MiaSTO bibliotek
By biblioteki stały się filarem przeciwdziałania wykluczeniu najmłodszych, musi stać się to jednym z priorytetów lokalnej polityki miejskiej, a na to potrzebne są pieniądze.
– Zobacz, tyle tu tych kwiatów nasadzili, a nasza biblioteka jak wygląda? – poskarżyła się moja mama, gdy przechodziłyśmy Zachodnią do Parku Śledzia. Ja się żachnęłam, bo wkurzają mnie ludzie, którzy krytykują wszystko jak leci. Zaczęłam tłumaczyć, że to przecież z innych pieniędzy, z innej części budżetu, i że powieszenie kilku skrzynek z kwitnącymi roślinami nie odbywa się przecież kosztem bibliotek, i że nasza biblioteka jest bardzo dobra – odezwał się mój patriotyzm lokalny.
A potem przypomniałam sobie, jak wygląda nasza biblioteka i pomyślałam, że moja mama ma rację. Bo nasza biblioteka jest smętnym pomnikiem lepszych czasów, z odłażącą farbą i niezbyt imponującym księgozbiorem (nowości zajmują jeden regał). Nie mieści się na terenie planowanego nowego centrum Łodzi ani na obszarze, który ma być objęty rewitalizacją, więc odmalują ją tylko za lat kilka, i wymienią może kilkadziesiąt książek na półkach. Wciąż jest tam czytelnia, która udostępnia księgozbiór „akademicki”, czyli do czytania „tylko na miejscu”, ale są to głównie wydawnictwa pochodzące z okresu, w którym biblioteka osiedlowa rzeczywiście służyła studentom.
Największą zaletą naszej biblioteki jest jej położenie i „niskopodłogowość”. Mieści się w sercu osiedla, na skrzyżowaniu lokalnych szlaków ze sklepu do przychodni, z przedszkola do apteki, z przystanku do warzywniaka. Można do niej wejść z wózkiem dziecięcym czy z ciężkim wózkiem z zakupami, bo jest pozioma: wejście znajduje się równo z chodnikiem i nie ma żadnych schodków do pokonania. Pewną trudność stanowią jedynie ciężkie metalowe drzwi i próg, gdy próbuje się owe drzwi ramieniem blokować wtaczając jednocześnie kilkanaście kilo wózka z dzieckiem.
Drzwi się właściwie nie zamykają, a czytelniczki z wózkami i dziećmi stanowią mniejszość. Książki wymieniają głównie starsze panie, choć są też wierni czytelnicy płci męskiej, przesiadujący od rana w czytelni. Starsze dzieciaki wymieniają szkolne lektury, ale są też mniejsze, przeglądające książeczki w dziecięcym kąciku. Mogą rysować kredkami, a nawet pobawić się lokomotywą lub wozem strażackim.
Zauważyliście, że już nie ma kawiarenek internetowych? Zastanawialiście się, jak radzą sobie ludzie, którzy nie mają Internetu w domu, w pracy ani w szkole? Ratunkiem są właśnie lokalne biblioteki, gdzie dostęp do Internetu jest bezpłatny. Biblioteki oferują też (już odpłatnie) usługi ksero. W mojej osiedlowej bibliotece z Internetu korzysta dziennie przeciętnie 10 osób, do ksero przychodzi jeszcze więcej. Gdy przemnożymy to przez liczbę bibliotek w Łodzi, okaże się, że obok wypożyczania książek biblioteki pełnią masę innych ważnych funkcji.
Choć to biblioteka głównie dla dorosłych, służy także młodszym, nie tylko tym wypożyczającym lektury. Chyba wszystkie biblioteki prowadzą warsztaty dla dzieci. Teraz, w okresie wakacji, oferują codzienne zajęcia dla dzieci spędzających wakacje w mieście. Czy wiecie, że mimo wakacji biblioteki otwarte są codziennie, nie jak kiedyś, co drugi dzień?
Moja lokalna biblioteka, nieco odrapana i niedofinansowana, organizuje też dyskusyjny klub książki i spotkania z pisarzami. Kilka lat temu udało mi się nawet spotkać tam Marka Krajewskiego, tego od kryminalnego cyklu o Breslau. W tym roku wzięła udział w Nocy Bibliotek, co było dużym wydarzeniem na osiedlu. A to wciąż tylko ta jedna osiedlowa biblioteka, filia przy Powstańców Wielkopolskich, jakbyście państwo pytali.
W pobliżu, przy Osiedlowej, jest biblioteka przeniesiona z sąsiedniej ulicy Limanowskiego. Mieści się na parterze, też jest pozioma, też drzwi się nie zamykają, ale średnia wieku czytelników jest nieco niższa – to biblioteka dla dzieci i młodzieży. W dwóch niewielkich pomieszczeniach stoją nowe półki z nowymi książkami, jest kącik zabaw dla najmłodszych, pokój ze stołami, kredkami, ekranem plazmowym i playstation. W przejściu dwa rzędy wieszaków, które okazują się niezbędne. Dzieci wpadają tam zarówno pojedynczo, jak i grupami. Wyobraźcie sobie taką scenę: drzwi od biblioteki się otwierają, do środka wpada jak bomba wnuczek, za nim dziadek. Chłopiec rzuca plecak na podłogę, biegnie do drugiego pomieszczenia i rzuca się na playstation. Dziadek podnosi plecak, wiesza kurtkę i zasiada obok wnuczka, przy komputerze. Wcześniej, gdy chłopiec był w szkole, w tej samej sali odbywały się zajęcia dla grupy z pobliskiej podstawówki – było pełno i głośno. I tak jest codziennie.
