„Efekt ostateczny. Magazyn wzorów uszytych” – wywiad z Sonią Kądziołką
Czym jest dziś Łódź Włókiennicza? Legendą, niechcianą przeszłością, snem o potędze Ziemi Obiecanej, a może nie istnieje wcale – podobnie jak dziesiątki opuszczonych, zrujnowanych hal fabrycznych? Gdzie są włókniarki/włókniarze, robotnice/robotnicy, projektantki/projektanci? Czy pozostał po nich ślad? A jeśli tak – co możemy z niego wyczytać?
Do 10.09.2017 r. w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi można obejrzeć wystawę „Efekt ostateczny. Magazyn wzorów uszytych”. Wchodząc w jej przestrzeń po białym kobiercu, wkraczamy symbolicznie do świata, którego centralną osią jest zagadnienie tkaniny przemysłowej.
Pełen opis wystawy stronie internetowej CMW > Lista wydarzeń towarzyszących na końcu tekstu.
Prezentujemy wywiad z kuratorką wystawy, Sonią Kądziołką.
Marta Madejska: Słyszałam, że Twoja babcia była inżynierką włókiennictwa?
Sonia Kądziołka: Tak, miała tytuł magistra inżyniera włókiennictwa. Studiowała w Łodzi, ale potem przeniosła się do Włocławka, gdzie przez wiele lat pracowała w zakładzie produkującym pasy transmisyjne do maszyn. Jej siostry zostały w Łodzi, jedna z nich pracowała na tkalni przez 12 lat.
Włókiennictwo jest Waszą rodzinną tradycją?
SK: Kobiecą rodzinną tradycją!
To powód Twoich obecnych artystycznych powrotów do tematu tekstyliów?
SK: Zdecydowanie tak. Co ciekawe, moje pierwsze dziecięce wspomnienia dotyczą właśnie rodzinnych rozmów o tym, że zamykane są zakłady włókiennicze. Wujek, syn tkaczki, też wówczas tracił pracę, mimo że jest technikiem włókiennictwa. Dawniej nikt się nie spodziewał, że ktoś z włókienniczym wykształceniem nie znajdzie pracy w Łodzi. Pamiętam, że siedzieliśmy przy stole i te rozmowy po prostu trwały i trwały. Jako mała dziewczynka słuchałam tych ciągłych rozważań – co to w ogóle dalej będzie, dlaczego tak się stało. Widziano oczywiście w tym pewne układy, mówiono o przeniesieniu rynków na tereny azjatyckie.
W tych układach dopatrywano się spisku, czy po prostu rozmawiano o wchodzeniu w realia kapitalistyczne?
SK: O wchodzeniu w nowe realia. Chociaż oczywiście omawiane były też przetargi, które jednak różnie przebiegały. Nie tak, jak być powinno. W trakcie tych długich dyskusji pojawiała się również kwestia materiału, który się zmieniał, był coraz gorszy. Cały czas wspominano przędze sudańskie, egipskie, radzieckie. Te ostatnie ponoć najgorsze, bo tam bawełna nie może dobrze dojrzeć ze względu na zbyt małą liczbę dni słonecznych. Wujek przez cały czas nadal tym żyje, często wokół włókiennictwa toczą się nasze rozmowy, chociaż niestety nie rozumiem jego bardziej technologicznych opowieści o maszynach.
Czy pomysł wystawy zaczął się od Twojej pracy magisterskiej? Na studiach w Krakowie zajęłaś się tematem tkaniny i włókiennictwa.
SK: Tak było. Ta praca magisterska była różnie przyjmowana przez moich profesorów. Łódź stała się w oczach Krakowa nieco prowincjonalna, a z drugiej strony – co w oczach Krakowa nie jest prowincjonalne? I z całą pewnością sprawy społeczne nie należą do tzw. pierwszej historii sztuki. Temat wynikał po części z rodzinnych wspomnień, po części z osobistych doświadczeń już w dorosłym życiu. Kiedy wyprowadziłam się z Łodzi, po dłuższej nieobecności zaczęłam dostrzegać różne rzeczy, również te materialne, namacalne, których wcześniej nie zauważałam. Przede wszystkim zniszczenie, białe plamy na planie miasta Łodzi. Przecież tych fabryk jest mnóstwo, one zajmują ogromne przestrzenie i tym dziedzictwem właściwie nie ma się kto zająć. W dodatku one w specyficzny sposób funkcjonują też w świadomości łodzian – są omijane.
