Bunt mas
„Zmiany w postrzeganiu siebie czy umiejętności opisu rzeczywistości nie można cofnąć. Kiedy raz nabywamy pewną wiedzę i dostrzegamy, że może być inaczej, ta pamięć już zostaje i jesteśmy zupełnie kimś innym, nawet jeżeli w wymiarze bardzo konkretnej władzy czy roboczogodzin sytuacja jest znów tak samo zła jak wcześniej.” Wywiad z Wiktorem Marcem, autorem książki „Rebelia i reakcja. Rewolucja 1905 roku i plebejskie doświadczenie polityczne”.
Marta Madejska: Czytając Twoją książkę, można odnieść wrażenie, że w latach 1905-1907 zaszła jakaś poważna zmiana, trudno uchwytna, ale istotna dla robotników i robotnic wtedy i dla nas dzisiaj. Co zmieniła Rebelia w 1905?
Wiktor Marzec: W książce starałem się uchwycić zmianę, jaką przyniosły wydarzenia, które miały miejsce w Królestwie Polskim już w 1904 roku. Chciałem pokazać, jak sami robotnicy i robotnice zmieniali swoje myślenie o sobie w kontekście własnego udziału w polityce, prawa do zabierania głosu i negocjowania swojego miejsca w społeczeństwie, oraz zastanowić się, jak inne grupy społeczne reagowały na tę zmianę, wywalczoną w dużej mierze poprzez protesty, strajki, walki uliczne i barykadowe.
Jakie prawa polityczne posiadali robotnicy przed 1905? Jak siebie postrzegali?
WM: W Cesarstwie Rosyjskim w ogóle nie było żadnej formy uczestnictwa politycznego, np. w postaci wyborów do rad, parlamentów, samorządów miejskich. Królestwo Polskie było carskimi peryferiami, pograniczem poddanym znacznie większym represjom niż obszar samej Rosji. Władze rosyjskie obawiały się aspiracji niepodległościowych albo walk społecznych ze względu na wyższy poziom industrializacji, a więc skupiska robotnicze. Dlatego zwłaszcza po powstaniu styczniowym ukrócono autonomię Królestwa i ograniczono pole manewru lokalnym władzom.
Nie było żadnych form klasycznego uczestnictwa politycznego. Nie wolno było się zrzeszać, związki czy stowarzyszenia zawodowe były nielegalne. Podobnie jak czasopisma, w których mogłyby znaleźć wyraz idee związane z życiem robotniczym czy prawami pracowniczymi. Funkcjonowała cenzura prewencyjna, to znaczy, że każdy materiał, który miał się ukazać, musiał przejść przez sito cenzorskie, które w Królestwie Polskim było znacznie gęstsze niż w wielu innych rejonach cesarstwa. Partie także były nielegalne. Różne organizacje polityczne prowadziły podziemną działalność publikacyjną.
Czyli tak naprawdę wszelka działalność polityczna groziła wtedy represjami, wiązała się z ogromnym ryzykiem?
WM: Nawet działalność edukacyjna wiązała się z pewnym ryzykiem, bo wymagała specjalnych pozwoleń. Szkół było za mało. Zajęcia prowadzone były w języku rosyjskim, co spotykało się z różnego rodzaju oporem ludności w Królestwie. Dla dzieci z rodzin robotniczych takie szkolnictwo było często po prostu niedostępne. Brakowało miejsc w klasach. Żeby posłać dziecko do szkoły miejskiej, trzeba było płacić łapówkę. W rodzinach, w których pojawiały się aspiracje edukacyjne i istniała jakaś nadwyżka dochodu, wysyłano dzieci do pokątnych nauczycieli, studentów, którzy za drobną opłatą uczyli dzieci czytać, pisać, liczyć itd. Tę działalność też trzeba było ukrywać.
Co się zmieniło po 1905 roku?
WM: Pod presją wielkiego protestu społecznego car ogłosił manifest – obiecał konstytucję i szereg swobód, np. wolność zgromadzeń. Nie wszystkie obietnice zostały zrealizowane, jednak zmieniły się pewne istotne przepisy dotyczące działalności publicznej. Od 1906 r. pojawiła się możliwość zakładania związków zawodowych. Nie mogły mieć charakteru politycznego, musiały mieć raczej formę profesjonalnych zrzeszeń, ale była to bardzo duża zmiana.