Okolice niesławnej Limanki to miejsce, w którym dzieciaki szczególnie potrzebują zajęć do nich adresowanych. I dostępnych, oczywiście nieodpłatnie, dla wszystkich, choć ani to enklawa biedy, ani obszar rewitalizacji. Podobną rolę pełni biblioteka przy Ogrodowej 24, mieszcząca się w jednej z famuł naprzeciwko Manufaktury, objętej obecnie remontem. Choć to biblioteka zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci, to głownie dzieci do niedawna było tam widać i słychać. Wpadały jak burza, mówiły „dzień dobry”, bibliotekarka witała je po imieniu. Dziewczynkom wymieniającym książki towarzyszyło często młodsze rodzeństwo albo i nie rodzeństwo, bo dzieci na tamtejszym podwórku spędzały czas razem, starsze opiekowały się młodszymi. W okresie wakacyjnym działała tam biblioteka podwórkowa, zorganizowana przy pomocy jednej z fundacji, oparta na pracy wolontariuszy. Wystarczyła jedna wizyta w tej bibliotece pod chmurką, by zobaczyć, jak bardzo trzeba się zająć dziećmi, zanim wylądują w grupie zagrożonych wykluczeniem społecznym – ale nie wystarczy do tego jedna biblioteka, dwie bibliotekarki i grupa zaangażowanych aktywistów. Dziś większość dzieci wraz z rodzicami już się stamtąd wyprowadziła, i większość z nich pewnie tam nie wróci, jednak forma pracy wypracowana w bibliotece na Ogrodowej sprawdziłaby się wszędzie. Tylko czy tam, gdzie trafiły dzieciaki z Ogrodowej, znajdą drogę do równie fajnej biblioteki?
Opisuję przykłady kilku znanych mi bibliotek. Pewnie wszędzie są takie wspaniałe bibliotekarki, które z niczego organizują zajęcia dla dzieciaków, wychowując przyszłe pokolenie czytelników, ale to za mało. By biblioteki stały się filarem przeciwdziałania wykluczeniu najmłodszych, musi stać się to jednym z priorytetów lokalnej polityki miejskiej, a na to potrzebne są pieniądze. Po to, żeby takich bibliotek jak ta na Osiedlowej było tyle, by każde dziecko tam trafiło i obok lektur znalazło playstation i Internet dla dziadka. Żeby spotkania ze znanym autorem odbywały się co miesiąc, a studenci znaleźli tam coś interesującego. Biblioteki powinny stać się lokalnymi centrami spotkań mieszkańców, gdzie oprócz klubu czytelniczego nad kawą i paluszkami można się spotkać, by napisać wspólnie wniosek do budżetu obywatelskiego lub prośbę o odmalowanie biblioteki. Znam grupę seniorską, która tak skutecznie spotykała się w bibliotece, że stworzyła kilka mocnych inicjatyw budżetu obywatelskiego odpowiadających właśnie na potrzeby starszych mieszkańców.
No właśnie, biblioteki też walczą o pieniądze z budżetu obywatelskiego. Co prawda wnioski składają czytelnicy, jednak nie ulega wątpliwości, że są to inicjatywy równie instytucjonalne jak obywatelskie. Analiza tegorocznych wniosków wskazuje, że to systematyczna strategia, a nie przypadek. To nie po obywatelsku – zżymam się. Budżet obywatelski miał jednak pobudzać oddolną aktywność, a nie ratować budżety miejskich instytucji. W poprzednich edycjach takich wniosków napisanych na potrzeby instytucji – szkół, przychodni i żłobków –było dużo i rzeczywiście stanowiły nieuczciwą konkurencję dla oddolnych inicjatyw, zgłaszanych przez spontanicznie zawiązane grupki mieszkańców. Z drugiej strony, te wnioski to krzyk rozpaczy instytucji opieki nad dziećmi, edukacji i kultury, które z obywatelskimi projektami walczą o każdy grosz, bo brakuje im pieniędzy dramatycznie.
Warto więc, przy okazji planowania Nowego Centrum Łodzi i społecznej rewitalizacji najbardziej zaniedbanych obszarów, zainwestować w mniej może widowiskowe, ale dużo bardziej nowatorskie i wielokrotnie tańsze (!) rozwiązanie: biblioteki publiczne. Nie tylko na rewitalizowanych obszarach. Może, wzorem programu „MiaSTO kamienic”, zainwestować na początek w STO bibliotek, w dodatku nie trzeba ich budować od zera. Niektóre wystarczy odmalować, doposażyć, dofinansować, zainwestować w kapitał ludzki, czyli szkolenia i podwyżki dla bibliotekarek i bibliotekarzy, stworzyć program płatnych staży i mentoringu. Ten kapitał zaowocuje zmniejszeniem przepaści między dzieciakami, przyciągnie je także, gdy będą trochę starsze i zmniejszy ryzyko wypadnięcia w przyszłości na miejski margines.