Najpierw w pracy magisterskiej, a teraz na wystawie zajęłaś się tym, co i jak te fabryki wytwarzały, kiedy jeszcze działały.
SK: Zasadniczo wychodziłam od samego artefaktu: tkanina przemysłowa jako dzieło sztuki. Zataczałam coraz szersze kręgi, aż doszłam do pytania o trudną pracę kobiet w przemyśle. Bardzo pomogły mi filmy dokumentalne z lat 60., 70. i 80., przede wszystkim Krystyny Gryczełowskiej i Ireny Kamieńskiej. Potem postawiłam pytanie: czy sztuka zaangażowana ma w ogóle jakikolwiek wpływ na kształtowanie świadomości, na możliwość interwencji, na cokolwiek?
Z drugiej strony zajęłam się metodami pracy z tkaniną jako sztuką. Warto się zastanowić, jak tkanina jest prezentowana np. w Textile Museum w Saint Gallen czy w Nordiska Museet w Sztokholmie. Tam kwestie robotnicze mają duże znaczenie. Tam też tkaninę oddaje się do dyspozycji widza bezwarunkowo – można ją dotykać. Traktowanie jej jak przedmiotu, który można materialnie poznać, pomaga naświetlać wątek społeczny – ktoś to przecież wytworzył. Jednocześnie „dotykać oznacza wspominać” – jak powiedział Jindřich Štyrský. I rzeczywiście, jeżeli mam jakieś wspomnienia z najwcześniejszego dzieciństwa, to nie wzrokowe, a właśnie dotykowe. Tworząc wystawę, chciałam zrobić projekt dotykowy również dlatego, żeby uprzystępnić go osobom niedowidzącym i niewidomym.
Czyli na Twojej wystawie można dotknąć materiałów?
SK: Jest kilka takich prac. Na przykład praca Barbary Gryki, która nawiązuje do filmu Robotnice Ireny Kamieńskiej. Gryka wybrała z wypowiedzi włókniarek kilka słów, które najlepiej podkreślają zamysł Kamieńskiej – pokazać codzienność, zwyczajne życie bohaterek. Tym oczywiście reżyserka różniła się od ówczesnych twórców filmów związanych często z protestami robotniczymi, z samym momentem strajku. Gryka w swojej pracy nawiązuje do tej zwyczajnej codzienności. Wybrała miękki flausz, który zachęca, żeby go dotknąć, i wycięła z niego formy korespondujące z wypowiedziami włókniarek.

Barbara Gryka, Robotnice, 2017, fot. S. Kądziołka
Czy jeżeli potraktujemy tkaninę przemysłową jako dzieło artystyczne, to włókniarki są artystkami?
SK: A to jest ciekawe pytanie. Włókniarkom było chyba wszystko jedno, co akurat przyszło im produkować w pracy, ale z moich rozmów z ciocią-tkaczką wynika, że interesowały ją wzory, które wytwarzała. Można więc na to różnie spojrzeć. Ja na pewno traktuję włókniarki jako wykonawczynie-artystki.
Chodziło mi o to, aby podkreślić prace projektantki i włókniarki, żeby je zestawić w myśl metod Krystyny Kondratiukowej, założycielki Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Początkowo prowadziła dział tkaniny w Muzeum Sztuki w Łodzi i nalegała na to, aby ten dział przerodził się w osobne muzeum. To ona wypatrzyła Białą Fabrykę na siedzibę. Jej pomysł polegał na tym, aby pokazać i zjednoczyć na wystawie pracę wykonawcy tkaniny i osoby, która ją projektuje.
Zatem swoją wystawę wymyśliłaś, studiując w Krakowie, ale ma ona mocno łódzki wymiar.
SK: Tak, ale to jest pewien cykl wystaw, który ma zaistnieć w różnych częściach Polski. Jakiś odprysk pojawi się też w Krakowie, choć pewnie bardziej o Zakładach Przemysłu Lniarskiego w Krośnie, na południu kraju.
W Łodzi pierwsza wystawa odbyła się w Muzeum Książki Artystycznej, potem, w maju, w Centralnym Muzeum Włókiennictwa i będzie można ją tam oglądać do 10 września. Co jeszcze możemy na niej zobaczyć?
