Chodzik opancerzony św. Mikołaja

Wojciech Nyklewicz
Jeszcze kilka miesięcy temu młodzi osiłkowie, których spotykałem na ulicach Łodzi, często w roboczych uniformach, na mój widok mówili: bin Laden! lub Al-Kaida! A najbardziej dziwiło mnie, że idąc z przeciwka, komentowali mój wygląd tak swobodnie, jakbym był przezroczysty.
Jakiś czas temu zapuściłem się. Nie chodzi o to, że niechcący wtargnąłem w zaklęte rewiry miasta. Nie, nie – szanuję granice ogrodzonych osiedli, nawet tych z niewidzialnym płotem odpowiedniej opinii. Ja zapuściłem brodę – jest długa i siwa jak przystało na mój wiek. Odkąd ją mam w tej nowej postaci (a brodę noszę „od urodzenia”), moje życie w Łodzi, i nie tylko, uległo zmianie.
Gdy długość sierści przekroczyła jakąś granicę (przez wiele lat strzygłem zarost tak często, jak trawnik w mieście), powiedziano mi, że robię się na drwala. I zapewne nie był to wyraz uznania, lecz krytyka (rzekomego) ulegania modzie. Aż musiałem w Internecie sprawdzić, na czym ta moda polega. No cóż, inni „wiedzą lepiej”, choć tak naprawdę zarastałem z czystej wygody, by oszczędzić sobie cotygodniowej „jazdy kosiarą” po twarzy. Jednak diametralna zmiana nastąpiła w moim życiu wtedy, gdy Stwórca sukcesywnie zaczął domalowywać na mojej brodzie siwe pasemka. Z upływem czasu było ich coraz więcej, a wraz z nimi pojawiały się nowe reakcje przechodniów czy „przejazdowiczów” na moją obecność w miejscach publicznych.
Gdy w centrum miasta, w środku dnia, młode dziewczyny na mój widok mówią teraz: św. Mikołaj! i chichoczą, odpowiadam przekornie: Wesołych Świąt!, niezależnie od pory roku. Na początku peszyłem się komentarzami, czułem się nieswojo, gdy brano mnie za kogoś innego, boć przecie ani ja święty, ani Mikołaj. Wieczorem i w nocy na Piotrkowskiej nie lubię tego typu zaczepek, gdy w tonie głosu słyszę agresję. Choć rosły jestem, boję się jednak konfrontacji z kimś, kto może okazać się bezwzględnym chamem.
Jeszcze kilka miesięcy temu młodzi osiłkowie, których spotykałem na ulicach Łodzi, często w roboczych uniformach, na mój widok mówili: bin Laden! lub Al-Kaida! A najbardziej dziwiło mnie, że idąc z przeciwka, komentowali mój wygląd tak swobodnie, jakbym był przezroczysty. Wiem, że rozmawiali o „swoim znajomym” z ekranu telewizora, ale na fali rozbuchanego „patriotyzmu”, wprost wyświetlali na mojej skromnej osobie nienawiść do nieżyjącego już „króla terrorystów”. Muszę przyznać, że było to dla mnie przerażające doświadczenie, gdy nagle w środku miasta, w Polsce, moi rodacy siłą wciskali mnie w obcą tożsamość, zachowując się w stosunku do mnie w sposób adekwatny do swoich wyobrażeń o tej postaci. Ja nic nie musiałbym zrobić, by iskra wznieciła pożar. Oni sami wzajemnie nakręciliby spiralę agresji, gdyby nasze drogi w porę nie rozeszły się – na szczęście w pokoju.
Podobnie zachowują się uczestnicy niektórych wycieczek szkolnych przyjeżdżający do Muzeum Kinematografii czy EC1 (w tych okolicach bywam bardzo często). Kolumna dzieci czy młodzieży nie przebiera w treści i formie komentarzy, a zajęci sobą opiekunowie doglądają jedynie zwartości grupy. Domyślam się, że po powrocie z Łodzi nikt z nauczycieli nie podejmie się pracy pedagogicznej na temat: zabić bin Ladena. W ten sposób, poprzez zaniechanie, wychowujemy przyszłych terrorystów.
O ile słowa: św. Mikołaj czy bin Laden pod moim adresem wypowiadane są pełnym głosem, to Żydek – ludzie mówią szeptem. I doprawdy nie wiem, z czego ta różnica wynika. Bywa też, że wyglądam jak pop, ale to określenie częściej słychać na wschodzie Polski. W Łodzi prawosławnych duchownych w przestrzeni publicznej nie uświadczysz, to i stereotypów brak. Taka to u nas wielokulturowość. A może to i lepiej?
