Komu służy służba zdrowia?
Ktokolwiek miał ostatnio kontakt z pracownikami ochrony zdrowia, ten mógłby godzinami opowiadać podobne albo jeszcze bardziej dramatyczne historie.
„Dziadek się skarży, że podsuwają mu jakieś dokumenty z żądaniem natychmiastowego podpisu. Nie dają czasu na przeczytanie. Oni z kolei nie mają kiedy wyjaśnić, o co chodzi. Jeśli zrobię awanturę, to wezmą mnie za pieniacza. Jeśli kulturalnie dopytuję o szczegóły, traktują mnie jak powietrze. Pielęgniarki latają jak roboty. Lekarz na mnie nawet nie popatrzy, tylko bazgrze w papierach. Ta atmosfera pośpiechu i poddenerwowania jest nie do zniesienia. Jestem wściekły i bezsilny, bo wiem, że nie ma się do kogo i do czego odwołać. Po prostu nic nie rządzi. Oni mają absolutną władzę. Trzeba mieć końskie zdrowie, żeby być pacjentem albo odwiedzającym.”
Empatia – towar deficytowy
Ktokolwiek miał ostatnio kontakt z pracownikami ochrony zdrowia, ten mógłby godzinami opowiadać podobne albo jeszcze bardziej dramatyczne historie. Co stało się z empatią, wrażliwością, opiekuńczością? Dlaczego są to „towary” deficytowe?
Odpowiedź jest prosta. Zbyt mała liczba pielęgniarek w stosunku do podopiecznych powoduje ponadnormatywne przeciążenie pracą, stres i zmęczenie a sytuacja taka trwa nieprzerwanie od wielu lat. Przerost czynności administracyjnych, prowadzenie złożonej dokumentacji medycznej na papierze i w komputerze a do tego cedowanie przez lekarzy części zadań na pielęgniarki – wszystko to maksymalnie wypełnia czas pracy, który powinien być poświęcony bezpośredniej opiece nad pacjentem. Jeśli dodamy do tego niskie płace, które zmuszają do pracy na kilku etatach, to otrzymamy pracownika wyczerpanego i sfrustrowanego taką sytuacją. Dorzućmy do tego konieczność ciągłego kształcenia się i to, że za kursy i specjalizacje trzeba płacić z własnej kieszeni. Na dodatek pracodawca nie zawsze daje podwyżkę z tytułu zdobytych nowych kwalifikacji.
Obraz polskiej pielęgniarki
Pani Halina o swojej pracy opowiada tak: „W latach 90. w szpitalach zaczęto szukać oszczędności. Na pierwszy ogień do zwolnienia poszły salowe i sanitariusze. Trzeba było przejąć ich obowiązki, bo ktoś to przecież musiał zrobić. Zmienić pościel, nakarmić chorych, odwieźć na badania, czy umyć. A jak się nie podobało, to dyrektorzy straszyli, że za bramą czekają już następne pielęgniarki, które z pocałowaniem ręki wezmą się do roboty. Straszono nas Ukrainkami, bo jakoby masowo miały przyjeżdżać do pracy w polskich szpitalach. Jednocześnie powstawały prywatne ośrodki, w których potrzebowano kadry. A ponieważ płace były ciągle głodowe, to łapało się każdą dodatkową robotę na umowę zlecenie. Gdy lekarze wywalczyli horrendalne podwyżki, a pieniędzy w systemie nie przybyło, to dyrektorzy zaczęli znów szukać oszczędności. Tym razem redukowano etaty pielęgniarskie. Teraz jesteśmy we dwie na dyżurze a roboty ciągle jest na 5 osób. Pod opieką mam 30 chorych w różnych stanach i w różnym wieku. Nie wiem, w co mam ręce włożyć. Wykonuje się w zasadzie tylko to, co musi być bezwzględnie zrobione, czyli zlecenia lekarskie. Reszta? Jak czas pozwoli. A roboty jest tyle, że pot po dupie leci. Jak wreszcie znajdę chwilę czasu, by zrobić sobie kawę, to do dyżurki zaczynają się schodzić „pielgrzymki” odwiedzających i pacjentów, bo widzą, że już jestem. Każdy ma wtedy coś do załatwienia. A to pytają, jakie mamusia dostaje leki, a to jakie wyniki badań ma tatuś, a to kiedy będzie jakiś tam lekarz? Te wszystkie pytania nie są do mnie, tylko do lekarza. Owszem, wiem jak na nie odpowiadać, ale musiałabym wertować dokumentację, bo przecież nie uczę się tego wszystkiego na pamięć. Nie mam na to czasu, ani ochoty. A oni pytają, bo to dla nich ważne. Ja to rozumiem, lecz odsyłam ich do lekarza, bo to jego zakres kompetencji. W tym momencie gdy już mam chwilę czasu, to najważniejsza jest dla mnie kawa i tym się zajmuję. No to na odchodne słyszę: „Stara krowa tylko by na kawie siedziała i nic nie robiła”. Tak, jestem stara i zmęczona, a oni są ślepi i nie widzą tego, że przez kilka godzin nie usiadłam z na krześle. A mocnej kawy muszę się napić, żeby w locie nie usnąć i nie wpaść jakiemuś choremu do łóżka.
