Korzenie, czyli wszyscy byliśmy kiedyś Wege
Idąc do Korzeni, nastawiłem się na zjedzenie większego obiadu, dlatego postanowiłem zmierzyć się od razu z daniami głównymi. W tym miesiącu w ofercie były Kofta rybna, Bitki z seitanu i Stirfry. Nie jestem aż tak obeznany z kuchnią wegańską, więc musiałem szybko wyguglować, co będę jadł.
Podobno organizm ludzki nie jest przystosowany do jedzenia i trawienia mięsa. Nawet nasze zęby z rachitycznymi siekaczami świadczą o tym, że bliżej nam do spokojnych krów niż mięsożernych wilków. Jednak niedobory zielonego pożywienia zmusiły wiele koczowniczych plemion do „przerzucenia” się na mięso, które szybko stało się podstawą ich diety. Tyle historii. A jak jest dziś?
Niestety mięso produkowane na skalę przemysłową w niczym nie przypomina tego, które jedli nasi pradziadowie. Dziś faszerowane jest dużą ilością chemii i antybiotyków, a zwierzęta cierpią potworne męczarnie podczas transportu i w ubojniach.
Mając to w świadomości, coraz częściej zastanawiam się: a może by tak sięgnąć do korzeni?
Na szczęście w Łodzi nie brakuje restauracji wyspecjalizowanych w kuchni wegetariańskiej czy wegańskiej. Do jednej z nich pojechałem w towarzystwie Ani Jurek, która namawiała mnie na wizytę w tym miejscu już od jakiegoś czasu.
„Piotrkowska 217” powoli, acz stanowczo staje się ważnym kulinarnym punktem na mapie Łodzi. Kiedyś już opisywałem Wam ciekawą historię tego pasażu, więc nie będę się powtarzał, tym bardziej że archiwalne numery gazety możecie znaleźć w całości na naszej stronie www.lodzkagazeta.pl
Co jakiś czas otwiera się w tym miejscu kolejny ciekawy lokal. Tym razem jest to restauracja wegańska Korzenie. Ta całkiem spora, utrzymana w surowym, fabrycznym stylu jadłodajnia oferuje potrawy bez mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego. W środku jest dużo miejsca, kącik dla maluchów i obszerne stoły, przy których może usiąść większa rodzina.
Jedzenie zamawiamy przy dużym barze, za którym na ścianie wisi tablica z menu. Co ciekawe, jadłospis zmienia się co miesiąc, więc idąc do Korzeni na przykład w styczniu, będziecie mogli zjeść coś zupełnie innego niż to, co opisałem w tej recenzji.
Jak przystało na dobrą wegańską restaurację w menu królują warzywa, kasza bul gur, tempeh i tofu. Dania są interesująco skomponowane i bardzo estetycznie podane. Idąc do Korzeni, nastawiłem się na zjedzenie większego obiadu, dlatego postanowiłem zmierzyć się od razu z daniami głównymi. W tym miesiącu w ofercie były Kofta rybna, Bitki z seitanu i Stirfry. Nie jestem aż tak obeznany z kuchnią wegańską, więc musiałem szybko wyguglować, co będę jadł.
Najciekawsze wydały mi się Bitki z seitanu. Seitan to tzw. chińskie mięso, które z mięsem nie ma nic wspólnego. Tak naprawdę to bogata w białko masa z mąki. Seitan jest polecany szczególnie początkującym wegetarianom, gdyż dostarcza organizmowi niezbędne ilości białka, a jednocześnie wyglądem przypomina mięso. Mięso Buddy (bo tak też nazywa się często seitan) dobrze przyprawione smakuje naprawdę wybornie… ale trzeba się do niego trochę przekonać i przyzwyczaić.
Danie to przygotowane w Korzeniach bardziej niż inne przypominało tradycyjny polski obiad. Na talerzu była kasza, buraczki i wspomniane bitki z seitanu. Wszystko to smakowite i aromatyczne. Co ważne, posiłki podawane tutaj mają idealną temperaturę. Ani za gorące, ani za zimne.
Kiedy już pochłonąłem bitki, zabrałem się za moją Koftę rybną. Spodobało mi się połączenie dwóch nazw, które raczej nie pasują do diety wegan. Po pierwsze, Kofta jest robiona najczęściej z mielonego mięsa. Po drugie, weganie nie jedzą ryb. Oczywiście ta, którą delektowałem się w Korzeniach była przygotowana z warzyw, a jedynie doprawiona tak jak potrawy z ryb. Dwa kotlety „rybne” leżały w delikatnym sosie z bakłażana, a dodatkami okazały się pyszna kasza i sałatka ze świeżych liści szpinaku, jabłka i selera. Wszystko było dobre, ale najbardziej smakowała mi sałatka – takie połączenie w jednym daniu spotkałem po raz pierwszy. Podobno wart zjedzenia jest też tatar roślinny, który zachwalała spotkana w restauracji koleżanka.
Ania zauważyła, że w Korzeniach wszystko ma nietuzinkowy smak, który zaskakuje i zachęca do wegańskiej diety.
Mnie spodobało się tam tak bardzo, że następnego dnia poszedłem na pizzę. Tak tak, wegańską pizzę. Wszystkie dania smakowały mi bardzo, ale o pizzy i jej smaku mógłbym pisać jeszcze długo. Cieniutkie ciasto, idealnie grillowane boczniaki, tempeh i zielone liście rukoli sprawiły, że była to jedna z lepszych pizz jakie jadłem w życiu.
Ceny w Korzeniach są umiarkowane. Za danie główne i pizzę zapłacimy 21 zł. Przystawki to koszt 16 zł.
Razem z Anią spróbowaliśmy jeszcze deser – ciasto Banoffee. Okazało się słodkim, bananowym przysmakiem, w którym role drugoplanowe zagrały figi i orzechy. Muszę przyznać, że ciacho zjedzone w towarzystwie zielonej herbaty (i Ani, oczywiście), to idealne zakończenie wegańskiej uczty.
Jak zwykle po zjedzeniu bezmięsnego posiłku czułem, że zrobiłem dla swojego organizmu coś dobrego. A wizyta w Korzeniach była moim kolejnym krokiem do całkowitego porzucenia mięsnych potraw.
***
You must be logged in to post a comment.