Felieton bałucki
Sklep u Pani Irenki a może Tereski? Oranżada, guma do żucia, kiszone ogórki ze słoika i grono stałych klientów niespiesznie omawiających a to kolkę dziecka, co je urodziła ta z naprzeciwka, a to najnowsze wymogi lokalnej podstawówki. Niezapomniany czar wspomnień z dzieciństwa wraz z niezbędnym tłem rynsztokowych aromatów i zapachem opadłych liści.
W tle powinny być jeszcze kocie łby i stukot końskich kopyt. Stare Bałuty w międzywojniu? A może małe, senne podłódzkie miasteczko? Nie, to prawie centrum Łodzi w roku 2014. Cztery sklepy spożywcze, jeden kiosk, poczta, lumpeks, warzywniak, papierniczo – zabawkowy, poczta, szkoła, przedszkole i skwerek.
U „Pani Bożenki” robię zakupy od lat kilku, choć w tym sklepie – od kilkunastu. Przedtem jednak był to sklep „U Pani Eli”. Niewiele się zmienił, bo panie są siostrami. Pierwsza zachorowała i pojawiła się druga. Syna którejś z pań kiedyś uczyłam, podobnie jak dzieci wielu sąsiadów. Po drugiej stronie ulicy jest spożywczak w lokalu, gdzie w bardzo zamierzchłych czasach był sklep Pewexu (tak, Pewex na Bałutach też był !). Jest jeszcze nowa „Żabka” w lokalu zbudowanym na miejscu cukierni, którą cały czas zamalowywali kibole. I nowy spożywczy w miejscu po aptece.
W pierwszym mówi się bezosobowo: „co będzie piekła?”, w tym najnowszym – na ty: „Renatka, daj mi no proszek do pieczenia”. Powtarzany jest w nim rytuał wiejskiego sklepiku, gdzie swojego od obcego odróżnia owe „ty”. I tym swoim można zostać bardzo szybko.
Oczywiście, wszystkie sklepy funkcjonują dzięki licencji na alkohol. I choć bram ani rynsztoków u nas nie uświadczysz, pod sklepem się czasem spotyka spożywających. A przy dużym mrozie nawet w sklepie, bez zakłóceń dla kupujących. Och, po prostu kulturalny odpowiednik hiszpańskiego baru, gdzie lokalsi od rana komentują wiadomości nad kawą z odrobiną koniaku. Psiarze swoje czworonogi zostawiają pod sklepem lub zabierają do środka. Zdarzało się, że do sklepu wpadał wraz z właścicielem bezczelny kocur.
Dynamika sprzedaży alkoholu nie tłumaczy istnienia owej sklepowej enklawy. Najsławniejsza przez dziesięciolecia „cukierenka” na rogu padła na skutek transformacji, choć sprzedawała piwo nawet w dni państwowej prohibicji. Klienci przenieśli się do okolicznych sklepików, zaopatrując się przy okazji w bułki, makaron i najświeższe na świecie mięso dla kota – bo „u pani Bożenki” to kiedyś był „rzeżnik” i tradycyjnie jest tam dobre mięso. Do niedawna dostać można było kotlety wysmażane w wolnym czasie przez właścicielkę, ogórki zakiszone przy okazji a gdyby ktoś chciał skomponować sobie na miejscu kanapkę, bez problemu dostanie nóż, talerzyk i serię porad.
Przystanek stąd jest skrzyżowanie ze światłami, paręnaście minut spacerkiem – Manufaktura, do śródmieścia jedzie się MPK kilka minut. Czy to tylko nietypowa enklawa w centrum miasta, czy raczej na co dzień pomijane odbicie Łodzi poza Piotrkowską, Manufakturą i Off?
fot. Iza Desperak
You must be logged in to post a comment.