Czas na mądre zmiany
Celem rewitalizacji, nie tylko społecznej, jest szczęśliwsze i bogatsze o doświadczenie „spotkanie z innym”, życie tych, którzy przybyli i tych, którzy ich przyjęli, zorganizowane na wspólnie wypracowanych warunkach. Należy o niej myśleć właśnie pod tym kątem.
Dr Anita Gulczyńska z Katedry Pedagogiki Społecznej Uniwersytetu Łódzkiego: Proces rewitalizacji wymaga zaangażowania reprezentantów różnych dyscyplin i to już na etapie planowania. Współpraca i dzielenie się wiedzą m.in. architektów z pedagogami społecznymi zwiększa szansę, że wprowadzane zmiany odpowiedzą na rzeczywiste potrzeby osób, które od lat mieszkają na rewitalizowanych obszarach. Przez kilka lat badałam życie społeczne jednego z łódzkich sąsiedztw. Przemeblowanie przestrzeni zgodnie z nowoczesnymi koncepcjami architektonicznymi, ale bez oglądania się na styl życia mieszkańców, skazuje zmiany na krótkotrwałość. Jeśli na podwórku jest miejsce, które dzieci „od pokoleń” uznają za swoje i same je zagospodarowały, to dobrze jest to uwzględnić. Zdemontowanie ich własnej infrastruktury do zabawy, nawet przy zaproponowaniu alternatywy, może skutkować nieuznaniem zmiany i działaniami przywracającymi przestrzeni stary porządek. Planujmy więc rewitalizację tak, by perspektywa osób, które będą korzystały z odnowionej przestrzeni, była od początku wzięta pod uwagę. Prowadźmy badania, które pozwolą rozpoznać formy spędzania czasu wolnego, konflikty czy typowe wzory komunikacji na danym terenie. Jeśli ta wiedza zostanie przełożona na język architektury, wówczas mamy szansę zbudować coś, co będzie szanowane i co zwiększy jakość życia w rewitalizowanej okolicy. Oczywiście sposoby korzystania z przestrzeni to tylko przykład tego, czego musimy się dowiedzieć o ludziach, zanim wkroczymy ze zmianami w kwartały, w których żyją.
Michał Sobczyk: Wysyłamy badaczkę czy badacza na taką ulicę Włókienniczą – i co dalej?
A.G.: Dobrze, aby były to młode osoby, np. studenci, bo one mają w sobie pewną naiwność, która pozwala im naprawdę otworzyć się na perspektywę mieszkańców. Młody wiek zmniejsza ponadto dystans, ułatwiając wytłumaczenie sensu badań oraz wejście w obce środowisko. Wówczas rozpoczyna się rozmowa, dzięki której możliwe jest poznanie miejsc ważnych dla tworzenia lokalnej tożsamości, a także związanych z nimi historii. Jestem zwolenniczką budowania wiedzy w procesie poznania, a nie weryfikowania z góry przyjętych założeń. W tym drugim przypadku nasze wyobrażenia, np. na temat biedy, mogą stanowić obciążenie. Mogą bowiem wpływać na sposób, w jaki interpretujemy odkrywaną rzeczywistość.
M.S.: Sami studenci to chyba za mało – potrzebny jest ktoś, kto zaplanuje i skoordynuje takie badania.
A.G.: Są przecież organizacje społeczne, w których działają osoby wykształcone i doświadczone w zakresie aktywizacji społeczności lokalnych, której bardzo ważnym elementem jest diagnoza społeczna. Są pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, przygotowani nie tylko do pracy z rodziną, ale i do organizacji środowiska lokalnego. Trzeba tylko znaleźć sposób, jak wykorzystać ten potencjał.
M.S.: Grupy, które Pani wymieniła, są przecież „skażone” charakterystyczną dla siebie perspektywą.
