Gender – nie taki diabeł straszny
Gender stało się – zupełnie chyba nieoczekiwanie – najczęściej wymienianym słowem przełomu roku 2013 i 2014. Narosło wokół tego terminu wiele nieporozumień, a bardzo wiele wypowiadających się publicznie osób, intencjonalnie lub nieświadomie, przytacza błędne jego rozumienie i irracjonalne skojarzenia.
Gender stało się – zupełnie nieoczekiwanie – najczęściej wymienianym słowem przełomu roku 2013 i 2014. Narosło wokół tego terminu wiele nieporozumień a bardzo wiele wypowiadających się publicznie osób, przytacza błędne jego rozumienie i irracjonalne skojarzenia. Dla naukowców i działaczy społecznych zajmujących się gender afera, która rozpętała się wokół tego terminu, jest po prostu krzywdząca.
Przede wszystkim gender nie jest w żadnym razie ideologią, tylko kategorią naukową i to znaną polskim badaczom i badaczkom od co najmniej lat 80. XX wieku. Nie jest to zatem żadna nowinka, która dopiero usiłuje wślizgnąć się podstępem do Polski. Pojęcie to w nauce zachodniej od co najmniej pięćdziesięciu lat stanowi jedno z podstawowych pojęć socjologii, psychologii, antropologii i szeregu innych nauk humanistycznych i społecznych.
W nauce, a przede wszystkim w socjologii, na kwestię płci patrzy się w bardziej skomplikowany sposób, niż próbuje nam to proponować środowisko „genderofobów”. Płeć nie jest związana tu z wyposażeniem genetycznym czy posiadanymi organami (te elementy określa się angielskim pojęciem „sex” lub polskim pojęciem płci biologicznej i wcale się ich w naukach społecznych nie lekceważy), a przede wszystkim z rolami społecznymi, nakazami i zakazami, wzorami zachowań oraz zajmowanymi pozycjami społecznymi. Te ostatnie nazywamy właśnie gender, czy płcią społeczno–kulturową. Można powiedzieć, że gender jest po prostu zbiorem tego, co kobiecie bądź mężczyźnie wolno i wypada w danym społeczeństwie, w danym okresie historycznym, w danej klasie społecznej – jakie role rodzinne i zawodowe pełnią i w jaki sposób to robią, jak się ubierają, jak się wypowiadają, jak wyglądają ich ciała, jak często chodzą do lekarza i z jakimi sprawami, itd. Katalog problemów, które próbuje się uchwycić przy użyciu perspektywy genderowej jest niezwykle szeroki.
Nie ma tu jednak nigdzie miejsca na to, co gender usiłuje się zarzucać, czyli podejmowania próby przemiany kategorii płci, co miałoby rzekomo doprowadzić do końca cywilizacji. Tego typu zarzuty wynikają najprawdopodobniej z niezrozumienia istoty i celu nauki. Większość gałęzi nauk humanistycznych i społecznych ma charakter opisowy. Nauka niczego nie próbuje zamieniać, a jedynie dostarczyć wiedzy, umożliwiającej lepsze poznanie zjawisk społecznych i ich genezy – w tym również udzielenia odpowiedzi na pytania o to, dlaczego mężczyźni i kobiety funkcjonują w określony, często różny sposób. Wytłumaczenia czemu kobiety uzyskują niższe wynagrodzenia i zajmują tylko dwadzieścia kilka procent miejsc w polskim Sejmie, czy też jak i dlaczego sposób pełnienia przez kobiety ról zawodowych zmieniał się na przestrzeni dziejów. W badaniach koncentrujemy się głównie na opisie tego, co jest lub co było – socjologia rzadko próbuje sięgać w przyszłość i przewidywać ją czy projektować. Jeszcze rzadziej czynią to antropologia, literaturoznawstwo czy historia.
