Każdy powinien mieć dom

streetworking@mops.lodz.pl
Streetworkerzy – cała szóstka – codziennie przemierzają łódzkie ulice, zaglądają na przystanki, w bramy, zaułki, na strychy i do piwnic, wchodzą do altanek, ogródków działkowych i pustostanów. Szukają tam osób potrzebujących wsparcia. Całą Łódź „obsługuje” w ten sposób w sumie 6 pracowników MOPS – czyli bardzo mało. Prawie każdy z nas zna miejsce, w którym przebywają albo pomieszkują bezdomni. Jeśli znacie takie miejsca, wyślijcie adres na podany powyżej mail. To znacznie ułatwi pracę streetworkerów – będą wiedzieli precyzyjnie, gdzie się udać z pomocą.
Dlaczego jako społeczeństwo mamy taki duży problem z osobami dotkniętymi bezdomnością?
Bezdomni są tak naprawdę poza marginesem percepcji społecznej – nie istnieją, nie znaczą. Jednocześnie skupia się w nich jak w soczewce dużo negatywnych stereotypów – na dobrą sprawę wszystko, co jest społecznie piętnowane. Warto wiedzieć, że bezdomni są podwójnie stygmatyzowani – zarówno przez siebie samych, jak i przez społeczeństwo. Żeby przetrwać, budują wokół siebie gruby mur obronny, przez który bardzo trudno jest się przedrzeć – nawet nam.
Streetworkerzy mają uprzedzenia wobec osób, z którymi pracują?
Tak, stereotypy we własnej głowie to pierwsza rzecz, z jaką trzeba sobie poradzić. Wiadomo jak jest – klienci nieraz śmierdzą, są brudni, czasami też pijani – to nie zachęca do kontaktu. Mamy takie same nosy i oczy jak wszyscy, ale to nie może być decydujące dla naszego podejścia do świata, dla tego, co robimy. Trzeba oddzielić problem społeczny od osób go doświadczających.
Czy bezdomni często padają ofiarami przemocy?
Oficjalnie nie wiadomo. Policja w swoich statystykach nie ma żadnych danych na ten temat. W ich kwestionariuszu brakuje pola, w którym można by oznaczyć, czy dana osoba – zarówno sprawca, jak i ofiara przemocy – była osobą „zamieszkałą” czy bezdomną. Źródłem nieoficjalnym są przypadki, z którymi stykamy się w naszej pracy. Bezdomni często są obrzucani śmieciami z okien, oblewani – w najlepszym przypadku wodą, zdarzyło się też kilka podpaleń śpiących ludzi. Tu działa mechanizm, o którym mówiłem – bezdomnego nie widać, nie słychać, bezdomny nic nie ma – ani majątku, ani siły nabywczej, ani nawet mieszkania – i nikt się za nim nie wstawi. Ofiara idealna. Szczególnie brutalnych ataków dopuszczają się zazwyczaj młodzi ludzie.
Angażujecie się emocjonalnie w pomoc? Skąd to słowo: „klienci”?
Na początku każdy przechodzi przez etap zaangażowania emocjonalnego. Ale – dla zachowania skuteczności – trzeba się zdystansować, odciąć. To jest ważne dla obu stron. Osoba pracująca z klientem nie może go od siebie uzależnić, nie może też działać na silnych emocjach, bo łatwo się wypali, bardziej zaszkodzi niż pomoże. Pracujemy z człowiekiem, nie można w takiej sytuacji być maszyną, jednak trzeba na pierwszym miejscu postawić skuteczność procesu. Tak, nazywamy ich klientami i tak – robimy to dla zachowania pewnego dystansu.
To może „podopieczny”? Kojarzy się z pomocą społeczną.
„Podopieczny” odbiera tym ludziom podmiotowość. My tutaj nie jesteśmy opiekunami czy wychowawcami. Kluczowa jest samodzielność osoby, której pomagamy; podążamy za klientem, za jego potrzebami, ale on sam musi chcieć zmiany swojej sytuacji i świadomie włączyć się w ten proces. Nie chcemy komuś narzucać roli podopiecznego, kogoś pod kuratelą, ograniczonego w samostanowieniu. Podkreślę – podążamy za tym, czego chcą. Chcą wyjść z bezdomności – OK, chcą zostać na ulicy – mają prawo. Naszym ulubionym narzędziem wsparcia jest samopomoc.
A co z roszczeniowością?
Uczymy bezdomnych tego, jakie są realia, o co można się starać, a co „się należy”. Nie można uzależnić od udzielanej im pomocy. Dlatego stawiamy przed nimi czytelne wymagania, wytyczamy ścieżkę, którą powinni podążać i oczekujemy sumienności, pracowitości i pokory. O pomoc trzeba trochę pozabiegać, żeby się ją szanowało. Częścią naszej pracy jest rozpoznanie tego, co danej osobie naprawdę jest potrzebne. Potrafimy powiedzieć „nie”, gdy jest to konieczne; tworzy to granicę, na której można się oprzeć. Bardzo ważną kwestią jest tutaj indywidualizacja podejścia, bo ludzie są rozmaici i różnie reagują na swoją sytuację. Trzeba też ustalić – gdy już mamy do czynienia z roszczeniowością – czy wynika ona z charakteru, czy z zaburzenia, choroby.
