„Mam jeszcze wiele do zrobienia”

Prezydent Łodzi, Hanna Zdanowska, opowiada w wywiadzie dla Miasta Ł o swojej wizji zarządzania miastem, wartościach, którymi się w nim kieruje, sukcesie budżetu obywatelskiego oraz o tym, jak wiele pozostało jej jeszcze do zrobienia.
Anna Jurek: Podejmuje Pani szereg decyzji odnośnie obecnych i przyszłych działań dotyczących miasta i jego mieszkańców. Jakie wartości stoją za prowadzonymi przez Panią jako Prezydent Miasta działaniami?
Hanna Zdanowska: Moją podstawową wartością jest działanie na rzecz łodzian. Jestem z natury liberałem, ale takim z ludzką twarzą, czyli dla mnie najważniejszy jest człowiek. Pracując w interesie wszystkich mieszkańców, muszę przyjąć szerszą perspektywę, jednak staram się nie tracić z oczu indywidualnego człowieka. Podstawą moich działań jest Strategia Zintegrowanego Rozwoju Łodzi 2020+. To jest dla mnie najważniejszy dokument strategiczny. Oddaje on nie tylko to, w co wierzę, ale także zapatrywania większości łodzian. Pierwszy raz zaktywizowaliśmy łodzian do wypowiedzenia się na temat swojego miasta. Było to trudne, ale bardzo wartościowe. Dokument wyjściowy był inny niż ten, który uzyskaliśmy po konsultacjach z mieszkańcami. I właśnie z tą ostateczną wersją się utożsamiam.
A. J.: W diagnozie opracowanej na potrzeby Strategii Rozwoju Łodzi czytamy o tym, że Łodzianie są zniechęceni do lokalnej polityki, nie angażują się w życie obywatelskie. Czy kapitał społeczny w Łodzi rzeczywiście jest tak niski?
H.Z.: Gdy opracowywaliśmy diagnozę w latach 2011 i 2012 r., faktycznie kapitał był bardzo niski. Bardzo trudno było zaangażować mieszkańców w bieżące życie miasta. Z perspektywy 2 lat wszystko diametralnie się zmieniło. Aby zaangażować mieszkańców w procesy decyzyjne dotyczące miasta rozpoczęliśmy konsultacje społeczne. Potem pojawił się Budżet Obywatelski, który pokazał inne oblicze łodzian. Jestem z tego bardzo zadowolona. Pokazał, że może brak aktywności to nie jest kwestia kapitału, że to był błąd w diagnozie. To jest kwestia umiejętności i narzędzi dotarcia do mieszkańców.
A.J.: Co się zmieniło w mieszkańcach, że poczuli się współodpowiedzialni?
H.Z.: Myślę, że nareszcie łodzianie zaczęli wierzyć, że ich głos się liczy. Przez lata władze nie pytały ich o zdanie, nie brały pod uwagę ich głosu. Teraz to się zmienia. W moim odczuciu mieszkańcy uwierzyli, że poświęcenie swojego prywatnego czasu dla miasta, kiedy każdy ma rodzinę, przyjaciół, pracę, warte jest wysiłku. Jednocześnie jeśli ktoś się angażuje, to chce mieć pewność, że poświęcony czas nie pójdzie na marne, a jego zaangażowanie zostanie zauważone. Wie, że nie wszystko uda się zrealizować, ale część jego wiedzy, kompetencji i doświadczenia jest wartością dodaną w tym procesie, z mojego punktu widzenia niezmiernie istotną.
A. J.: Może szczególnie ważne okazało się, że wyniki budżetu są wiążące, kiedy wyniki konsultacji nie dają takiej pewności?
H. Z.: Na pewno. Konsultacje są głosem wspierającym. Tutaj się liczy mój głos, mogę zadecydować o tym, co będzie realizowane dla mojej lokalnej społeczności. Poszliśmy krok dalej. Konsekwentnie budujemy społeczeństwo obywatelskie – zachęcamy do zaangażowania się w sprawy miasta. Jako Prezydent godzę się na takie dzielenie się władzą z mieszkańcami, ale wiem, że z punktu widzenia niektórych łódzkich polityków jest to bardzo trudne. Mam jednak wrażenie, że w Łodzi przełamujemy ten opór i powoli zmieniamy świat.
A. J.: Czy zaskoczyło Panią, że najwięcej głosów w zadaniach ogólnomiejskich dostało schronisko dla zwierząt przy ul. Marmurowej?
