Edukacja demokratyczna
Nie ma tu typowych lekcji, dzwonków, nauczycieli w ścisłym znaczeniu tego słowa ani ocen. Uczniowie, choć trudno mi nawet tak myśleć o nich, sami decydują o tym, kiedy i czego chcą się uczyć. Szkoła realizuje zajęcia w ramach podstawy programowej, ale opierają się one przede wszystkim o zagadnienia i tematy zgłaszane przez dzieci. Jak to możliwe?
Od kilku lat zajmuję się pracą z dziećmi i młodzieżą, współpracuję z nauczycielami przedszkolnymi i poziomu edukacji szkolnej. Słucham uczniów, pedagogów, wśród znajomych mam też wielu rodziców. Interesuję się edukacją, procesem wzrastania człowieka i jego rozwojem, zdarza mi się uczestniczyć w konferencjach naukowych. I w żaden sposób nie chcę tu wypowiadać się z poziomu jakiegoś autorytetu, ale raczej z pozycji zaangażowanego obserwatora. Wszędzie pojawia się ten sam postulat: dzisiejsza szkoła nie nadąża za rzeczywistością, opiera kształcenie o wiedzę encyklopedyczną i testy, zaś nauczycielom w ferworze walki ze statystykami i biurokracją brakuje czasu na pracę wychowawczą. A finalnie okazuje się, że system nie sprawdza się. Dlaczego? I co zrobić, by to się zmieniło?
Od jakiegoś czasu zajmuje mnie temat edukacji demokratycznej. Mam też możliwość doświadczać jej na sobie i obserwować jej oddziaływanie na dzieci i ich rodziców. Czym różni się z wolna szkoła od tradycyjnej? Na wstępie chcę zaznaczyć, że to moja własna, subiektywna wizja szkolnej rzeczywistości. Bo jak często podkreślają ludzie związani z edukacją demokratyczną: każda szkoła jest inna, każdą z nich tworzy unikatowa, niepowtarzalna społeczność, która nadaje jej charakter. To żywy organizm, w ciągłym procesie zmiany, która dotyczy nie tylko dzieci, ale i dorosłych. I każdy ma swoje własne jej wyobrażenie. Moje obserwacje i doświadczenia związane są z łódzką szkołą.
Ale z czym to się „je”? I jak wygląda dzień w szkole? Nie ma tu typowych lekcji, dzwonków, nauczycieli w ścisłym znaczeniu tego słowa ani ocen. Uczniowie, choć trudno mi nawet tak myśleć o nich, sami decydują o tym, kiedy i czego chcą się uczyć. Szkoła realizuje zajęcia w ramach podstawy programowej, ale opierają się one przede wszystkim o zagadnienia i tematy zgłaszane przez dzieci. Jak to możliwe? Raz w tygodniu organizowane są zebrania społeczności szkolnej, podczas których omawiane są ważne sprawy. Wśród nich znajdują się zasady funkcjonowania szkoły, rozstrzyganie na forum pojawiających się problemów oraz zgłaszanie do realizacji tematów, które interesują dzieci. I tak ostatnio jednym z zagadnień było przygotowywanie… pizzy. A w jego trakcie realizowana była edukacja matematyczna – począwszy od dokonania przez dzieci zakupu odpowiedniej ilości produktów niezbędnych do przygotowania włoskiego dania i gospodarowania pieniędzmi, poprzez odmierzanie odpowiednich proporcji mąki i innych składników, aż po krojenie gotowej już pizzy na określoną liczbę kawałków. Robienie zaczynu pozwoliło na własne oczy przekonać się w jakim tempie i warunkach pączkują drożdże, dzięki czemu osiągaliśmy cele z zakresu edukacji przyrodniczej. Natomiast podczas zajęć z języka angielskiego poznaliśmy składniki przepisu w tym właśnie języku. No i jeszcze mamy tutaj edukację techniczną – praca opierała się bowiem o sprzęty gospodarstwa domowego, m.in. miski, miarki, noże i… elektryczny piecyk (nikt się nie poparzył, nie został porażony prądem itp.). Na koniec warto wspomnieć o współpracy w grupie, której wymagała realizacja zadania. Temu wszystkiemu towarzyszyła oczywiście wszędzie obecna mąka i rozchodzący się po całej szkole