A co z opowieściami o bezdomnych, którzy jedzą po trzy obiady dziennie?
Są tacy agenci [śmiech]. To mała, ale bardzo operacyjna grupa, która ma harmonogram dzienny rozdawnictwa i przemierza całe miasto wzdłuż i wszerz. Pamiętajmy jednak, że robią to de facto dla trzech misek zupy. Zna Pani kogoś, dla kogo to byłoby atrakcyjne, tak spędzać dzień?
Czy każdy powinien mieć dom? Co w sytuacji, gdy bezdomny stracił dom w wyniku np. powtarzających się aktów agresji wobec swojej rodziny?
Tak, uważam, że każdy. Oczywiście rozumiem, gdy ktoś go traci w ekstremalnych sytuacjach; taki człowiek powinien ponieść karę za swoje zachowanie i być poddany resocjalizacji, a nieraz po prostu leczeniu. Jednak nie zapominajmy, że społeczeństwo miało kilkadziesiąt lat, żeby zareagować. Zarówno na etapie szkolnym, kiedy mogły wystąpić symptomy wskazujące na taki rozwój sytuacji, jak i później. W każdym takim przypadku porażkę ponosi nie tylko ten człowiek, ale też kilkanaście państwowych instytucji oraz społeczeństwo i społeczność lokalna. Nie zareagowaliśmy w porę, nie pomogliśmy, gdy sytuacja była jeszcze do opanowania.
Ilu jest bezdomnych w Łodzi?
Nie jest łatwo ich policzyć; oficjalne dane ze stycznia 2013 r. mówią o 1196 osobach. Trzeba jednak pamiętać, że w związku z trudnościami związanymi z dokonywaniem pomiarów, liczba ta może się zwiększyć lub zmniejszyć aż o 30%. Mamy kontakt z 300 bezdomnymi, chociaż w wielu wypadkach jest to kontakt jednorazowy.
Czy bezdomność ma płeć?
Generalnie, jak popatrzeć po miejscach w placówkach, to widać, że tak. Mamy ok. 320 miejsc w schroniskach dla mężczyzn i 80 w takich dla kobiet i dzieci. Gdybym miał podać stosunek procentowy bezdomnych mężczyzn do kobiet i dzieci, to powiedziałbym: 70 do 30.
A co z rodzinami?
Pamiętam sytuację faceta z dwójką dzieci – nie było go gdzie umieścić. Dla rodzin najlepszym rozwiązaniem jest mieszkalnictwo wspierane, największy problem całego systemu. Schronisko to nie jest dobre miejsce dla dzieci. Dużo jest tam mechanizmów przemocowych, hierarchicznych, osoby z kryminalną przeszłością często dążą do przejęcia kontroli nad grupą, potrafią ją sobie na różne sposoby podporządkowywać. Schroniska są raczej przechowalniami; są bardzo niedoinwestowane, zwłaszcza od strony kadrowej. Jeśli na 500 kobiet i dzieci jest jeden psycholog, to o jakim wsparciu czy pracy terapeutycznej my mówimy? Z drugiej strony, na dziś innej opcji po prostu nie ma. Mieszkań wspieranych jest w Łodzi 11, w tym jedno dla rodzin. Żeby zrozumieć skalę niedosytu, trzeba wyobrazić sobie nie tylko ten tysiąc bezdomnych, ale i siedem tysięcy wniosków o lokal socjalny, które spłynęły do Urzędu Miasta w zeszłym roku.
Jak wygląda Wasza praca?
W sumie jest nas szóstka – czterech mężczyzn i dwie kobiety. Nasza praca polega na szukaniu osób, które potrzebują wsparcia w wyjściu z sytuacji, w której się znalazły. Dwójkami obchodzimy wszystkie dzielnice Łodzi. Szukamy na przystankach, strychach i w altankach ogródków działkowych, zaglądamy w bramy i do piwnic, szukamy miejsc, w których przebywają albo pomieszkują bezdomni. Jest nas tylko szóstka, mamy biuro w Śródmieściu, gdzie jest bardzo dużo osób potrzebujących wsparcia, więc realia są takie, że np. na Górnej jesteśmy raz na kwartał. Dlatego też powstał pomysł, żeby ludzie zgłaszali nam na mail [streetworking@mops.lodz.pl – przyp. red.] znane sobie miejsca, w których często spotykają osoby wyglądające na bezdomne. Każdy zna swoje sąsiedztwo i zgłoszenie nam konkretnego adresu powoduje, że nie musimy kluczyć, tylko możemy trafić do potrzebującego bezpośrednio. Prowadzimy katalog adresów i zdjęć miejsc, które zlokalizowaliśmy jako tymczasowe siedziby i staramy się prowadzić ich w miarę regularny monitoring. Pracujemy w dwuosobowych zespołach, ale omawiamy problemy klientów wspólnie – to zawsze daje świeże spojrzenie.