SK: Splecenie materiału dokumentalnego z materiałem artystycznym oraz przenikanie się różnych okresów – filmów z czasu PRL ze współczesnym spojrzeniem na krajobraz potransformacyjny i sytuację aktualną. Jest performans Marty Ostajewskiej nakręcony w zrujnowanych pofabrycznych budynkach, zestawiony z filmem dokumentalnym Marcina Latałły z 2008 roku. W filmie pokazany jest portret rodziny dawnych włókienników, która przez swoje okno w famułach przy Ogrodowej obserwuje budowę Manufaktury na miejscu ich dawnego zakładu pracy Poltex. Podłoga w boksie, w którym można obejrzeć film, wyłożona jest sztuczną trawą produkowaną przez Dywilan, jedną z nielicznych łódzkich firm, której udało się utrzymać na powierzchni. Musiała się jednak nieco zabawnie przebranżowić i obok swoich wełnianych dywanów produkuje właśnie tę trawę.
Dalej mamy zdjęcia Radosława Stępnia z Urban Explorers Łódź. On wkracza w opuszczone przestrzenie z aparatem fotograficznym, czasem nie całkiem legalnie. Co ciekawe, trafia tam na rozmaite przedmioty, odnajduje nawet książeczki zdrowia, dokumenty personalne.
Pojawia się film Justyny Orłowskiej stworzony na bazie filmu Heleny Amiradżibi Stawińskiej z 1961 roku. Orłowska pokazuje w nim Zambrów w województwie podlaskim – miasto z nowym kombinatem fabrycznym, do którego napływały w latach 50. XX w. łódzkie włókniarki. Po transformacji zaszły tam podobne zjawiska jak w Łodzi, choć oczywiście na mniejszą skalę. Znika centrum życia, jakim przez kilka dekad było włókiennictwo.
Z kolei Ola Kozioł nagrała wyśpiewany przez siebie wiersz Marii Przedborskiej, która była inspektorką pracy w fabrykach włókienniczych w Łodzi międzywojennej i pisała o codzienności robotnic. Nawiasem mówiąc, Ola zaczerpnęła wiersz z Twojego bloga Aleja Włókniarek.
Rafał Jakubowicz przygotował koszulkę Croppa, na którą pani Malwina Najder-Saj naszyła jego projekt: kształt monumentu, który wznieśli robotnicy w Bangladeszu po zawaleniu się jednej z fabryk w 2013 roku. Było tam 1127 ofiar, najmłodsza – 14-letnia, ponad 2 tys. rannych, czasem trwale poszkodowanych na zdrowiu. Budynek zaprojektowano na galerię handlową, a nie jako miejsce dla szwalni, więc kiedy dobudowano jeszcze dwa piętra i postawiono bardzo ciężkie maszyny, wszystko runęło i zapaliło się. W ruinach znaleziono metki rozmaitych firm, które bardzo długo nie chciały się do tego przyznać, m.in. polskiego LPP, czyli Croppa. Z tego co wiem, firmy przez długi czas nie chciały też wypłacić odszkodowań. Robotnicy sami przygotowali monument – własne miejsce pamięci, z którym się identyfikują. Przychodzą pod ten pomnik, często przynoszą kwiaty, przystrajają go tkaninowymi ozdobami. Forma pomnika w Polsce kojarzy się nie najlepiej – to dłonie trzymające sierp i młot. Zastanawialiśmy się, jak na to zareaguje polska publiczność, ta młodsza i ta starsza.

Dorota Hadrian, Dłonie, 2017 Aleka Polis, fragment pracy Krajobraz przedrewolucyjny, 2015 zdjęcia archiwalne, CMW, fot. S. Kądziołka
Twoja wystawa jest świeżym powiewem w Centralnym Muzeum Włókiennictwa – są na niej nie tylko tkanina czy maszyny, ale też rozmaite prace artystyczne i wątki społeczne. Jak widzisz CMW kierowane przez nową dyrekcję? Dobrze Ci się tam pracowało?
SK: Zdecydowanie tak. Myślę, że obrano dobry kierunek. To Muzeum już od jakiegoś czasu słabo funkcjonowało w świadomości ogólnopolskiej jako przestrzeń artystyczna i społeczna. Wydawało się, że włókiennictwo w nazwie oznacza tylko jakieś kwestie technologiczne. Teraz wyraźnie czuć nową energię.
Rozmowa z Tobą jest dla mnie tym ciekawsza, że wywiady o przemyśle zwykle przeprowadzam z pokoleniem Twojej babci. Dla tych osób włókienniczy charakter Łodzi jest oczywisty, prawda?