Jeżeli badaczom i badaczkom koncentrującym się na pojęciu gender lub uwzględniającym je w swoich badaniach, zarzuca się uprawianie ideologii, można by analogiczne zarzuty stawiać badaczom i badaczkom innych zjawisk społecznych. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, że grupa polityków, publicystów i funkcjonariuszy jakiegoś kościoła pewnego dnia ogłasza, że badacze i badaczki zjawiska uzależnienia od alkoholu promują „ideologię alkoholizmu”, a nauczyciele i działacze organizacji społecznych prowadzący w szkołach zajęcia i pogadanki z uczniami na temat tego problemu, „alkoholizują dzieci”, niszczą rodzinę i burzą fundamenty cywilizacji. Absurd, prawda? A jednak z „argumentami” księdza Oko, posłanki Kempy czy publicystów Frondy dyskutuje się na poważnie, zamiast je lekceważyć i otaczać sanitarnym kordonem milczenia (lub śmiechu). Dlaczego się tak dzieje?
Z jednej strony „genderofobię” można próbować tłumaczyć poprzez odwołanie się do towarzyszącego ludzkości od wieków lęku przed nauką. Przypomnijmy chociażby los, który spotkał Sokratesa czy Giordano Bruno. Wzbogacanie świadomości ludzi jest w tej logice postrzegane jako niebezpieczne, ponieważ godzi w „naturalny” porządek. W tym sensie nauki humanistyczne i społeczne uwzględniające perspektywę genderową są groźne dla tych, którzy wychodzą korzystnie na takim podziale praw i obowiązków pomiędzy kobietami i mężczyznami, jaki funkcjonuje w kulturze. Ale powód może być też zupełnie inny.
Termin gender wchodzi w skład pojęć określających zasady i cele działania rozmaitych organizacji społecznych. Mówimy o „gender equality” (równość płci) czy „gender mainstreaming” (uwzględnianie perspektywy płci w podejmowanych działaniach społecznych). O ile zarzucanie uprawiania ideologii badaczom i badaczkom jest absurdalne, to w tym przypadku mówienie o ideologii jest usprawiedliwione. Sam działam w kilku organizacjach, którym bliska jest zasada równości płci, znam działalność kilkunastu innych podejmujących ten temat i proszę mi wierzyć, że żadna z nich nie dąży do zmieniania ludziom płci biologicznej, przebierania chłopców za dziewczynki, czy „seksualizowania dzieci”. Celem tego typu organizacji jest zwracanie uwagi na przypadki dyskryminacji kobiet i mężczyzn (tak, tak, mężczyźni poddawani są opresji przez tę samą kulturę, która represjonuje kobiety!) i wypracowywanie działań mających na celu ograniczyć lub wyeliminować te przypadki. Tylko, że tego typu „ideologia” od dawien dawna nazywana jest po prostu… feminizmem. Dlaczego wymyślono pokraczny termin „ideologia gender”? Czyżby feminizm dziś już nikogo nie przerażał, więc trzeba było wymyślić nowy straszak, bazujący na szerzej nieznanym pojęciu będącym zapożyczeniem z języka angielskiego?
Na te pytania nie umiem odpowiedzieć – potrzebne byłyby szczegółowe badania i analizy. Wiemy natomiast, jakie smutne konsekwencje rodzi nagonka na gender – i to zarówno w sferze nauki i edukacji, jak i w sferze konkretnych praktyk społecznych. W potocznym języku, gender stało się jeszcze jedną obelgą, używaną do wyrażania pogardy wobec osób wymykających się z dominujących wzorów męskości i kobiecości w naszej kulturze. Być może za chwilę wyzywanie od „dżenderów” stanie się równie popularne, co wyzywanie od „pedałów” i „lesb”. Nagonka na gender przejechała się niczym walec po dyskursie publicznym, jeśli nawet go nie dewastując, to przynajmniej poważnie uszkadzając i obawiam się, że skutki afery rozpętanej przez polski Episkopat, księdza Oko i posłankę Kempę, będą niestety smutne.
Na zdjęciu: Zajęcia o gender w jednym z łódzkich gimnazjów. Młodzież miała za zadanie wypisać, jakie mają skojarzenia z gender na podstawie komunikatów, które płyną z mediów, w tym od osób wypowiadających się na ten temat. Jak widać – brak spójnej komunikacji w tym temacie; fot. Anna Jurek.
You must be logged in to post a comment.