Jak ukradłem mój pierwszy rower
To było pewnego listopadowego dnia, we czwartek, przed dziewiątą wieczorem. Wychodzę ze Świetlicy Krytyki Politycznej (Piotrkowska 101), podchodzę do stojaka, a tu do mojego roweru dopięty jakiś inny. Rower mi nieznany — chociaż kojarzę ich wiele, bo to jedna z przyjemności jeżdżenia na rowerze: patrzysz na stojaki i wiesz, kto ze znajomych jest w okolicy.
Dopięty jest tak zwaną kiełbasą — popularnym zabezpieczeniem z linki zatopionej w plastiku. Przestałem takich używać, kiedy kilka lat temu, na moich oczach, pewien człowiek oburzony, że go nie wpuszczają do klubu, odpiął gołymi rękoma mój rower (na szczęście był zbyt pijany, żeby odjechać).
Co za niefart, myślę sobie, ale trudno, do domu piechotą dojdę, mam niedaleko, wrócę po kolacji. Przychodzę znowu o jedenastej — „dopięty” nadal stoi. A ja następnego dnia do Warszawy jadę, na pociąg muszę zdążyć. W MPK już nie wierzę, a taksówką na Widzew dwie dychy w każdą stronę, rower to jedyna opcja. Zagotowało się we mnie. Wróciłem do domu i namówiłem żonę, żeby mnie do Tesco podwiozła po przecinak do metalu, bo w skrzynce z narzędziami znalazłem tylko taki malutki, a kiełbasa jednak gruba. Jedziemy, przy kasie wyglądamy jakbyśmy się wyposażali na nocny włam.
Przed północą jestem znów ze sprzętem przy stojaku — „dopięty” nadal tam stacjonuje. Wyciągam przecinak i przystępuję do akcji. Chociaż wielokrotnie mówiłem dzieciakom na zajęciach w gimnazjach, żeby zabezpieczały porządnie swoje rowery, że taką kiełbasę kupioną w hipermarkecie, da się przeciąć sekatorem za 11,99 z półki obok, do tej pory byłem teoretykiem — to był mój pierwszy raz.
Wokół krążą taksówki i radiowozy straży miejskiej. Zero reakcji, że ktoś próbuje zapięcie przeciąć. W końcu podchodzi patrol pieszy policji. Wyjaśniam, co się dzieje, trochę się zasępiają, mówią „my na pana miejscu byśmy tego nie robili”, ale ogólnie przyjmują, idą dalej.
A ja się morduję. Przecinak słabo radzi sobie z plastikiem i ślizga się po metalowym włosiu. Robota idzie powoli, okazuje się, że najłatwiej jest po prostu ukręcać metalowe żyłki jedna po drugiej. Poza tym zimno jak cholera.
Kiedy właśnie wykręcałem ostatnie dwie metalowe żyłki, policjanci, po zatoczeniu kółka znowu znaleźli się przy mnie. Po okazaniu braterskiej troski, jak mi idzie, zapytali wreszcie, co mam zamiar zrobić z nieswoim rowerem, kiedy już go odepnę. „No, wezmę do domu i wrzucę na Facebooka «Rowerowej Łodzi», że jest do odebrania.” „Nie próbował Pan gdzieś dzwonić w tej sprawie? Może do Straży Miejskiej? Mają posterunek nieopodal.” „Nie próbowałem” — uciąłem krótko, nie wchodząc w historie moich kontaktów z mundurowymi — a te obejmują czekanie dwie i pół godziny w deszczu, kiedy wjechał we mnie samochód czy też składanie zeznań przed policjantem, wklepującymi je do komputera jednym palcem. Funkcjonariusze postanawiają mi pomóc. Ale nie wiedzą jak. Dzwonią więc do dowódców. Najpierw przez krótkofalówkę. Przychodzi odpowiedź, żeby szukać właściciela po sklepach nocnych, których akurat w najbliższym sąsiedztwie nie ma. Potem wyciągają komórki, dzwonią, czekają na decyzje. Okazuje się, że na straż miejską lepiej nie chodzić, „bo by i tak pewnie odesłali do nas”. Pojawia się opcja, że może to oni zabiorą ten rower do siebie. Na razie jednak stoimy. Czas leci, zbliża się pierwsza w nocy, stoję już przy tym stojaku prawie godzinę, zastanawiam się, czy mam w domu aspirynę. Temperatura spada. Dowódca nie oddzwania.
Nie wiem, jak długo byśmy tak stali. Na szczęście wreszcie słyszymy krzyk: „Gdzie jest mój rower? Gdzie jest mój rower?!” Oto i właścicielka. Najpierw zarzeka się, że przypięła go do stojaka. Potem jednak przyznaje, że przyjechała na spotkanie z przyjaciółmi bardzo spóźniona i mogła się przypiąć do mnie… Po powolnym spisaniu personaliów do policyjnego notesu i okazaniu prymitywnych narzędzi, jakimi sforsowałem jej „zabezpieczenie” rozjeżdżamy się w dobrej atmosferze…
Wnioski są takie:
1. Nie ufaj, że straż miejska czy policja obroni Twój rowery przed złodziejami bardziej doświadczonymi niż ja. Oni tylko tak sobie jeżdżą i defilują. Szczególnie bezużyteczne są patrole w samochodach.
2. Kiełbasy naprawdę nic nie dają. Kup sobie porządne zabezpieczenie w porządnym sklepie. Axa, Kryptonite, Abus, Trelock to producenci, których ofertę warto przejrzeć.
Ale przede wszystkim:
3. Nigdy nie dopinaj się do mojego roweru!
fot. Hubert Barański.