Wprowadzono Dumę, czyli doradczy parlament. Ordynacja wyborcza też była przedmiotem walki i protestów. Różne grupy społeczne głosowały w różny sposób i ich głosy miały różną wagę. Duża część robotnic i robotników wciąż nie mogła głosować, bo prawo głosu zyskali tylko mężczyźni o pewnym statusie majątkowym, najmujący na stałe mieszkanie. Mimo że ich głos niewiele „ważył”, było to bardzo ważne dla świadomości, upodmiotowienia. Po raz pierwszy w historii umożliwiono im oddanie głosu.
Po manifeście październikowym cenzurę prewencyjną zastąpiono represyjną. To znaczy, że można było opublikować znacznie szerszy zakres informacji i debata na temat kwestii społecznej czy robotniczej osiągnęła zupełnie nowy wymiar. Pisma wciąż musiały uzyskać koncesję wydawniczą, ale cenzura ścigała już tylko te artykuły, które uznała za wywrotowe.
Czy to było istotne w środowisku robotniczym, gdzie jakieś 50% mężczyzn i 60% kobiet było niepiśmiennych?
WM: Poziom analfabetyzmu był wysoki, ale odbiór pism politycznych niekoniecznie był związany z ich bezpośrednią lekturą. To na ogół były działania zbiorowe – robotnicy i robotnice zbierali się, ktoś odczytywał na głos odezwy czy broszury. Pojawiali się różni mówcy i spory między nimi, co wprowadzało też pewną przed-demokratyczną kulturę debaty. Dużo osób zaczęło się wtedy samodzielnie douczać. Poza tym granica między całkowitym analfabetyzmem a biegłym posługiwaniem się pismem jest dość płynna. Niektórzy nie umieli pisać, ale potrafili czytać, chociaż bardzo powoli. Inni słuchali odezw, komentowali je, zadawali pytania. To wszystko wprowadzało nowy rodzaj dyskusji, wiedzy i języka. Pozwalało im lepiej objaśnić swoje codzienne doświadczenia – pracy, wyzysku, opresji. Wspólne czytelnictwo odbywało się też w domach, gdzie np. ojciec czytał na głos reszcie rodziny. Nastąpił wtedy ogólny wzrost zainteresowania uczestniczeniem w kulturze – więcej wypożyczeń z bibliotek, większe zainteresowanie życiem społecznym i edukacją. Kiedy w fabryce organizowano strajk, bo carscy kozacy wypędzali robotników z ulic, fabryka także zamieniała się w przestrzeń publicznej dyskusji.
Co się jeszcze zmieniło w wymiarze prawnym?
WM: W wyniku protestów nieznacznie wzrosły wynagrodzenia i zmalała liczba godzin pracy, co wykreowało margines, który można było przeznaczyć np. na przeczytanie odezwy. Jeżeli ktoś wcześniej pracował 12-13 godzin, a potem „tylko” 10, to miał więcej czasu na czytanie czy spotkanie.
A co najbardziej zmieniło się w ludzkiej świadomości?
WM: Po rewolucji środowisko robotnicze zaczęło być znacznie bardziej zauważane przez inne grupy społeczne, a siebie zaczęło rozpoznawać jako grupę wytwarzającą wszystkie dobra, które krążyły w gospodarce Królestwa Polskiego, czyli tych, którzy powinni mieć głos we własnej sprawie. Chociażby w fabryce w kontekście negocjacji płacowych czy warunków pracy.
Oczywiście rebelii przeciwstawiła się reakcja – wszystkie siły i grupy społeczne, które nie były zadowolone z jej skutków. Właścicielom nie podobało się, że robotnicy roszczą sobie prawo do decydowania o relacjach, jakie panują w fabrycznej hali.
Dzisiaj, obchodząc rocznice strajków, mocno skupiamy się na ich dokładnym przebiegu i postulatach. W swojej książce strajki przedstawiasz raczej ogólnie, jako formę wyrażenia politycznego głosu.