A.G.: Myślę, że jest to proces odwracalny, co świetnie pokazuje przykład studentów pedagogiki społecznej, którzy z czasem uczą się postrzegać świat oczami innych grup społecznych. Fantastyczną sprawą byłaby współpraca Urzędu Miasta z Uniwersytetem Łódzkim. Na każdy cykl kształcenia w mojej Katedrze składa się półtora roku diagnozy, po której następuje opracowanie projektu socjalnego i animowanie zmiany społecznej. Co roku czterdzieścioro-pięćdziesięcioro studentów zdobywa takie kompetencje. To ogromny kapitał Łodzi! Moment na podjęcie takiej współpracy jest idealny, gdyż właśnie rozpoczynamy kolejny cykl i nasi studenci są przygotowywani do wyjścia w teren i przeprowadzania diagnoz społecznych.
M.S.: Proszę opowiedzieć o podstawowych zasadach pracy ze społecznościami, które zmagają się z długotrwałymi i poważnymi problemami, np. ekonomicznymi.
A.G.: Nie ma jednego modelu, gdyż każda społeczność boryka się z innym zestawem problemów, wymagającym pomocy konkretnego zestawu profesjonalistów. Są jednak kwestie, na które trzeba zwrócić uwagę planując każdy proces rewitalizacji społecznej. Bodaj najważniejszą jest zjawisko społecznej niejednorodności większości sąsiedztw. Zwykle część osób jest najemcami czynszowymi, reszta – właścicielami swoich mieszkań. Druga różnica dotyczy korzystania z przestrzeni: dla niektórych śródmiejskie podwórko to „mała ojczyzna”, gdzie spędzają większość czasu, podczas gdy dla innych to tylko miejsce parkowania. Kiedy ci drudzy odpoczywają po pracy, w okolicy ma panować cisza. Ich dzieci nie ma w tym czasie przed domem, bo są wtedy na basenie czy dodatkowym angielskim. Trzecia różnica, w moim przekonaniu bardzo istotna, związana jest ze sferą symboliczną. W każdym sąsiedztwie mieszkają osoby, które różnie rozumieją świat, bo tym samym elementom rzeczywistości przypisują zupełnie inne znaczenia. W pracy ze społecznościami naczelną zasadą powinien być szacunek dla odmienności i podmiotowe traktowanie różnych światów, np. mieszkańców „zadomowionych” i tych nowych, zapewne typowych reprezentantów klasy średniej. Mediacyjna funkcja pracy społecznej będzie tutaj bardzo ważna, ale sama mediacja to za mało. Zakłada ona bowiem względną równość obu stron, a tutaj nie może być o niej mowy. Sąsiedztwo wymagające rewitalizacji – a zwłaszcza takie, które już nią objęto – zawsze składa się z mniejszości uprzywilejowanej pod względem ekonomicznym i kulturowym oraz nieuprzywilejowanej większości. Interesy i preferencje tej drugiej grupy zwykle nie są w wystarczającym stopniu brane pod uwagę podczas projektowania różnego rodzaju zmian społecznych. Rodzi to określone konflikty, trudno rozwiązywalne drogą mediacji. W takich przypadkach bezstronność nie wystarczy, tam potrzebny jest „adwokat społeczny”. Jego zadaniem będzie reprezentowanie perspektywy tych, którzy nie zawsze potrafią wyrażać siebie w sposób, który byłby dla nas zrozumiały i możliwy do zaakceptowania.
M.S.: Rozumiem ideę, natomiast trudniej wyobrazić sobie kolejne kroki w kierunku jej realizacji.
A.G.: Profesjonalne służby społeczne na drodze partycypacyjnych badań powinny zdobyć wiedzę o potrzebach mieszkańców – tak, jak oni sami je postrzegają, a nie wymodelowanych przez urzędników. Następnie należy aktywizować te osoby i uświadamiać im, że ich głos jest ważny. Kolejnym działaniem mogłoby być powstanie centrum umożliwiającego społeczności integrację. Warto ją zacząć od tego, co łączy większość sąsiadów, jak wspólny „zewnętrzny wróg” czy fakt posiadania dzieci. Organizacja wspólnych zajęć, pikników i akcji w niejednorodnym sąsiedztwie może być sposobem na poznanie się i nawiązanie komunikacji. Duże znaczenie w tym procesie może mieć otwarcie szkół na środowisko lokalne. Dzięki nim integrują się ze sobą rodzice.