Choć jestem dopiero w połowie wieku, znajomi mówią, że długa i siwa broda przydaje mi lat. Coś w tym jest, bo zaobserwowałem, że od czasu, gdy taką mam, kierowcy częściej niż poprzednio zatrzymują się, by przepuścić mnie na drugą stronę ulicy. W środkach komunikacji miejskiej pasażerowie – zwłaszcza kobiety – proponują mi ustąpienie siedzącego miejsca. Ale wystarczy pukiel brody schować za pazuchę lub związać w warkocz, a przywilej znika. Domyślam się, że wtedy ludzie biorą mnie za kogoś innego.
A z tym wyglądem na „sędziwego staruszka” to jest jeszcze tak, że właśnie społeczeństwo (zwłaszcza polskie – mam wrażenie) stara się narzucać normy zachowań osobom, które przekroczyły 40., 50., czy 60. „równoleżnik”. To inni za nas chcą decydować, co wypada, a czego nie wypada robić, mając określoną liczbę lat. Pierwszy raz doświadczyłem tego podczas udziału w kolejnej Paradzie Techno w Łodzi (na początku lat dwutysięcznych), gdy jakieś małolaty pokazywały mnie palcami. Czyżbym się „rozmazał” na twarzy? – pomyślałem. Zagadkę dziwnego zachowania młodszych uczestników zabawy szybko wyjaśnili moi znajomi: Jesteś w wieku ich ojców, którzy być może całymi dniami leżą przed telewizorem… Co się dziwisz, że te dzieciaki patrzą na ciebie jak na zjawę? No tak, po czterdziestce to ludzie jeszcze żyją? W latach 90. czy nawet na początku nowego tysiąclecia Piotrkowska nocą zdominowana była przez młodzież. Dziś na szczęście to się zmienia.
A czy długa i siwa broda świadczy o mądrości? Wszak to atrybut mędrców, nieprawdaż? Niestety, jeszcze nikt za mną nie wołał: Sokrates! czy nawet Mojżesz! Ciekawe dlaczego?
Za to gdy zaplotłem na brodzie warkocz, a zrobiłem to także z czystej wygody, na lato, żeby było nieco przewiewniej, usłyszałem słowa uznania: Wyglądasz jak harleyowiec. I znów musiałem zajrzeć do Internetu, żeby dowiedzieć się, jak wyglądam, bo też mam braki… w stereotypach. Przy okazji dowiedziałem się, że jako harleyowiec powinienem jeździć motocyklem znanej firmy odziany w skórzany kombinezon zdobiony łańcuchami.
No i tu dochodzimy do sedna sprawy – jak być sobą na ulicach polskich miast, by ludzie dali ci spokój?
Właśnie zamówiłem sobie chodzik opancerzony. Ponieważ w promieniu jednej godziny marszu do celu poruszam się prawie wyłącznie piechotą, chodzik miałby być głównie wehikułem do bezpiecznego przemieszczania się. To taka krzyżówka papa mobile z pojazdem Flinstonów, umożliwiająca swobodne przebieranie nogami i chroniąca przed poufałością przechodniów. A ponieważ liczba tych „czułości” ostatnimi czasy zmalała, zwłaszcza gdy „zostałem” harleyowcem, a nawet artystą plastykiem, postanowiłem chodzik opancerzony podarować św. Mikołajowi. Bo ani saniami na Piotrkowską z braku śniegu nie wjedzie, ani bezpieczny być nie może ze względu na odmienny stan urody w porównaniu ze wzorcem wyglądu jedynie słusznego. Oby go domorośli patrioci za obcego nie wzięli. Strach pomyśleć, jaki los spotkałby członków Świętej Rodziny i Dziecię, gdyby w naszym kraju przyszło im szukać schronienia.

Rys. Piotr Statucki.
****
Wojciech Nyklewicz – absolwent Akademii Medycznej w Lublinie i Collegium Psychotherapeuticum, nauczyciel, animator współpracy polsko-czesko-słowackiej w ochronie zdrowia i tłumacz języków czeskiego i słowackiego. Sekretarz redakcji, korektor, opiekun strony internetowej Miasta Ł.
You must be logged in to post a comment.