KOLA (wspomnienia łódzkiej pielęgniarki)
Kola był Rosjaninem. Będąc młodą pielęgniarką, pewnego popołudnia 35 lat temu, rozpoczęłam dyżur na Ortopedii. Gdy tylko weszłam do dyżurki, koleżanka mówi: „Elu, niedawno skończyłaś szkołę, pamiętasz język rosyjski, obok czeka pacjent – rosyjski żołnierz. Załóż mu historię choroby i przeprowadź z nim wywiad”.
Weszłam na salę, gdzie leżał młody chłopak, przyjęty na obserwację z powodu bólu (urazu?, już nie pamiętam) kolana. Przywitałam się, a jakże, po rosyjsku, podałam cel rozmowy i zaczęłam pytać wesołego i dowcipnego młodzieńca o jego dane osobowe. Gdy usłyszałam, że urodził się 1 kwietnia (w Prima Aprilis) zauważyłam z uśmiechem: „Szutnik” (Żartowniś), co wojak skwapliwie potwierdził. Kiedy pod koniec miłej rozmowy, podczas której – dumna z siebie – popisywałam się znajomością rosyjskiego, podziękowałam mojemu interlokutorowi, ten, najczystszą polszczyzną, odpowiedział mi: „Dziękuję bardzo, siostrzyczko”! Oczywiście, oboje roześmieliśmy się.
Okazało się, że Kola od 2 lat jest na służbie w pobliskiej jednostce stacjonujących w Polsce wojsk radzieckich i wskutek jakiegoś urazu (a może i nie?) trafił na naszą Ortopedię na obserwację i ewentualne badania.
Oj, chłopak był wesoły. Z sali, na której leżał, co i rusz dobiegały salwy śmiechu. Pacjenci byli zadowoleni z jego towarzystwa.
Kola wyraźnie zaczął mnie adorować – zagadywać, chodzić za mną po korytarzu, często, pod byle pretekstem, zaglądać do dyżurki. A że dyżury były spokojne, nie zbywałam chłopaka, tylko cierpliwie udzielałam mu odpowiedzi na jego liczne pytania. Wreszcie, jako że akurat przygotowywałam się z języka rosyjskiego do egzaminu wstępnego na studia, w wolnych chwilach zaczęłam sama go zagadywać.
Kola był właściwie zdrowy (o co personel podejrzewał go od początku), ale zawsze na pytania o samopoczucie wynajdywał mniej lub bardziej zmyślane dolegliwości, byleby tylko przedłużyć hospitalizację (i prawdopodobnie równoczesny wypoczynek od kończącej mu się służby wojskowej).
Wreszcie któregoś wieczoru, na pytanie dyżurnego lekarza o samopoczucie, Kola z powagą odpowiedział: „U mienia serdce balit”. Zaaferowany lekarz po dłuższej dyskretnej rozmowie z pacjentem, przychodzi do dyżurki i mówi do mnie z (udawaną?) powagą: „Siostro, Kola się w pani zakochał, ot co”.
Próbowałam więc ostudzić emocje chłopaka, ograniczając nasze pozasłużbowe rozmowy. W odpowiedzi na tę „obojętność” Kola się obraził. Kiedy wchodziłam na salę i jak to było w moim zwyczaju – zagadywałam kolejno pacjentów, na przykład podczas podawania im termometrów, Kola na mój widok pilnie pogrążał się w lekturze gazety… tyle że trzymał ją do góry nogami!
Wreszcie dowództwo jednostki wojskowej, w której Kola kończył służbę, zainteresowało się jego losami i pewnego ranka zabrano go ze szpitala, w którym sobie zafundował kilkudniowy wypoczynek.
W czasie kontynuowanych popołudniowych dyżurów, z rozrzewnieniem wspominałam z pacjentami Kolę, którego brak odczuli w oddziale wszyscy – zarówno chorzy, jak i personel, przywykli do niezwykłej uczynności i poczucia humoru chłopaka.
Po kilku tygodniach, bliżej północy, kiedy byłam już w domu i w łóżku, między dyżurem popołudniowym (do godziny 22) a rannym (od 6:00; tak bywało – miałam przed sobą najwyżej 5 godzin snu) spokój w mieszkaniu zakłócił dzwonek u drzwi. Po chwili słyszę wybuchy śmiechu moich Rodziców, którzy otworzyli drzwi niespodziewanemu, ale rozbrajającemu gościowi.
„Kola, skąd się tu wziąłeś?” – pytam zdziwiona i przestraszona zarazem. Cóż się okazało? Oto Kola wyjął z zawiasów niestrzeżoną bramę w jednostce wojskowej, wsiadł za kierownicę ZIŁA (samochodu ciężarowego) i… przyjechał do mnie! Nawet nie pamiętam, skąd wziął mój adres… „Ja jechał skolka fabrika dała” – z dumą oświadczył nam Kola, ciesząc się, że szybko (z maksymalną prędkością) udało mu się pokonać około 30 km z jednostki do mojego domu.
Po krótkiej wizycie Kola odjechał, chyba tak jak i my – domownicy – przekonany, że to było nasze ostatnie spotkanie i pożegnanie zarazem…
Istotnie. Do dzisiaj nie znam losów tego miłego „Szutnika”, ale z pewnością Wesoły Rosjanin został ukarany i odesłany do swojej Ojczyzny…