Czasami słyszę, że „te stare krowy śpią w nocy, aż chrapią”. To mnie najbardziej wkurza. Ludzie nie mają pojęcia, że we własnym łóżku śpię tylko dwie noce w tygodniu. Resztę czasu spędzam z chorymi. Z dyżuru dziennego pędzę do innego szpitalna na dyżur nocny. Z kolei rano idę opiekować się staruszką w domu. Trzeba ją wykąpać, zrobić śniadanie, nakarmić, zmienić opatrunki. A już wieczorem idę do swojego szpitala na dyżur nocny. I tak w kółko. Moje spanie, to siedzenie w fotelu z nogami ułożonymi na krześle. Jasne, że człowiek sobie chrapnie. Przecież nie jest młody. Gdyby ci wszyscy pieniacze wiedzieli, że w tym samym czasie lekarz śpi na wygodnej kanapie w czystej pościeli i przez tę jedną noc śpi za równowartość mojej miesięcznej wypłaty, to może by przez chwile pomyśleli. No tak, ale zwykle wtedy ludzie mówią: „trzeba się było uczyć”. No to wam powiem – jestem magistrem pielęgniarstwa i kształciłam się 2 lata w studium medycznym i kolejne 5 lat na uniwersytecie medycznym. Mam do tego specjalizację (2 lata), dającą szereg kompetencji, których nie ma czasu, ani odpowiedniej organizacji pracy, by z nich pacjenci mogli skorzystać. Za studia i za specjalizację zapłaciłam z własnej kieszeni a pieniądze zarabiałam na dodatkowych etatach. W międzyczasie zestarzałam się i nie użyłam świata, bo nie było czasu. Teraz muszę racjonalnie gospodarować czasem pracy, bo nie wszystko jestem w stanie wykonać. Jeśli do dyżurki przyjdzie kilka osób ze swoimi ważnymi sprawami jedna z nich powie, że właśnie skończyła się kroplówka, to pójdę do kroplówki, bo z medycznego punku widzenia w tym momencie to jest najważniejsze. I tak wiem, że ci pozostawieni bez odpowiedzi będą na mnie wieszać psy. A może zamiast na mnie psioczyć, to byście pomyśleli przy urnach wyborczych, kogo sobie wybieracie na stanowicieli prawa. To nie ja wymyśliłam taki system opieki zdrowotnej. Ale z pazurami i z prokuratorem to oczywiście lecicie do mnie. Już nie raz jacyś nowobogaccy krzyczeli za mną na korytarzu, że „zwolnią mnie z pracy”. Już nie raz byłam straszona prominentnymi politykami. Tymi waszymi groźbami nic nie zmienicie. Po prostu system ochrony zdrowia jest chory, a tworzą go politycy, lekarze i lobbyści, nie pielęgniarki. Jak strajkujemy, to wylewacie na nas pomyje. Nie rozumiecie, że te protesty są też w waszym interesie. Żebyście nie musieli umierać z powodu powikłań, których przy braku pielęgniarek nie da się uniknąć.
Szczerze powiedziawszy, mam już tego wszystkiego dość. Zawód wybrałam z powołania, ale doznałam tylu upokorzeń, że uciekłabym stąd na koniec świata. Chętnie poszłabym do innej pracy, ale ja już niczego innego poza pielęgnowaniem nie umiem, do niczego się nie nadaję, jestem za stara na takie radykalne zmiany. Mam empatię, wrażliwość i opiekuńczość – i co z tego, skoro nie mam warunków do samorealizacji. Czuje się przegrana.”
—–
Tymczasem od 2002 r. naukowcy alarmują o realnych zagrożeniach zdrowia i życia chorych, spowodowanych malejącą liczba pielęgniarek w szpitalach. Politycy i ministerstwo zdrowia o tym wiedzą, lecz nie reagują. Pod koniec lutego 2014 r. w Lancet opublikowano raport z badań, przeprowadzonych przez dr Lindę Aiken wraz z zespołem z Uniwersytetu Pensylwania (USA). W Belgii, Finlandii, Hiszpanii, Holandii, Irlandii, Norwegii, Szwajcarii, Szwecji i Wielkiej Brytanii przeanalizowano przypadki 422 730 chorych pod kątem zależności pomiędzy wielkością obsad pielęgniarskich w oddziałach szpitalnych a śmiertelnością. Raport wykazał, że wraz ze wzrostem obciążenia pielęgniarek pracą, wzrasta śmiertelność chorych. Jeśli jedna pielęgniarka opiekuje się sześcioma pacjentami i do grona podopiecznych dostanie kolejnego, to prawdopodobieństwo śmierci w ciągu 30 dni od przyjęcia do szpitala wzrasta o 7%. Badacze wywnioskowali, że nadmierne przeciążenie pielęgniarek pracą zmniejsza szanse na przeżycie osób poważnie chorujących oraz zwiększa zagrożenie powikłaniami. Wg naukowców z Pensylwanii, optymalna, gwarantująca bezpieczeństwo liczba podopiecznych, przypadających na jedną pielęgniarkę, to 6 osób.
A jak to jest w naszych szpitalach?
Mimo iż pielęgniarki są największą grupą zawodową w ochronie zdrowia, to jak dotąd nie udało im się wywalczyć ani godnych warunków płacowych, ani bezpiecznego środowiska pracy, ani też dotrzeć do szerokiej opinii publicznej z informacją o tym, że inwestowanie w system opieki pielęgniarskiej opłaci się całej społeczności. Ich głos jest ciągle ignorowany. To pewne, że nasza obojętność wobec takiej sytuacji może kosztować zdrowie i życie naszych bliskich. Być może przyszedł czas, aby wspólnym, ogólnospołecznym głosem dać wyraźny sygnał rządzącym o tym, że to my – wyborcy i podatnicy – delegujemy ich do służby publicznej na rzecz wspólnego dobra jakim jest m.in. nasze zdrowie.
Fot. Clemson University Libraries. Na licencji CC BY-NC 2.0
You must be logged in to post a comment.