SK: Tak.
Natomiast dla naszego pokolenia już nie. Kiedy przyjechałam do Łodzi, usłyszałam, że to miasto nie ma tożsamości. Później, kiedy trochę pogrzebałam w historii, powiedziałam: „no ale przecież to włókiennictwo…”, usłyszałam: „to było jakieś enigmatyczne, ci ludzie tu przyjeżdżali ze wsi, nie można mówić o żadnej tożsamości włókienniczej”.
SK: Naprawdę?
Naprawdę. A teraz rozmawiam z Tobą i słucham o Twojej pasji i rodzinnej tradycji włókienniczej. Patrzę na Twoją wystawę i mam wrażenie, że być może otwiera ona jakieś nowe kierunki działań Centralnego Muzeum Włókiennictwa, że włókiennicza tożsamość miasta wciąż jest sprawą otwartą. Ciągle są ogromne możliwości nie tylko przypominania historii, ale też twórczej pracy w tej dziedzinie: zastanawiania się, stawiania nowych pytań, nie tylko o to, co się wydarzyło, ale też o to, co się teraz dzieje na świecie. Jak w przypadku tego motywu bangladeskiego na Twojej wystawie, bo dzisiaj to tam produkowana jest nasza odzież.
SK: Tak, nam się wydaje, że te sprawy są już historią, a one są tylko, powiedziałabym, nieco przesunięte ze względu na zmianę pokoleniową i ze względu na przestrzeń – kraje, w których obecnie się produkuje.
Sama historia Łodzi jest wciąż nie całkiem zrozumiana. Zaczęło mi się to układać w głowie dopiero, kiedy spojrzałam z pewnego dystansu, gdy zamieszkałam w Krakowie. Muszę przyznać, że dla mnie najważniejszą recenzją „Efektu ostatecznego” były słowa jednej z moich ciotek. Po obejrzeniu wystawy powiedziała: Tak to wszystko wyglądało. To jest dokładnie tak, jak ja to pamiętam, to jest autentyczne.
- Aleksandra Pachnik, Kobieta modna, 2016, fot. S. Kądziołka
- Rafał Jakubowicz, 1127, wykonanie: Malwina Najder-Saj, 2017, fot. S. Kądziołka
- Tkaniny z ekspozycji CMW w Łodzi, fot. S. Kądziołka
- Tkaniny z ekspozycji CMW w Łodzi, fot. S. Kądziołka
- Władysław Strzemiński, Projekt tkaniny drukowanej z 1948 roku
Sonia Kądziołka – wywodząca się z Łodzi, kuratorka i historyczka sztuki, studentka filologii polskiej. Zajmuje się sztuką włókna i literaturą skandynawską. Obecnie pracuje w Galerii Starmach w Krakowie.
Marta Madejska – łodzianka z wyboru, związana m.in. ze Stowarzyszeniem Topografie i Fundacją Miejski Kolektyw. Pisze książkę o łódzkich włókniarkach.
***
Wystawa „Efekt ostateczny. Magazyn wzorów uszytych” czynna od 18.05.2017 r. do 10.09.2017 r., Budynek D, III piętro, Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi.
Wydarzenia towarzyszące wystawie
Oprowadzania kuratorskie:
8.07.2017 (sobota) godz. 17.00
9.07.2017 (niedziela) godz. 12.00
Spacer śladami łódzkich włókniarek poprowadzą: Ewa Kamińska-Bużałek oraz Anna Musiałowicz z grupy Kobiety nad Łódki realizującej projekt Łódzki Szlak Kobiet.
9.07.2017 (niedziela) godz. 12.30
Promocja komiksu Agnieszki Piksy
8.07.2017 (sobota) godz. 18.00
Wykłady poprowadzą: Marta Madejska oraz prof. dr hab. Tomasz Majewski
9.09.2017 (sobota) godz. 16.00
Warsztaty
Aleksandra Pachnik „Tkanina a obraz”
9.07.2017 (niedziela) godz. 12.00
30.07.2017 (niedziela) godz. 12.00
Barbara Gryka „Performatywność tkaniny”
13.08.2017 (niedziela) godz. 12.00
27.08.2017 (niedziela) godz. 12.00
Na warsztaty obowiązują zapisy. Zgłoszenia pod nr. tel.: 500 527 855 w godz. 8.00-16.00 (pn.-pt.)