Społeczności poddawanej zmianom nie można zostawić samej sobie. Nie wystarczy zbudować świetlicę dla dzieci biedniejszej części mieszkańców. Trzeba cały czas równoważyć relacje, tak aby życie społeczne było satysfakcjonujące dla wszystkich grup, a one same – otwarte na siebie nawzajem. We Wrocławiu w ramach rewitalizacji dzielnicy Nadodrze powstało Pogotowie Mediacyjne.
Wiele dobrego może zrobić także pedagog ulicy, organizujący czas wolny najmłodszym mieszkańcom. Zaczyna od etnograficznej diagnozy, później wchodzi do istniejącej grupy albo buduje nową, a następnie wspomaga ją w realizacji projektów. Takie działania aż proszą się o prowadzenie przy okazji rewitalizacji. Mamy w Łodzi stowarzyszenie GPAS, które wypracowało swoją metodę, niestety ciągle walczy z zapaścią finansową.
M.S.: Wyobrażam sobie, że wszystkie wymienione działania powinny być prowadzone przez dłuższy czas, jeśli mają przynieść założone efekty.
A.G.: Nie da się go dokładnie wyliczyć, ale zazwyczaj jest to kilka lat. Pracownik organizujący społeczność może ją opuścić dopiero wtedy, kiedy odczuje, że przestał być potrzebny. Gdy na lokalnym spotkaniu pojawi się kolejny problem do rozwiązania, lecz nie on go zgłosi, ale osoby, które tam mieszkają. I to one, korzystając ze zdobytej wiedzy, zaczną wspólne działania, np. interweniując w odpowiednich instytucjach. Ważnym wskaźnikiem jest także brak zapotrzebowania na mediacje, kiedy pojawi się jakiś konflikt. Wsparcie mediatora zawsze do pewnego stopnia ubezwłasnowolnia, ponieważ nie uczy rozwiązywania konfliktów siłami społeczności, negocjacjami wewnętrznymi akceptowanymi przez wszystkie strony.
Kompleksowa i długotrwała praca ze społecznością lokalną oznacza rzecz jasna konkretne koszty. Jednak na dłuższą metę prowadzenie centrów sąsiedzkich itp. działania są znacznie tańsze niż tradycyjna praca socjalna.
M.S.: Jakie przykłady mogą być inspiracją dla Łodzi przy projektowaniu programu rewitalizacji społecznej?
A.G.: Cenne doświadczenia posiada wspomniany już Wrocław. Wkrótce zakończy się innowacyjny projekt Centrum Rozwoju Zasobów Ludzkich, w ramach którego wypracowano model rewitalizacji oparty na budowie lokalnych partnerstw pomiędzy instytucjami pracy socjalnej a organizacjami pozarządowymi. Nieco podobne działania przeprowadziła w pięciu wsiach w woj. łódzkim Fundacja Rozwoju Dzieci im. Komeńskiego, otwierając w ramach programu „Gdy nie ma przedszkola” ośrodki przedszkolne, gdzie pracę znaleźli miejscowi, którzy je współtworzyli. Centra sąsiedzkie można by organizować na zbliżonych zasadach. Po zakończeniu rewitalizacji społecznej mieszkańcy powinni być w stanie spojrzeć na swoją okolicę oczami sąsiadów z innych grup społecznych, komunikować się ze sobą i razem rozwiązywać wspólne problemy.
M.S.: Jakie inne zmiany będą dowodem na to, że dane sąsiedztwo zostało „ożywione”?
A.G.: Celem rewitalizacji, nie tylko społecznej, jest szczęśliwsze i bogatsze o doświadczenie „spotkania z innym” życie tych, którzy przybyli i tych, którzy ich przyjęli, zorganizowane na wspólnie wypracowanych warunkach. Należy o niej myśleć właśnie pod tym kątem.
Rozmawiał Michał Sobczyk. Współpraca: Jan Rostocki (Łódź Społeczna), Barbara Krzemińska-Sobczyk.
You must be logged in to post a comment.