Dlaczego społeczeństwo znowu jest niemiłe? (podsumowanie minionego tygodnia)
Redakcja „Miasta Ł” uruchamiając dział internetowy „Opinie/Interwencje” ma nadzieję wzmocnić monitorowanie i nagłaśnianie spraw, które mają bezpośredni związek z aktualną i przyszłą jakością życia w Łodzi. Zapraszamy do lektury i komentowania.
Zrewitalizujmy studentów Politechniki Łódzkiej
3 grudnia odbyły się warsztaty w ramach konsultowania obszarów centrum przeznaczonych do rewitalizacji, zawartych w projekcie stosownej uchwały miejskiej, która jest – krótko mówiąc – zła.
Nowa ustawa rewitalizacyjna daje sporo możliwości i nowych narzędzi dla odnawiania nie tylko „skorup”, ale – wreszcie! – rozwiązania kryzysów społecznych. Warunkiem jest poprawne wyznaczenie tzw. „obszarów zdegradowanych”, gdzie nawarstwiają się problemy, przede wszystkim ludzkie, ale też przestrzenne i środowiskowe. Tymczasem twórcy uchwały wydają się nie zauważać tego, o czym wie każdy przeciętny obserwator Śródmieścia, Górnej, Bałut czy Starego Polesia. Według zaprezentowanych przez urząd miasta materiałów, dość zresztą pobieżnych i niespójnych, wszystkie działania powinny się skupić na Strefie Wielkomiejskiej. Zatem wytyczony tu obszar obejmuje nie tylko Piotrkowską czy „Abramkę”, ale również część kampusu Politechniki Łódzkiej czy tereny ogromnych centrów handlowych jak Manufaktura i Sukcjesja.
Kolejne spotkanie konsultacyjne w formie debaty odbędzie się w środę, 9 grudnia, o godz. 17.30 w Urzędzie Miasta Łodzi. Wszystkich, którzy zdecydują się na wzięcie w nich udziału ostrzegam, że czasem trudno jest merytorycznie dyskutować z przyjmowaną przez niektórych urzędników postawą „my tu się staramy, a wy nam kłody pod nogi”.
Cóż, sprawa jest ważna, trzeba się starać bardziej.
Szczegóły w analizie Borysa Marteli na stronie naszarewitalizacja.pl
Brzuch słonia
Również 3 grudnia na specjalnej konferencji prasowej ogłoszone zostały nowe plany dotyczące łódzkiego ZOO, a dokładnie zamienienia go w olbrzymi, równy 10 boiskom piłkarskim, twór o nazwie Orientarium.
Zanim rozpęta się wojna pomiędzy entuzjastami i przeciwnikami tego pomysłu, usiądźmy do spokojnych kalkulacji. Trzy lata budowy, obiekty za 240 milionów złotych, co najmniej trzy hektary przy Parku na Zdrowiu, na których trzeba będzie wyciąć drzewa w celu uzyskania przestrzeni pod inwestycję.
Wybrana formuła „zaprojektuj-wybuduj-sfinansuj” może sprawiać powierzchownie wrażenie opcji bezpiecznej dla miasta. Podmiot, który wygrywa przetarg, tworzy plan i buduje za własne pieniądze. Urząd miasta (pozbawiając się znaczącego wpływu na kształt projektu) ogranicza się do stopniowego zwracania wkładu z procentem, finansując go – optymistycznie rzecz biorąc – z dochodów, jakie przyniesie nowa atrakcja. Łączy się to z założeniem, że Orientarium odwiedzać będą masy ludzi z całej Polski, że populacja Łodzi przestanie się kurczyć, że żywe stworzenia osadzone w obcym dla siebie klimacie nie będą ponad normę chorować i wymagać dodatkowych nakładów finansowych, że światowy kryzys ekonomiczny nie wybuchnie z nową siłą itd., itd. Dochody będą musiały wystarczyć nie tylko do spłaty wkładu, ale i do utrzymania całego obiektu. Do jego obsługi powstać ma specjalna spółka miejska zdobywająca środki zewnętrzne, mimo to pewne jest, że siedem i pół hektara „azjatyckiej flory i fauny” obciąży budżet pewnego postindustrialnego miasta, w którym jak na razie biblioteki dzielnicowe muszą startować w Budżecie Obywatelskim, żeby uzyskać jakiekolwiek fundusze na zakup nowych książek.