WM: Poza konkretnymi zmianami prawnymi Rebelia całkowicie odmieniła poczucie własnej wartości i mocy sprawczej robotników i robotnic. Strajk ma tu wielkie znaczenie. Podczas strajku generalnego różne grupy społeczne wyraźnie odczuwały, że to robotnicy, odkładając narzędzia i przerywając pracę, mogą sprawić, że miasto stanie. A zatem jego rozwój, dochody są napędzane dobrami produkowanymi siłą robotniczych rąk. Oni swoim gestem mogą tę produkcję zatrzymać.
Z fabrykantem, wcześniejszym „chlebodawcą”, który daje pracę i na jego łasce odbywa się cała egzystencja robotnicza, można twardo negocjować, a on jest gotowy na pewne ustępstwa. To jest gigantyczna zmiana.
Czyli to przełamanie bariery strachu, o którym piszesz, i uświadomienie sobie swojej roli było na tyle mocne, że na stałe zmieniło robotniczą świadomość? Mimo takich wydarzeń jak lokaut, kiedy fabrykanci dzięki współdziałaniu ze sobą zamknęli wszystkie fabryki i doprowadzili całe łódzkie środowisko robotnicze na skraj głodu i nędzy?
WM: Wiele zdobyczy rebelii uległo cofnięciu podczas drugiej fazy wydarzeń rewolucyjnych i późniejszych represji, zarówno ze strony carskich władz, jak i tych grup społeczeństwa polskiego, które były przeciwne robotniczym wystąpieniom. Ale zmiany w postrzeganiu siebie czy umiejętności opisu rzeczywistości nie można cofnąć. Kiedy raz nabywamy pewną wiedzę i dostrzegamy, że może być inaczej, ta pamięć już zostaje i jesteśmy zupełnie kimś innym, nawet jeżeli w wymiarze bardzo konkretnej władzy czy roboczogodzin sytuacja jest znów tak samo zła jak wcześniej.
Piszesz, że istotne jest też doświadczenie emocjonalne i rodzące się poczucie własnej godności.
WM: Robotnicy i robotnice mogli popatrzeć na siebie inaczej, ale też jako grupa zyskali miejsce w społeczeństwie, nawet pewien rodzaj uznania. Początkowo duża część inteligencji, inżynierów, entuzjastycznie przyjmowała wystąpienia 1905 roku. Później to poparcie topnieje, niemniej w pewnym momencie strajki były dość szeroko popierane. Łódzka inteligencja zbierała składki na fundusze strajkowe. Część fabrykantów godziła się na realizację niektórych postulatów płacowych.
W partiach robotnicy spotykali się z przedstawicielami innych grup społecznych. Przychodził inteligent, np. z partii socjalistycznej, i w rozmowie mówił do nich Towarzyszu. Oni do niego też – Towarzyszu. To ważna chwila. Tak naprawdę po raz pierwszy spotykali się na równej stopie z kimś z innego środowiska, kto uznaje ich za równych sobie, uznaje ich za ludzi. Wcześniej nikt się z robotnicami i robotnikami nie liczył.
Pamiętny fabrykant Bucholc z Ziemi obiecanej Reymonta krzyczy, że to bydło robotnicze. W wielu ówczesnych tekstach podobnie się o nich pisze, choć może pozornie łagodniej.
WM: Ten język nawet się intensyfikuje, kiedy różni ludzie starają się z powrotem wypchnąć robotników ze sfery publicznej. Przedstawiają ich jako dziki, roszczeniowy motłoch, pijaną tłuszczę, zdegenerowanych osobników, którym nie przysługuje miejsce w sferze publicznej.
Kto i dlaczego czuł trwogę mas?
WM: Sformułowanie trwoga mas, którego użyłem w książce, ma dwojakie znaczenie. Po pierwsze, jest to strach, który odczuwają masy w obliczu nowych zdarzeń, doświadczeń, nowej dla nich sfery politycznej. Ale ważniejsza jest trwoga, odczuwana przez grupy, które tych mas się boją, gdy one wychodzą na ulicę i roszczą sobie prawo do zabierania głosu we własnej sprawie.