H. Z.: Było to dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie. Łódź nie jest bogatym miastem. Budżet wytknął bardzo wiele zaniechań w różnych aspektach. Łodzianie pokazali jednak, że potrafią się dzielić, i oddali część funduszy tym, którzy sami nie mogą na siebie zagłosować. To świadczy o wysokim poziomie świadomości społecznej łodzian. I znów diagnoza tego nie pokazała. Tak duża ilość głosów na to zadanie bardzo mnie cieszy. Zresztą sama też głosowałam za tym projektem.
A. J. : Sukces Budżetu Obywatelskiego pokazuje, że mieszkańcy jednak chcą mieć wpływ na sprawy ważne dla miasta, chcą współdecydować o tym, co się dzieje w mieście. Jaka to jest informacja dla Pani, dla władz miasta?
H. Z. : Budżet dał nam wiedzę o tym, jakie są rzeczywiste potrzeby mieszkańców. Czasem mają one charakter bardzo lokalny – np. zakup pianina do domu dziennego pobytu. Albo chodzi o rzeczy ważne dla młodzieży – dostęp do bezprzewodowego Internetu, co idealnie wpisuje się w moje działania dla śródmieścia i ulicy Piotrkowskiej. Widać tu nawet synergię działań mieszkańców i władz. To wszystko pokazuje, jak wiele mam jeszcze do zrobienia. Jednocześnie widać, że niekiedy nawet małe sprawy są bardzo istotne dla mieszkańców.
A. J.: Jakie są z według Pani najbardziej palące problemy łodzian?
H.Z.: Najpoważniejszym problemem jest brak pracy. Żeby powstawały nowe miejsca pracy, trzeba pracodawcom stworzyć takie warunki, aby swoje projekty i inwestycje realizowali tutaj, w Łodzi, a nie gdzie indziej. Musimy stworzyć taką jakość życia i przestrzeni publicznej, żeby chciało się w tym mieście mieszkać, inwestować i pracować.
A. J.: Często mówi się o Łodzi w kontekście enklaw biedy. Ostatnio mówi się dużo o rewitalizacji śródmieścia, budowie EC1, Nowego Centrum Łodzi. Jak tego typu inwestycje mają przełożyć się na podniesienie jakości życia mieszkańców? W jaki sposób pani Krysi z pierwszego piętra, która jest samotną matką wychowującą trójkę dzieci, będzie żyło się lepiej?
H. Z.: W moim przekonaniu tworzenie nowej, przyjaznej przestrzeni miejskiej i infrastruktury przełoży się na stworzenie takich warunków, żeby pani Krysia miała lepszą pracę albo w ogóle ją dostała. Ważne jest, aby ludzie, którzy doświadczają biedy na co dzień, a także ich dzieci zobaczyły, że istnieje lepszy świat, w którym można żyć inaczej. Jeżeli nie znajdziemy miejsca dla takich rodzin z dziećmi w zrewitalizowanej tkance miejskiej, to nie wyciągniemy ich z biedy. Nowe Centrum Łodzi i EC1 oznaczają kilkanaście tysięcy nowych miejsc pracy. Jest to szansa dla młodych na pracę, której na razie brakuje. Rewitalizacja kamienic w śródmieściu to także poprawa warunków mieszkaniowych. Rodzina, która mieszka w małym mieszkaniu, w nowych warunkach będzie miała np. pokój dla dzieci do odrabiania lekcji.
A. J.: Dla kogo znajdzie się praca np. w EC1?
H. Z.: To będą miejsca pracy dla osób o różnym stopniu wykształcenia: od prostych prac fizycznych do bardziej wyspecjalizowanych, np. w restauracjach i miejscach użyteczności publicznej. W samym EC1– Zachód [Centrum Nauki i Techniki – przyp. red.] powstanie około 130 nowych miejsc pracy, w jednym budynku, w jednej przestrzeni.
A. J.: Jednak długotrwałe bezrobocie i bieda powodują, że człowiek popada w apatię. Jak pobudzać ludzi do tego, żeby im się chciało, żeby wyrwać ich ze stanu odrętwienia?
H. Z.: To proces długotrwały i bardzo trudny. Jest to wielkie wyzwanie, w porównaniu z którym przebudowa ulicy, remont kamienicy to przysłowiowe „nic”. Stworzenie nowych miejsc pracy nie zawsze wiąże się z tym, że te osoby, będą chciały pracować. Potrzebne są konkretne działania skierowane do osób bezrobotnych, które przywrócą je do normalnego życia, w którym jest dom, praca, ale i życie społeczne, kulturalne.