Coś tu się znowu nie klei.
Po pierwsze – przedstawianie sprawy na zasadzie „zawsze wygrani, żadnego ryzyka” jest – trzeba powiedzieć otwarcie – nieuczciwe wobec mieszkańców i mieszkanek. Wątpliwości i zagrożeń jest dużo, tymczasem decyzje zostały podjęte bez żadnej konsultacji z łódzką społecznością. Konsultowano się za to z wrocławskim Afrykanarium, którego pracownicy z pewnością nie kryją, że obsługująca je spółka miejska wykazała w ubiegłym roku 6 mln. strat i wymagała wsparcia z kasy miasta. Zaciągnięte kredyty tamtejsza gmina spłacać będzie przez najbliższą dekadę.
Po drugie – nie wszystko na raz. Może najpierw skupmy się na rewitalizacji zanim porwiemy się na pełne rozmachu obiekty, w których można obserwować brzuch słonia pływającego w gigantycznym basenie. Będzie też więcej czasu, żeby zastanowić się, czy taki słoń w ogóle powinien u nas mieszkać.
A niech was myszy zjedzą
4 grudnia rozeszła się wiadomość o likwidacji Muzeum Książki Artystycznej (MKA) mieszczącej się w willi Henryka Grohmana przy Tymienieckiego 24. Prowadzona przez ponad 20 lat skromna instytucja, oparta na działaniach fundacji Jadwigi i Janusza Tryznów, może nie wyrasta na miarę coraz kosztowniejszych marzeń decydentów Łodzi, jednak od dawna stanowi ważne miejsce dla społeczności Księżego Młyna i środowiska łódzkich artystów. Jest jednocześnie rozpoznawalna międzynarodowo i uhonorowana nagrodami za tworzone tam unikatowe książki artystyczne oraz zachowanie przed zniszczeniem oryginalnych maszyn poligraficznych. Muzeum nie ma zatrudnionych pracowników, biura administracyjnego ani stałych godzin otwarcia dla zwiedzających. Zawsze jednak wystarczył jeden telefon, aby takie zwiedzanie zorganizować, podobnie jak zdobyć wsparcie dla organizacji wydarzenia kulturalnego w okolicy.
Przez lata trwała walka o wyjaśnienie kwestii własnościowych i zadłużenia willi, której hipotekę obciążono podczas tworzenia Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Wzbudzające nadzieję deklaracje ze strony UMŁ pojawiły się za kadencji wiceprezydent Agnieszki Nowak. Miasto miało przejąć pałacyk od Skarbu Państwa i uregulować status rezydującego tam Muzeum. Przejęcie nastąpiło w wakacje. Kilka miesięcy później zamiast zgodnie z zapowiedziami wesprzeć organizację pożytku publicznego prowadzącą muzeum, miasto wysłało pismo z żądaniem opuszczenia budynku. Wiceprezydent Jabłoński chce, by Tryznowie wyprowadzili się do końca grudnia 2015 roku, a ponadto zapłacili ponad 30 tys. zł „za bezumowne korzystanie z budynku”. Budynku, który bez MKA stałby pusty i niszczał, jak sąsiednie zabudowania fabryczne. To dzięki Tryznom willa Grohmana została wpisana w rejestr zabytków architektury. Ich wyprowadzka z willi oznaczać będzie rozproszenie lub zniszczenie większości zbiorów.
Zastanawia mnie, gdzie leżą przyczyny nagłego zwrotu akcji?
Sprawa Muzeum ma zostać przedyskutowana na komisji kultury Rady Miejskiej we wtorek 8 grudnia. Osobom planującym włączenie się w walkę przeciw likwidacji MKA radzę przygotować się na brak jakiejkolwiek empatii ze strony prezydenta Jabłońskiego.
[Aktualizacja 7.12.15, 17:00] Radna Urszula Niziołek-Janiak złożyła interpelację w sprawie MKA. Rada Miasta poinformowała, że wiceprezydent Krzysztof Piątkowski obiecał, że spotka się z przedstawicielami Muzeum, by wypracować „optymalne rozwiązanie problemu”.
Przydatne linki: wywiad z jadwigą Tryzno na portalu Miej Miejsce, Petycja przeciwko likwidacji MKA.