Jak zmieniać świat codziennymi zakupami
Chcesz, żeby Piotrkowska była pełna ładnych sklepów? Żeby Łódź była stolicą mody? Żeby w łódzkich księgarniach można było przebierać w nowościach? Nie ma innej drogi, jak tylko kupować właściwe rzeczy we właściwych miejscach. Każdy z nas przy codziennych zakupach może zrobić bardzo wiele, aby budować bogatszą Łódź – zamiast wspierać wysysające życie z miasta galerie. Jak wydawać pieniądze, żeby więcej zostało ich bliżej nas, a jak najmniej wspierało Putina? Poniżej kilka zasad, którymi sam się kieruję.
Ubrania
Myślicie, że jedyna opcja to wyprawa do którejś z galerii po ciuchy szyte w Bangladeszu, w warunkach bliskich niewolnictwu? Od firm, które z podatkami uciekają na Cypr? Tymczasem lokalni producenci wciąż działają. A młodzi łódzcy projektanci już nie szyją na jeden pokaz na ASP, tylko coraz częściej sprzedają na własną rękę.
Kiedy patrzę na swoją szafę, większość ubrań to wyroby lokalne. Zwykle, całkiem trwałe spodnie (110 zł) i skarpety (9.90 zł) kupuję w Centralu. Pochodzą z Łasku i Zduńskiej Woli. Zimowe czapki, koszulki i bluzy mam ze sklepu łódzkiej marki „Pan tu nie stał” na Off Piotrkowskiej. Ostatnio wzbogaciłem się też o prostą, czarną czapkę od ROWK (40 zł) i w torbę od „Polka ma talent” z reklamowych bannerów (120 zł).
Buty – na Piotrkowskiej
Przez długi czas uważałem, że po buty to już muszę chodzić do galerii. Zawsze bardzo mnie to męczyło, bo sklepy „firmowe” mają zwykle po kilka modeli. Żeby obejrzeć parę sklepów – przykład w Manufakturze – trzeba się nieźle nachodzić po piętrach. Nieraz zdarzało mi się szybciej łapać ból głowy niż jakiś fajny but, więc rezygnowałem i chodziłem kolejne tygodnie w rozczłapanych. Na szczęście odkryłem sklep na Piotrkowskiej 259 (przy przystanku tramwajowym przy katedrze). Na niewielkiej przestrzeni tłoczy się tam wiele marek z różnych półek cenowych, zwykle występujących osobno. Polubiłem go od razu – jeden rzut oka i od razu widać, czy znajdę coś dla siebie.
Książki – z księgarni, na papierze
Księgarstwo dostaje mocno w kość. Dużą część rynku opanował portugalski Empik, który nie ma dobrej opinii wśród wydawców. Każe sobie płacić za eksponowanie książek, a za te, które sprzeda, płaci z opóźnieniem. Tak opowiadał o tym poeta Marcin Świetlicki w wywiadzie dla Wyborczej: „Chodzę do Empiku i kupuję mnóstwo płyt, filmów i książek po to, by ta nieszczęsna i ubożuchna firma wzbogaciła się dzięki moim pieniądzom i wreszcie mogła mi zapłacić, ale jakoś jeszcze się to nie stało. A ja tak się staram!”. Tak więc ja do Empiku chodzić przestałem.
Poza tym, kiedy chciałbym przeczytać parę stron autora, którego nie znam, w Empiku okazuje się to niemożliwe, bo z głośników wciąż lecą reklamy. Chcę więc, żeby przetrwały księgarnie w starym stylu. Takie, gdzie można w spokoju przeczytać kilka stron książki, nad którą się zastanawiamy. Oczywiście, że w Internecie jest taniej. Ale staram się kupować w łódzkich księgarniach, które działają w tych samych miejscach od lat – takich jak Światowid (Piotrkowska 86), E. Stompel (Piotrkowska 11) czy PWN (róg Więckowskiego i Zachodniej).
Prąd – tak, ale nie z PGE
Z podobnego powodu – patriotyzmu wobec ulicy Piotrkowskiej – nie kupuję już prądu od PGE. Ta firma kupiła kilka lat temu kamienicę na Piotrkowskiej 58 i zburzyła ją, ogłaszając zamiar odbudowy. Do tej pory nawet nie zaczęła. Pod reprezentacyjnym adresem zieje dziura. W związku z tym firma ta nie ma mnie już wśród swoich odbiorców. Listę sprzedawców energii i kalkulator cen można znaleźć na stronach Urzędu Regulacji Energetyki. Polecam.
Żywność
Im większa odległość, którą pokonała nasza śmietana, ser czy sok, tym więcej w cenie jest ropy od Putina. Jeżeli chcemy, żeby tirów było na naszych drogach mniej – sprawdzajmy, skąd pochodzą produkty, które wybieramy. Kupujmy te wyprodukowane w pobliżu. Szczególnie często w przypadku nabiału mamy do wyboru serek marki, która wydaje nam się znajoma i godna zaufania, bo widzieliśmy jej reklamę w telewizji, który przyjechał do nas z odległości 400 kilometrów. Obok leży wyrób spółdzielni mleczarskiej z Łodzi czy Ozorkowa, który wydaje nam się anonimowy.
W większość warzyw i owoców zaopatruję się jako uczestnik łódzkiej Kooperatywy Spożywczej. Kupując wspólnie, jesteśmy w stanie nawiązać kontakt z rolnikami z okolic Łodzi i mieć produkty eko w takiej samej cenie, co zwykłe w sklepach. Jednak kooperatywa, gdzie zakupy są raz na tydzień – oprócz płacenia, trzeba też włączyć się w organizację – nie odpowie na potrzeby wszystkich. Aby nie dać zarobić korporacjom, warto przypomnieć sobie o lokalnych rynkach, chociażby tym na placu Barlickiego. Wybór z pewnością większy niż w jakimkolwiek hipermarkecie.
Procenty
Wśród win również często dokonuję politycznych wyborów – pijąc te z Mołdawii, obłożonej rosyjskim embargiem mającym skruszyć tam entuzjazm do integracji z Europą.
Trudno natomiast napić się w zgodzie z własnym sumieniem wódki. Prawie wszystkie tradycyjne marki krajowe trafiły do międzynarodowych korporacji. Soplica, Absolwent, Żubrówka oraz Bols należą do Russian Standard, dlatego unikam ich wytrwale. Ze znanych marek w polskich rękach pozostały w zasadzie tylko Chopin i niedawno reaktywowana Żytnia. W Łódzkiem natomiast powstaje śliwowica strykowska, trochę jednak zbyt kosztowna na zwykłe piątkowe picie.
Bardziej lokalnie można się natomiast napić piwa. Daleko nie mają do nas butelki Corneliusa z Piotrkowa Trybunalskiego.
I na koniec apel:
Jedzcie jabłka!
Rekordowe zbiory i rosyjskie embargo sprawiły, że sytuacja sadowników, których nie brak także w Łódzkiem, jest nie do pozazdroszczenia. Niektórzy byli zmuszeni sprzedawać jabłka do przetwórni po 10 groszy za kilo. Co prawda moda na wrzucanie fotek z jabłkami do Internetu już się skończyła, ale embargo zostało. Tak więc jedzmy jabłka, pijmy cydry i soki – najlepiej te tłoczone, w których nie ma nic poza owocami. Smacznego!