A.J.: Jakiego rodzaju działania to powinny być? Wsparcie psychologiczne? Szkolenia?
H.Z.: Nie jestem zwolenniczką szkoleń realizowanych w takiej formie jak dotychczas. Gdyby porównać wydane na nie środki z liczbą osób, które dzięki nim zdobyły pracę, wyniki nie byłyby optymistyczne. Jestem za rozwijaniem współpracy z organizacjami pozarządowymi, bo to one najlepiej docierają do ludzi. Bez nich nie damy sobie rady. Poza tym, za te same pieniądze są w stanie zrobić zdecydowanie więcej niż urzędy. To są działania, do których potrzeba pasjonatów, a nie urzędników. Tu trzeba się wykazać dużą empatią i zaangażowaniem.
A. J.: Urzędnicy nie mają empatii i zaangażowania?
H. Z.: Urząd jest instytucją bardzo zbiurokratyzowaną. Często urzędnicy nie są w stanie działać tak szybko i tak sprawie, jak powinno się w takich przypadkach. To nie jest coś, co może poczekać, co można odłożyć na chwilę na półkę, bo jest ważniejsza sprawa, bo trzeba jakieś pismo w terminie przygotować. Do pracy z ludźmi, która ma charakter społeczny, potrzeba czegoś więcej. Rolą urzędnika jest pomoc w określonych działaniach – wydanie odpowiednich pozwoleń, zaświadczeń, sprawnie przeprowadzenie procedur. Tam, gdzie wkracza się w sprawy bardzo intymne – wykluczenie społeczne, nałogi itp., potrzebne jest indywidualne podejście i wyczucie. Do tego typu działań nadają się ludzie z III sektora.
W aktywizowaniu mieszkańców sprawdzają się m.in. działania kulturalne. Świetną inicjatywą jest to, co Chorea robi dla mieszkańców i dzieciaków z ul. Abramowskiego. Pytała mnie Pani o najbardziej palące problemy łodzian. Najgorszą bolączką jest dziedziczenie biedy i znalezienie sposobu, jak wyrwać dzieci z sytuacji, w której znalazły się nie z własnej woli?
A. J.: No właśnie: jak zaradzić temu problemowi? Prof. Warzywoda-Kruszyńska z Instytutu Socjologii UŁ pisze, że „bieda wśród dzieci ma większy zasięg niż wśród dorosłych, a więc, że dzieci stanowią liczną zbiorowość wśród ludności biednej”. Jak wspierać najbiedniejsze dzieci?
H. Z.: Już w przedszkolu dzieci powinny być objęte taką opieką, aby doświadczały podobnych standardów jak dzieci, których rodzicom się powiodło. Ważne jest, aby już wtedy pokazać im, że są integralną częścią społeczeństwa. Pewnie Pani o tym nie wie, że jako Prezydent nie mam żadnych możliwości gromadzenia danych dotyczących sytuacji rodzinnej dzieci, związanych np. z nadzorem kuratora czy statusem materialnym rodziców. Często dopiero przypadek zrządza, że dowiadujemy się, że konkretne dziecko potrzebuje pomocy.
A. J.: Jesteśmy zatem w sytuacji patowej?
H. Z.: Kiedy 6 lat temu byłam wiceprezydentem, chciałam stworzyć platformę informacji o łódzkim dziecku. Zarzucono mi wtedy, że chcę stworzyć „czarną listę”. Odstąpiliśmy od tego pomysłu. Ale skąd on się wziął? Mieliśmy zespół ludzi: kuratorów sądowych, pracowników szkół, Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej i policjantów. W trakcie prac okazało się, że nie ma żadnej wymiany informacji między instytucjami. Szkoły nie wiedzą, co z dzieckiem dzieje się w domu – czy ma właściwą opiekę, czy miało kontakt z przestępczością itp. Kiedy dzieje się tragedia, rwiemy sobie włosy z głowy, ale nie mamy narzędzi, które pozwalają monitorować losy dziecka. Uważam, że ochrona danych osobowych jest bardzo ważna, ale najważniejsze jest dziecko.
