hospitalizacji nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia. Lekarze zrobili wszystkie możliwe badania, zastosowali odpowiednie leczenie, ale uprzedzili, że teraz trzeba będzie życia uczyć się od nowa. Co to znaczy – pan Dariusz miał dowiedzieć się w drodze powrotnej do domu. Już za bramą szpitala, po przejściu kilu kroków, musiał usiąść na schodach pobliskiej kamienicy. Nie brał taksówki, bo przecież mieszka niedaleko, a poza tym, przed wyjściem ze szpitala spacerował po ogrodzie. Wszystko wskazywało na to, że będzie mógł chodzić pieszo jak dawniej.
„Wyszedłem, ale okazało się, że przeliczyłem swoje możliwości. Najgorzej było na przejściu dla pieszych. „Zielone” świeciło się za krótko. Kierowca trąbił, gdy byłem jeszcze na pasach. Mam 53 lata, więc wyglądam młodo. Szedłem bardzo wolno. Kierowcy traktują mnie jak w pełni sprawnego. Ja ich rozumiem – śpieszą się. Ja też.”
Tymczasem droga do domu była dłuższa niż przypuszczał. Nigdy wcześniej nie myślał, że ławeczka na ulicy może „uratować” życie. W tym momencie docenił meble miejskie na Piotrkowskiej. Estetyka takich sprzętów to jedno, a wygoda i bezpieczeństwo… tak, bezpieczeństwo w tym momencie było najważniejsze. Ta myśl pozwalała mu w przyszłości planować wyjście na Pietrynę. Wiedział, że nie będzie musiał obawiać się upadku, a w razie potrzeby usiądzie na ławce.
Dla osoby chorej znajome i oswojone od lat miasto nagle staje się dziką dżunglą nie do przebycia. Niespodziewanie wszystko robi się za wysokie, za odległe, za małe, za krótkie… Za daleko jest do najbliższego sklepu, a schody na piętro wiodą niczym szlak na Mount Everest. Trzeba zdobywać szczyty swojego życia każdego dnia. I nie widać końca i sensu tych wielokrotnych powtórzeń. A przecież można byłoby to wszystko zmieniać… zmienić na lepsze.
Po powrocie ze szpitala przyszedł czas na zrobienie zakupów. Pan Dariusz miał swój ulubiony wielkopowierzchniowy sklep. Zawsze to taniej i większy wybór asortymentu. To, że w jego nowej sytuacji zdrowotnej droga do sklepu była dłuższa i trudniejsza niż zwykle – to jeszcze nic. Nie spodziewał się, że hipermarket „zrobił się” tak wielki, że nie może go przemierzyć jak dawniej, a najgorsze, że nie ma w nim ławek. Nagle poczuł narastające osłabienie i wyszedł na zewnątrz, żeby złapać trochę powietrza. Ale i tu nie miał gdzie usiąść. Kosz na śmieci z konieczności stał się jego przystanią. Poczuł się uratowany, ale jednocześnie zrozumiał swoją sytuację. „Czyżbym miał skończyć na śmietniku życia? Czyżbym był odpadem społecznym? Niepotrzebnym młodym starcem?”. Nie zrobił zakupów. Postanowił wrócić do domu. Szedł wolno, odpoczywając. Ta wędrówka trwała ponad godzinę, gdy jeszcze 2 tygodnie temu zajmowała zaledwie 20 minut. A na dodatek moczopędne leki zaczęły dawać się we znaki. Nie mógł wytrzymać. Czuł, że jeszcze sekunda, że jeszcze jeden krok i delikatny choćby wstrząs, a strumień moczu go zaleje, a widok rozlewającej się kałuży upokorzy go ostatecznie. Wszedł do pobliskiej bramy, nie zważając na jakiekolwiek konsekwencje. Ocalenie godności i odzyskanie poczucia komfortu było w tym momencie najważniejsze. Nawet krzyk młodej kobiety: „Spier**laj stąd stara świnio!” – nie był tak dotkliwy, jak rozrywający ból przepełnionego moczem pęcherza.
Przed panem Dariuszem jeszcze połowa drogi do domu. Pomyślał o możliwości podróży tramwajem. Jednak by do niego się dostać, trzeba jeszcze pokonać przejście podziemne. Schody w dół i schody w górę kiedyś były takie wygodne, a teraz… pot występuje na czoło, a zadyszka zniechęca do życia. I jeszcze wdrapanie się po stopniach do wagonu. Pan Dariusz tak bardzo się zmęczył, że postanowił usiąść w czasie krótkiej podróży. Nim odzyskał siły, tramwaj ruszył z przystanku, na którym powinien wysiąść.
Jako człowiek od lat żyjący samotnie, pan Dariusz nauczył się perfekcyjnej samowystarczalności i niezależności. Teraz, gdy jego stan zdrowia spowodował liczne ograniczenia, potrzebował pomocy innych ludzi. Podczas pobytu w szpitalu nikt z personelu nie zainteresował się jego egzystencjalną sytuacją. Nie sprawdzono, do jakiego środowiska materialnego i społecznego powróci po hospitalizacji. Ponieważ był w miarę sprawny i młody (53 lata), prawdopodobnie sądzono, że powinien sobie poradzić. Ze szpitala wypuszczono go na głęboką wodę. Nie utonął dzięki sąsiedzkiej pomocy. Ale korzystanie z niej było dla niego trudne. Z jego doświadczenia ostatnich tygodni wynika, że mógłby zachować samowystarczalność, gdyby w mieście nie było architektonicznych barier, gdyby Łódź była przyjazna dla osób niepełnosprawnych i starszych.
Chciałbym – podobnie jak pan Dariusz – aby nasze miasto uczyło się jak być miastem właśnie od najsłabszych?