Kto się boi wody z kranu?
San Francisco wprowadziło w marcu zakaz sprzedawania na swoim terenie wody w plastikowych butelkach. W Łodzi, gdzie urząd miasta serwuje wodę w butelkach nawet uczestnikom konsultacji społecznych w sprawie polityki ochrony środowiska, ta decyzja może się wydawać szaleństwem.
Jak władze San Francisco tłumaczą sens zakazu? Obecnie w tym 800-tysięcznym mieście wyrzuca się rocznie ponad 15 milionów butelek. Powiększają górę śmieci, a do wyprodukowania każdej z nich potrzeba 3 razy więcej wody, niż wynosi jej objętość. To straszne marnotrawstwo tego coraz cenniejszego zasobu. Ekolodzy wskazują też na inne problemy. Produkcja, transport i utylizacja PET-ów wiążą się z dużym zużyciem energii oraz z zanieczyszczaniem powietrza spalinami przez ciężarówki przewożące zgrzewki z butelkami.
– Zamieszczanie na etykietach wody butelkowanej dzikich górskich krajobrazów to niezbyt uczciwy chwyt marketingowy. Sięgając po napój w butelce, nie zbliżamy się do natury, ale jej szkodzimy. Zwłaszcza jeśli pochodzi on np. z Fidżi na Oceanie Spokojnym, bo i takie wody dostępne są w polskich sklepach. Im większa odległość, na którą transportuje się jakiś produkt, tym gorzej dla środowiska – komentuje Karolina Baranowska, edukatorka z Ośrodka Działań Ekologicznych „Źródła”.
Bombardowani przez reklamy, zaczęliśmy wierzyć, że woda w butelce to symbol zdrowia, urody i gwarancja wysokiej jakości. Płacimy za nią w Łodzi średnio 300 razy więcej niż za „kranówkę”. I w większości przypadków dajemy się nabić w butelkę, ponieważ oferowany nam produkt nie jest w niczym lepszy od wody, którą mamy w domu na wyciągnięcie ręki. Tylko część wód sprzedawanych w sklepach to wody mineralne, czyli posiadające większą ilość mikroelementów i właściwości lecznicze. Reszta to wody źródlane, które spełniają te same normy co „kranówka”.
Z kranu, czyli skąd?
Wielu łodzianom i łodziankom może się wydawać, że woda w ich kranie pochodzi z Zalewu Sulejowskiego, który kojarzy się raczej z zakwitami sinic niż z kryształową czystością. Jednak łódzkie wodociągi już od 10 lat nie korzystają z tamtejszego ujęcia. Skąd zatem płynie do nas woda? Przede wszystkim czerpie się ją z 52 studni głębinowych, z pokładów, które są odizolowane od warunków zewnętrznych. 37 ujęć leży w obrębie miasta i na jego obrzeżach – w 22 z nich woda jest tak dobrej jakości, że nie wymaga uzdatniania. 8 studni znajduje się w Rokicinach, a 7 w Bronisławowie w okolicach Sulejowa. Do niewielkiego procenta mieszkańców północnej części Łodzi dociera rurami także uzdatniona woda z Pilicy.
Pomysł czerpania wody ze studni głębinowych zawdzięczamy m.in. angielskiemu inżynierowi Williamowi H. Lindley’owi, który zaproponował to rozwiązanie ok. 100 lat. Do budowy systemu wodociągowego i wiercenia studni przystąpiono jednak dopiero w 1934 roku. Obecnie, jak informują łódzkie wodociągi, miasto „wypija” każdego dnia niemal 120 litrów w przeliczeniu na statystycznego mieszkańca, po odliczeniu wody pobieranej dla celów przemysłowych. Prawie cała ta woda zużywana jest w naszych łazienkach. W porównaniu z końcem lat 80. zużycie w Łodzi spadło trzykrotnie, głównie wskutek upadku wodochłonnego przemysłu włókienniczego.
Czy łódzka woda jest bezpieczna dla zdrowia?
– Nad jakością „kranówki” czuwają m.in. ryby i małże, które żyją w akwariach w kilkunastu obiektach, gdzie jest ujmowana i uzdatniana woda dla Łodzi. Przez akwaria wciąż przepływa woda pompowana do łódzkich domów. Okonie i małże to bardzo czułe organizmy, które natychmiast reagują na zmianę jakości wody – tłumaczy Miłosz Wika, rzecznik prasowy Zakładu Wodociągów i Kanalizacji. Regularnym i ścisłym kontrolom poddawana jest także woda już po kontakcie z rurami, których stan budzi wątpliwości części osób. Jakość infrastruktury wodociągowej znacznie się w Łodzi poprawiła dzięki funduszom unijnym.
Restauratorzy leją wodę, ale nie za darmo
Wystarczy zajrzeć do pierwszej z brzegu łódzkiej restauracji, by odkryć, że za wodę zapłacimy więcej niż np. za herbatę lub piwo. W wielu krajach Europy Zachodniej przyjęło się tymczasem, że woda jest podawana klientom za darmo. U nas musi jeszcze upłynąć sporo wody w rzece, by stało się to normą.
– Nie widzę przeszkód w serwowaniu „kranówki”. Należy jednak pamiętać, że narzuty na napojach są dość poważnym źródłem przychodu. Jeśli więc klienci byliby skłonni do wydatku na kranówkę w wysokości narzutu na wodę butelkową, to restauracja z takiej możliwości skorzysta. Ale klienci nie są skłonni do wydania pieniędzy na coś, co mają niemalże za darmo – gasi mój entuzjazm przedstawiciel jednej z popularnych knajp w podwórku przy ul. Piotrkowskiej. Inicjatorzy internetowej akcji „Piję wodę z kranu” zachęcają do dopytywania się w restauracjach o darmową „kranówkę” – wierzą w siłę konsumenckiego nacisku.
– Mówi się czasem, że ekologia i świadoma konsumpcja to zabawa dla bogatych, że troska o środowisko wymaga wielu wyrzeczeń – opowiada Karolina Baranowska. – Przypadek „kranówki” pokazuje, że to nie musi być prawda. Jest ona znacznie tańsza niż woda butelkowana. Nie trzeba pamiętać o wizytach w sklepie celem uzupełnienia zapasów. Wystarczy odkręcić kran.
Fot. Joanna Tarnowska
You must be logged in to post a comment.