A. J.: Czy można z tego wybrnąć?
H. Z.: Ostatnie przypadki zaniedbania opieki nad dziećmi pokazują, że nie mamy systemów wczesnego ostrzegania, żeby móc zareagować w sytuacji zagrożenia zdrowia czy życia dziecka. Jeśli wiemy, że dziecko rodzi się w rodzinie, która ma problemy, to monitoring tej rodziny i dziecka powinien być narzucany odgórnie. Mówię o systemie monitorowania dziecka, w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie śledzenia, nadzorowania, kontroli, ale w dobrej wierze śledzenia losów dziecka, czy nie dzieje mu się krzywda.
A. J.: Mówi pani o tym, jak ważne jest wyrównywanie szans. Jakie programy w tym zakresie realizuje miasto?
H. Z.: Mamy ich obecnie kilkadziesiąt. Skierowanych do najmłodszych: np. program „Wyjątkowy uczeń”, „Przedszkole dla malucha”, „Przedszkole drogą do sukcesu”. Ja jestem fanką matematyki i bardzo podobał mi się program Wyjątkowy uczeń w wydaniu matematycznym, realizowany w tamtym roku. Z drugiej strony, dajemy możliwości uczenia się konkretnych zawodów. To jest szansa dla dzieci, które szybko chcą się wyrwać z domu, aby zacząć żyć samodzielnie a ich rodzice nie są zainteresowani kontynuacją ich nauki. Mamy do czynienia z odradzaniem się szkolnictwa zawodowego, które pozwala młodzieży się usamodzielnić, zdobyć zawód, a jednocześnie nie zamyka możliwości dalszego kształcenia się, rozwoju zawodowego.
A.J.: Co według Pani wyróżnia Łódź spośród innych miast? Pytam zarówno o miasto, jak i o mieszkańców.
H. Z.: Przede wszystkim położenie. Unikatowa jest zachowana tkanka miejska, niespotykana na taką skalę w Polsce, bo zniszczenia drugiej wojny światowej prawie nas nie dotknęły. Wyróżnia nas, nie zawsze doceniane, szkolnictwo wyższe. Nie jest to na razie ten poziom, co np. Krakowa, ale konsekwentnie, z determinacją tworzymy Łódź Akademicką. Mamy obecnie 100 tys. studentów, co jest kapitałem nie do przecenienia. Możemy pochwalić się dziedzictwem poprzemysłowym, które zachowało się w niezmienionej formie. Zostało to docenione przez Premiera, który wspiera nas w kandydowaniu do International Expo. Naszą olbrzymią szansą jest rozwój branży IT [technologia informacyjna – przyp. red.], BPO [outsourcing procesów biznesowych – przyp. red.]. R&D [Research and Development – przyp. red.] – ta jest dla mnie szczególnie ważna.
A. J.: Co jest kapitałem, a co jest słabością?
H. Z.: Największym kapitałem, ale też problemem są ludzie. Każde miasto ma swoją specyfikę i każde społeczeństwo ma swój charakter. Chyba nigdzie indziej w Polsce nie ma ludzi tak otwartych, przyjaznych i bezinteresownych jak w Łodzi. W zagonionej Warszawie nie ma przyjaźni, tam jest biznes, podobnie zaczyna się dziać we Wrocławiu lub Poznaniu. A łodzianie potrafią zmobilizować się w imię wyższej sprawy. Pokazali to, oddając ponad 120 tys. głosów w Budżecie Obywatelskim. Chyba historyczna wielokulturowość naszego miasta spowodowała, że na w skali Polski jesteśmy bardziej otwarci na innych. Ale mamy też oczywiście swoje przywary.
A.J.: Co Pani najbardziej przeszkadza w rządzeniu miastem?
H. Z.: Plusem i minusem jest polityka. Jej miejsce jest w sejmie. Tam powinna się rozpoczynać i kończyć. Przeszkadza mi robienie „wielkiej” polityki na sprawach lokalnych. Trudno mi pogodzić się z tym, że polityka z warszawskich salonów wdziera się do Łodzi. Powinnyśmy się skupić na wspólnej odbudowie miasta, tworzeniu dobrych warunków do rozwoju, walce z wykluczeniem. Zróbmy tak, aby mieszkańcy chcieli tutaj mieszkać. Nie idźmy w populizm, tylko walczmy o lepsze życie łodzian.
A. J.: Myśli Pani, że chodzi o władzę?
H.Z.: Na pewno tak. Polityka zawsze polega na tym, żeby dojść do władzy. Ja uważam, że jeśli masz dobry pomysł, dobry dla miasta, to trzeba go realizować, nie sloganami, ale ciężką pracą.