smakowity zapach pizzy. Poszczególne elementy tej edukacyjnej przygody odbywały się symultanicznie w podgrupach liczących kilka osób, pod okiem… tutorów. Kim jest tutor? To dorosły, nauczyciel, który pełni rolę aktywnego obserwatora, partnera w dyskusji, organizatora warunków i środków umożliwiających realizowanie tematów zajęć w szkole. Jego zadaniem jest przygotować materiał w taki sposób, by dzieci podczas praktycznych działań mogły znaleźć odpowiedzi na swoje pytania. Jednocześnie relacja dziecko-tutor oparta jest na równości obu podmiotów interakcji, nie ma tu miejsca na budowanie wyższości dorosłego, przesuwania siły ciężkości autorytetu w stronę nauczyciela. Oczywiście w szkole istnieją pewne zasady, ustalone zresztą przez szkolną społeczność, które pozwalają funkcjonować jej bez anarchii. Pisząc o tutorach, nie sposób nie wspomnieć o tutoringu rówieśniczym. Często zdarza się bowiem, iż rozbudzony apetyt na wiedzę zmierza ku pogłębianiu zainteresowania dziecka jakąś wybraną dziedziną nauki, np. dinozaurami, kosmosem czy sportem. Wówczas w naturalny sposób dzieli się ono swoja pasją z rówieśnikami. Staje się ekspertem, do którego wiedzy mogą odwołać się inni. W szkole demokratycznej ma przestrzeń, w której ową wiedzą może się podzielić.
Skąd pomysł na takie podejście do edukacji? Jak wynika z badań z dziedziny neurobiologii, nasz mózg sam decyduje o tym, co dla niego jest istotne i w procesie uczenia się wybiera spośród wielkiej liczby docierających do niego informacji tylko te, które będą dla niego interesujące, przydatne. Dr Marzena Żylińska, specjalistka od neurodydaktyki, czyli metodyki nauczania i uczenia się przyjaznego mózgowi, radzi: należy organizować szkołę w taki sposób, by zajęcia bazowały na naturalnej ciekawości poznawczej dzieci, pozwalały stawiać im hipotezy i samodzielnie poszukiwać odpowiedzi. Człowiek od momentu narodzin uczy się, chce poznawać i zrozumieć otaczający go świat. Interesuje nas to, co nowe, ciekawe, zagadkowe, nasz mózg taką właśnie wiedzę gromadzi. Istotne jest także, by procesowi poznawania towarzyszyły pozytywne emocje oraz przyjazna, pełna akceptacji atmosfera. Żylińska mówi też o konieczności „odkrzesełkowienia” szkoły oraz zaangażowania w proces uczenia się jak największej liczby zmysłów.
Dokąd nas zaprowadzi taki sposób patrzenia na edukację? Jakie będą jej efekty? W Polsce edukacja demokratyczna budzi się – w różnych zakątkach kraju powstają kolejne placówki. Wielu rodziców szuka alternatywy dla tradycyjnej szkoły. U nas jest to inicjatywa dość świeża, ale w wielu krajach europejskich wolna szkoła znana jest od dawna. Najstarszą z nich jest Summerhill, powołana do życia w Leiston w 1921 r. przez Alexandra Sutherlanda Neilla. Dziś stanowi ona inspirację dla szkół demokratycznych na całym świecie. Jej społeczność liczy około 100 osób, co roku kolejni absolwenci opuszczają mury szkoły.
Z czym wychodzą? Kim się stają? Ponoć kontynuując edukację na wyższych poziomach często dziwią się brakowi motywacji do pracy swoich rówieśników. I odnoszą sukcesy. Jednak nie to jest najważniejsze. Bo jak usłyszałam w jednym z reportaży o Summerhill, w edukacji nie chodzi o wykształcenie czy kwalifikacje. Bardziej istotne jest, by w świat poszli pewni siebie, zadowoleni z życia ludzie. Lepiej „produkować szczęśliwych śmieciarzy niż sfrustrowanych naukowców”. I taka powinna być, moim zdaniem, szkoła. Odkrywająca nasz potencjał, zainteresowania, mocne strony. Pozwalająca przekuwać słabości w poczucie własnej wartości. I odkrywać świat na własnych prawach. Na prawach… dziecka.