Od 9-tej do 11-tej ktoś z nas ma zawsze dyżur w biurze. Klienci wiedzą, że mogą od poniedziałku do piątku przyjść w tych godzinach i na pewno kogoś zastaną. Często też umawiamy się z nimi w terenie.
Ważne jest też budowanie stałych relacji pomiędzy streetworkerami a pracownikami socjalnymi, którzy „przejmują” od nas klientów do dalszej pracy, zwykle już w placówkach, w bardziej zinstytucjonalizowanej formie niż ulica.
Rozdajemy też śpiwory, jednak tylko w tych sytuacjach, gdy wiemy, że są one niezbędne. Nie każdy „nadaje się” do noclegowni czy schroniska, nie każdy potrzebuje akurat takiego narzędzia do zmiany swojej sytuacji. Jednak w większości przypadków naszym celem jest „doprowadzenie” osoby do placówki.
Jakie macie efekty?
Prowadzimy roczne raporty. W zeszłym roku udało się nam zmotywować do podjęcia terapii alkoholowej 10 osób; 38 bezdomnych udało się umieścić w schronisku, a o możliwości skorzystania z noclegowni poinformowaliśmy około 145 osób; 4 osoby zostały odesłane do swoich miast, aby mogły w nich rozwiązać swoje problemy administracyjne; 35 razy wzywaliśmy do bezdomnych pomoc medyczną; 85 razy dokonano czegoś, co fachowo nazywamy „redukcją szkód” – należy przez to rozumieć np. zorganizowanie posiłku, czystego ubrania, gorącej herbaty, ciepłego koca czy zmianę opatrunku; 8 osób wzięło udział w warsztatach kompetencji społecznych, a 7 z nich oczekuje teraz na szkolenie zawodowe.
Społeczeństwo oczekuje od nas 100% skuteczności w wyprowadzaniu z bezdomności. To nierealne. Naszym celem jest zachęcenie jak największej ilości osób do zmiany swojej sytuacji życiowej. Pierwszym krokiem powinno być nawiązanie stałego, regularnego kontaktu ze streetworkerem, a potem przejście do placówki lub mieszkalnictwa wspieranego. Chociaż są to domeny podległe pracownikom socjalnym, w niektórych przypadkach może być potrzeba kontynuowania relacji.
Czego brakuje?
Funkcjonujemy w słabej infrastrukturze systemu pomocowego, brakuje systemowych rozwiązań w zakresie wychodzenia z bezdomności, niezadowalający jest stan i jakość badań, zwłaszcza w zakresie diagnozy społecznej i badania potrzeb.
Największym problemem jest brak mieszkalnictwa wspieranego. Brakuje też łaźni miejskich; obecnie jest tylko jedna, na Szczytowej. Bardzo przydałby się wolontariat lekarski, w ramach którego można by leczyć osoby nieubezpieczone. Należy też rozwinąć system praktyk studenckich i wolontariatu – pracy u nas nie brak. Chcielibyśmy też mieć więcej okazji do szkoleń w zakresie zmiany świadomości w stosunku do zjawiska bezdomności. Planujemy serię takich szkoleń dla spółdzielni mieszkaniowych i rad osiedli. Chodzi w nich o to, by pokazać ludziom, jak postrzegają bezdomnych, z czego to wynika, jak to w sobie zmienić i jak pomóc potrzebującym.
Czy to właśnie te braki ma uzupełniać powołane w lutym Łódzkie Partnerstwo Pomocy Osobom Wykluczonym i Bezdomnym?
Tak, celem Partnerstwa jest wieloaspektowa pomoc osobom w bardzo trudnej sytuacji życiowej, a zwłaszcza osobom bezdomnym. Najbliższym planowanym przez nas działaniem jest wydruk i ekspozycja plakatów i ulotek informacyjnych na temat dostępnych dla potrzebujących form wsparcia. Na wydrukach będzie konkretna informacja: kto i co może otrzymać, w jakiej placówce czy instytucji, w jakim miejscu Łodzi i w jakich terminach. Plakaty będą eksponowane w tramwajach, autobusach, witrynach lokali, na przystankach oraz w samych instytucjach. Chcemy obalić w powszechnej świadomości mit bezdomnego, który z własnej woli wszystko stracił, a najpewniej przepił, a teraz próbuje jeszcze nas – podatników – okraść. Bezdomną może stać się nasza sąsiadka, którą mąż zostawił z dzieckiem i niespłaconym kredytem. Bezdomnym może stać się dzieciak, którego rodzice wyrzucili z domu albo starsza osoba, którą rodzina nie chce się opiekować. Bezdomność ma bardzo wiele twarzy i nikt z nas nie ma gwarancji, że zawsze będzie miał dom.
Z Marią Nowakowską rozmawiali: Paweł Ciołkowski, Krzysztof Kaczmarek, Piotr Niedzielski.