Każdy dba o siebie – nie ważne żebrak czy senator
Do 18-tego roku życia mieszkałem u rodziców. Już wtedy mieliśmy siebie dość – oni nie radzili sobie z moim piciem i paleniem haszyszu, a co za tym idzie zaniedbywaniem obowiązków, tak w domu jak w szkole, ja zaś z ich (w mym rozumieniu) nadmiernymi wymaganiami i niezrozumieniem. Ojciec tłukł mnie od najmłodszych lat, nie widząc innego sposobu, co powiększało moją nienawiść do niego. Matka była nadopiekuńcza, pozbawiając mnie konsekwencji i moralnego kręgosłupa.
Gdy się rozstaliśmy – myślę, że wszyscy odetchnęli. Ja na pewno! Lecz nie na długo – nie umiałem niczego, co mogło mi pomóc żyć. Nie umiałem pracować, przestrzegać przepisów prawa i obowiązków. Za nic miałem tradycję i inne wartości. Już po kilku miesiącach okazało się, że taki człowiek jest traktowany jak chwast, co z kolei bardziej odsuwało mnie od uczenia się, nabywania umiejętności potrzebnych porządnemu człowiekowi… Swoje frustracje topiłem w alkoholu, w oparach haszyszu snułem marzenia niemające żadnego związku z realiami. Niestety, czasem z mego „Olimpu” musiałem schodzić na ziemię, by uzupełnić zapasy nektaru i ambrozji – nie umiejąc pracować, kradłem pieniądze i inne środki.
Mijały dni, miesiące, lata, a ja wciąż pełen nieuzasadnionych pretensji, żalu, żądań do całego świata trwałem w oparach taniego zielska i podłych napitków.
To samonapędzająca się spirala frustracji, gniewu, rozpaczy i coraz głupszych czynów mających na celu pokazać świat, że na niego szczam. Ale jednocześnie czułem strach i zazdrościłem swym rówieśnikom domów, szkól, pracy, partnerów, pieniędzy.
W wieku 25 lat byłem bezdomny – rodzice wymeldowali mnie. Spałem w komunach hipisowskich, na skłotach, w przytułkach, ale najczęściej w ruinach domów, w górzystych lasach, szopach i pod gołym niebem.
Poniżany, odrzucany z uczuciem wstrętu, korzystałem z nieuwagi właścicieli – brałem wszystko, co było w moim zasięgu. Ma pogarda do siebie rosła z każdym dniem.
Wszystkie marzenia i plany wzięły w łeb – nie miałem możliwości, nie umiałem ich urzeczywistnić.
Robić zdjęcia, pisać i wydawać swe wiersze, żyć z kobietą (wszystkie mnie rzucały po krótkim czasie), coś w życiu osiągnąć oprócz bycia pasożytem.
Wreszcie dotarła do mnie informacja, że jestem chory, że mogę bezpłatnie się leczyć. Skorzystałem z tego, nie widząc alternatywy, lecz ma pycha szybko wzięła górę – znów zacząłem ćpać i pić. Trwało to 6 koszmarnych lat, zim, wiosen i jesieni. Już wtedy wiedziałem, że mój wyśniony świat, to mrzonka uzależnionego człowieka.
Pogrążyłem się w rozpaczy i przygnębieniu, jeździłem autostopem po Polsce i kilku najbliższych krajach bez specjalnego celu. Kradnąc, co mogłem, i pijąc, co popadło – czułem się i byłem menelem, nic nie wartym śmieciem.
Któregoś dnia, z nieznanych mi do dziś przyczyn, po mym ośmiomiesięcznym ciągu alkoholowym, rodzice przyjęli mnie do domu. Miałem wtedy 32 lata, niespełniony w żadnej roli: syna, wnuka, przyjaciela, kolegi, pracownika, obywatela, ucznia czy partnera.
Wreszcie posłuchałem mądrzejszych od siebie i po raz kolejny zacząłem się leczyć. Przestałem pić, odurzać się – to było w miarę łatwe, ale uczenie się tego, co zaniedbywałem od lat było (i jest) bardzo trudne. To właśnie od 11 lat jest moją piętą achillesową.
Przestałem pic i ćpać! Wszyscy, łącznie z mną, nie dowierzali mi. Ale to fakt. Pewne rzeczy stały się dla mnie osiągalne, inne nie. Nie mam adresu zamieszkania i zameldowania – nie mogę oddać honorowo krwi, w WKU figuruję jako „poborowy”, ponieważ nie mam meldunku.
Nie mogę niczego kupić na raty, niektórzy dentyści nie chcą mnie leczyć, w niektórych bankach nie mogę mieć konta i nie mogę założyć firmy. Bez zameldowania nie mogę pracować na etacie, kupić abonament na telewizję, radio, telefon komórkowy i Internet.
Nie mogę uczestniczyć (być członkiem) w niektórych nurtach religijnych, zebraniach lokatorów, nie mogę uczęszczać do szkoły itd. Wpis w dokumentach bezdomny powoduje, że organy ścigania mnie pierwszego uznają za podejrzanego.
Nie stękam z tych powodów – zasłużyłem na wykluczenie ze społeczeństwa, jednak dzisiaj jestem napiętnowany i nie widzę możliwości zmiany tego stanu na lepszy. Nie wiem, czy mogę głosować, zrezygnowałem ze starań, by przyznano mi lokal socjalny (muszę mieć dochód; a kto zatrudni bezdomnego?). Mając czasowy meldunek, nie mogę wypożyczyć roweru (sprawdziłem to). Umowy z firmą na remont mieszkania nie zawrę, bo… W 2016 r. kończy mi się meldunek czasowy. A gdybym chciał wziąć ślub, być zakonnikiem lub kupić samochód?
Teraz mieszkam u kobiety. Raz mnie już wyrzuciła – nie spełniłem jej oczekiwań.
Są momenty, gdy mnie to wszystko mocno dotyka, boli i wkurza, jednak… muszę z tym żyć. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach, nie zamelduje na stałe uzależnionego (choć nie pijącego) człowieka! Już niczego nie oczekuję – taka „karma”. Nie staram się już o nic, co powyżej napisałem – nie mam sił, wiary i motywacji. Nie mam, nie będę miał dzieci. Z kobietą, z którą obecnie żyję – nie możemy, a z inną, gdy hipotetycznie będę w innym związku? Co im dam? Nie mam i nie mogę mieć nic.
Żalu też nie mam – ni do rządzącej sitwy, ni do tej, co ją obecna od koryta oderwała. Bo niby dlaczego? Każdy dba o siebie – nie ważne żebrak czy senator, tylko inaczej to nazywają, zagarniają pod siebie, mają wiele możliwości. Tyle.
Polityka dla mnie to w krysztale pomyje, a rewolucja – czerwone paznokcie.
Autor: Adrian
You must be logged in to post a comment.