Lodowisko, boisko i kort tenisowy pod blokiem
Nie, to nie jest kolejny pomysł na zadanie z budżetu obywatelskiego. To pomysł dawno zrealizowany, a potem – jak to bywa z dobrymi pomysłami i praktykami – zapomniany.
Gdzieś na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy projektowano i budowano na Bałutach osiedle Nowy Żubardź, zaplanowano nie tylko szkoły, przedszkola, żłobki i ośrodki zdrowia czy biblioteki, nie wspominając o schronach. Między blokami pozostawiono przestrzeń, w której odnajdujemy dziwne słupki i prostokątne kawałki asfaltu. Dziś trudno to zobaczyć, bo asfalt zastawiony samochodami, a słupki gdzieś zniknęły. Kiedyś tereny te miały służyć jako boisko do siatkówki, badmintona, kort tenisowy, zimą zamieniony na lodowisko.
Prostokątny kawałek asfaltu można był rozdzielić siatką, zawieszoną na słupkach, z zaczepami na różnej wysokości. Jeszcze paręnaście lat temu grałyśmy tam z moim dzieckiem w tenisa, rozpinając sznurek, zastępujący siatkę. Z czasem ów asfaltowy prostokąt coraz częściej zastawiały samochody. Dziś trudno uwierzyć, że to nie zawsze był parking.
Ten kawałek asfaltu zimą mógł się zamienić – przy dobrej woli dozorcy – w międzyblokowe lodowisko. Wystarczyło usypać i uklepać śnieg po bokach, robiąc z niego podłużne kopczyki, wylać wężem wodę i voilá – za wyrównanie lodu odpowiadały dzieciaki ślizgające się na butach. Podobne lodowiska organizowano na boiskach szkolnych. Ślizgały się tam wszystkie dzieciaki, o ile miały łyżwy. Dziś po takie atrakcje trzeba jechać przynajmniej kilka przystanków autobusem, no i niestety trzeba za wejście zapłacić.
Te prymitywne lodowiska stanowiły alternatywę dla ślizgania się po zamarzniętych stawach, gdzie wiosną było niebezpiecznie. Stawów w Łodzi też zresztą niewiele i nie każdy miał łyżwy. Jednak kiedyś nie było butów z łyżwami, tylko łyżwy zakładane na buty. Nie wymagały one mega umiejętności, bowiem składały się dwóch równolegle umieszczonych kawałków metalu. I nawet największa ofiara losu dawała radę ujechać. Ba, nawet na jednej nodze uzbrojonej w jedną łyżwę.
Pomysł na boiska czy lodowiska pod blokiem zapewniał wszystkim równy dostęp do sportu i organizował „po szkole” zabawę w grupie rówieśników. Nie wymagał więc od rodziców wożenia dzieciaków po mieście. Podobnie mają działać dzisiaj Orliki, projekt, który sprawił, że zaniedbane szkolne czy osiedlowe boiska odżyły. Szkoda, że nie przewidziano tam mini-lodowisk, ale zdaje się, że ocieplenie klimatu wymaga teraz aparatury chłodzącej – dwie ostatnie zimy były ciepłe, a temperatury w listopadzie przypominają te wiosenne.
Obok Orlików koło szkół pojawiły się też place zabaw ze zjeżdżalnią i huśtawkami, ale z jakiegoś powodu one już nie są dla wszystkich. Mimo zapraszających do wizyty otwartych furtek, nauczycielki wypraszają z nich dzieci, które jeszcze nie chodzą do szkoły, tłumacząc, że przeszkadzają w lekcjach. Ale w wakacje na szczęście Orliki i place zabaw są otwarte dla wszystkich, a jeśli zima pozwoli, wkrótce pojawią się lodowiska.