Jednak wydarzenia rewolucyjne zaczęły iść w takim kierunku, że Zygmunt Bartkiewicz (konserwatywny, trzeba zaznaczyć) mógł napisać w 1907 r. te straszne obrazki ze Złego miasta, które we krwi się płuży.
WM: Bez wątpienia byłoby pewną nieuczciwością określić obraz rewolucji jako jednoznacznie pozytywny. W tytule książki Rebelia i reakcja nie mam na myśli tylko starcia sił postępu i hamujących sił konserwatywnych. Chodzi też o wewnętrzną sprzeczność samego ruchu ludowego, który zawiera też elementy destrukcyjne. Na pewno doszło do bardzo silnego sporu między uczestnikami różnych grup politycznych. Na ulicach Łodzi toczyły się osławione walki bratobójcze, gdzie robotnicy narodowi strzelali do socjalistycznych i odwrotnie. Tutaj dochodzimy do innego ważnego aspektu – to nie tylko antagonizm międzypartyjny, ale też problem kontroli ludzi, którzy weszli na ścieżkę przemocy, radykalizmu ulicznego. Z różnych opowieści biograficznych wynika, że sam fakt posiadania broni był też związany z poczuciem uzyskania dosłownej sprawczości, wcześniej niedostępnej. Posiadanie broni, po pierwsze, rezonowało z pewnymi wyobrażeniami męskości, po drugie, dawało bardzo namacalną możliwość zemsty, czyli zapanowania nad sytuacją choćby na krótką chwilę. To jest bardzo ekscytujący stan i trudno się z niego wycofać. Zwłaszcza prawica PPS budowała militarystyczny mit socjalistycznego działacza robotniczego, który mógł przyciągać, a potem wymknął się spod kontroli. To powodowało inflację przemocy, co było oczywiście wodą na młyn konserwatywnej krytyki. Ci ludzie często nie mieli rodziny, byli młodzieńcami wciąż gotowymi na pewien radykalizm. Nie mogli wrócić do normalnego życia społecznego, bo, po pierwsze, nie chcieli, po drugie, momentalnie zostaliby aresztowani przez carską policję. Nie mieli możliwości powrotu do pracy, więc – jak ci żołnierze wyklęci – żyli „prawem wilka”, jak to się dzisiaj mówi.
Dlaczego nie uczono nas o tym w szkole?
WM: Powody są różne: wyzbycie się całej historii robotniczej i tradycji walk społecznych po ’89 roku, ale też ciągłe wtłaczanie badań w ramy narodowe. Tych zjawisk nie da się opisać wyłącznie jako dotykających czy podejmowanych przez wspólnotę narodową. Nie mieszczą się w takiej opowieści.
***
Wiktor Marzec – ukończył studia socjologiczne i filozoficzne na Uniwersytecie Łódzkim. Interesuje się socjologią historyczną, teorią dyskursu, historią robotniczą, historią pojęć i filozofią polityczną. Napisał rozprawę doktorską na Wydziale Socjologii i Antropologii Społecznej Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie (CEU) poświęconą relacji robotników do polityki w Królestwie Polskim na przełomie XIX i XX wieku. Stypendia naukowe odbywał m.in. na Uniwersytecie Michigan i na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie. Redaktor działu krytyczne nauki społeczne w czasopiśmie „Praktyka Teoretyczna”. Publikował m.in. w „Thesis Eleven”, „Journal of Historical Sociology” oraz „Eastern European Politics and Societies”.
***
Marta Madejska – łodzianka z wyboru, związana m.in. ze Stowarzyszeniem Topografie i Fundacją Miejski Kolektyw. Pisze książkę o łódzkich włókniarkach.
Podoba Ci się ten artykuł? Tutaj możesz wesprzeć kolejny: https://zrzutka.pl/4n584m
Łódzka Gazeta Społeczna „Miasto Ł” jest gazetą bezpłatną, opartą na obywatelskim zaangażowaniu. Pomóż nam zebrać środki na dalsze działanie.
Jeżeli chcesz nas wspierać regularnie, zleć w swoim banku przelew stały:
Fundacja Spunk
Nr konta: 83 1750 0012 0000 0000 3823 8337 Raiffeisen Polbank
W tytule: „Darowizna na Miasto Ł”.
Dziękujemy!