Kawałek Wietnamu w środku China Town
Na ścianie wisi pokaźne menu, w którym oczywiście znajdziemy znane potrawy, takie jak kurczak słodko kwaśny czy w pięciu smakach, sajgonki i kurczaka w cieście. Jednak ja proponuję spróbować czegoś z działu POLECANE.
Zauważyłem, że ilekroć piszę o jakiejś łódzkiej restauracji, nawiązuję do historii naszego miasta. Tak będzie i tym razem. Zabiorę Was do dawnego China Town, a dzisiejszej Off Piotrkowskiej, gdzie zadomowiła się prawdziwie wietnamska restauracja Good mornig Vietnam.

Fot. Michał Kwiatkowski
Określenie „China Town” przywarło do tego miejsca na początku lat 90. ubiegłego wieku. Wszystko zaczęło się od kilku plastikowych budek, w których serwowano (egzotyczne jak na owe czasy) potrawy rodem z… No właśnie skąd? Prawdopodobnie na to pytanie nikt nie jest w stanie dziś odpowiedzieć. Możliwe, że rzeczywiście pierwsi kucharze przyjechali z Chin, ale równie dobrze mogli być to Tajlandczycy albo Wietnamczycy. W końcu kurczak słodko kwaśny występuje we wszystkich wymienionych państwach. I chyba właśnie ta „flagowa potrawa” serwowana w budkach natchnęła łodzian, którzy szybko ukuli dla tego miejsca nazwę China Town. Zresztą do dziś potocznie mówi się: Idę zjeść coś u Chińczyka. I niech tak już zostanie. W końcu z tradycją trudno walczyć.
W momencie największego rozkwitu China Town było tam kilkanaście budek. Z czasem w większości z nich niestety zaczął panować – delikatnie mówiąc – sanitarny nieład. Na szczęście temperatura, jaką uzyskują potrawy smażone na woku, skutecznie zabija wszelkie bakterie.
W XXI wieku budki z chińszczyzną zaczęły pojawiać się w całym mieście. China Town straciło pozycję jedynego miejsca w Łodzi, gdzie można zjeść sajgonki z ryżem czy kurczaka BakBo. Egzotyka zawitała na – praktycznie – każde łódzkie osiedle, a China Town zaczęło podupadać. W momencie, gdy nowy właściciel przejął tereny dawnej fabryki Ramischa, budki zaczęły znikać jedna po drugiej, by w końcu po niedawnym „królestwie sajgonek” pozostał jedynie pusty plac. Jeszcze przez jakiś czas funkcjonował tam jeden pawilon, w którym można było zjeść chińszczyznę, ale już go nie ma.
Bezpowrotnie zniknęło miejsce pielgrzymek weekendowych imprezowiczów. Do tradycji należało kończenie sobotniego melanżu na tzw. „Saj-Zgonkach”. To stamtąd zamawiało się taksówki do domu lub, przy braku środków płatniczych, większą ekipą szło na „nocny”.
Dziś życie na Off-ie przeniosło się w głąb terenu dawnej fabryki. Powstały tam modne kluby i sklepy z odzieżą.
Na szczęście „na Offie” pojawił się pawilon z kuchnią wietnamską. Good mornig Vietnam w niczym nie przypomina dawnych budek niegdysiejszego China Town. W środku jest widno, czysto i przestronnie. Otwarta kuchnia wyłożona jest nierdzewną blachą i sprawia wrażenie schludnej i czystej. Na palnikach grzeją się woki gotowe do działania. Good mornig Vietnam to typowy bar szybkiej obsługi. Potrawy zamawiamy wprost przy barze z widokiem na kuchnię. Jemy siedząc przy jednym z kilku małych stoliczków.
Właściciel/kucharz (w jednej osobie) dba o pozornie drobne szczegóły. Jedzenie jest podawane na styropianowych talerzykach, ale te są kwadratowe i duże. Nie musimy się martwić, że potrawa „ucieknie” nam z talerza.

Foto. Michał Kwiatkowski
Na ścianie wisi pokaźne menu, w którym oczywiście znajdziemy znane potrawy, takie jak kurczak słodko kwaśny czy w pięciu smakach, sajgonki i kurczaka w cieście. Jednak ja proponuję spróbować czegoś z działu POLECANE. Na małej tablicy kredą wypisano nazwy potraw, których do tej pory nie widziałem w żadnej budce z chińszczyzną.
Tu znajdziemy m.in. moją ulubioną zupę PHO, wołowinę zasmażaną z cebulą czy tofu w sosie winno-czosnkowym.
Zamówiłem tofu, które podawane jest z ryżem i pyszną surówką (w niczym nie przypomina tej znanej z dawnych budek). Kilka kawałków twarożku oblepionych gęstym sosem o delikatnym winno-czosnkowych smaku spoczywa na porcji ryżu. Ilość potrawy jest w sam raz. W dawnych budkach zawsze przerażała mnie ilość ryżu i mięsa. Po wchłonięciu takiej porcji człowiek miał jedynie ochotę pójść spać. Po zjedzeniu tofu, ale też innych potraw, możemy śmiało zamówić coś jeszcze, by delektować się kolejnym smakiem.
Dygresja na koniec. Dawne China Town kojarzy mi się jeszcze z ogromniastymi dzbankami pełnymi sosu słodko-kwaśnego, którym to łodzianie zalewali obficie każdą z podawanych potraw. Niestety, z czasem kucharze, którzy widzieli jak profanowane są ich dania, zaczęli podawać bezsmakowe błoto świadomi, że i tak utonie ono pod grubą warstwą słodko-kwaśnej brei.
Na szczęście w Good mornig Vietnam nie ma dzbanków, a kucharz dokłada wszelkich starań, by to, co „schodzi” z woka, było tym, co zamawia klient.
Osobiście wrócę w to miejsce nie raz, a starszej daty imprezowiczom, którzy pamiętają czasy klubu Dada czy Fabryka, proponuję kończyć sobotnie melanże w dawnym China Town w Good mornig Vietnam.