Bezrobotny łódzki Edison
Czy w naszym mieście i kraju młodzi ludzie przestali mieć „otwarte głowy”, a Pan Arek jest „Ostatnim Mohikaninem” wysokiej inteligencji? Nic z tych rzeczy. Jeżeli wpiszą Państwo w Internecie hasło „rurak”, otworzą się setki stron z własnoręcznie zbudowanymi samochodami. Dlaczego nie widzimy ich na drogach?
W czasach studenckich pojechaliśmy do Zachodniej Europy, żeby dorobić do skromnego stypendium. Kilku chłopaków z Inżynierii Materiałowej naszej łódzkiej uczelni technicznej w trzy miesiące zwiedziło kawał Świata i przywiozło duże, jak na żakowską kiesę, pieniądze. Kiedy tam, „w świecie”, pytano nas, co umiemy zrobić, bez żadnej przesady mogliśmy odpowiedzieć: Wszystko. Na początku nasi rozmówcy myśleli, że wszystko znaczy nic, ale my naprawdę mogliśmy wykonać każdą pracę remontową w domu – mówię o budowlance, malarstwie, hydraulice, elektryczności. Poskładaliśmy też z wyrzuconych części kilkadziesiąt rowerów, które być może jeszcze dziś służą Holendrom, naprawialiśmy silniki zaburtowe, samochody, wykonywaliśmy prace szkutnicze, a wieczorami urządzaliśmy koncerty, przybliżając Zachodowi kulturę wyniesioną z łódzkiej Yapy. Jakoś w dawnych czasach trzeba było to wszystko umieć, żeby przeżyć. Postanowiłem sprawdzić, jak jest dzisiaj. Znalazłem młodego zdolnego i „przesłuchałem” go.
Arkadiusz Brzeski urodził się i mieszka w mieście dziewiętnastu rzek (o jednej z nich, niewielkim dopływie Jasienia, wiemy od kilku dni zaledwie, ale o tym przy innej okazji), czyli jest łodzianinem naturalnie. Pan Arek lubi czynić wynalazki, a potem próbuje je opatentować. Ma już dziewięć patentów i dziesięć zastrzeżeń patentowych. Każda dziedzina go interesuje. Odkrył na przykład, że można oddychać mieszaniną tlenu i wodoru. Mieszanina jest dość wybuchowa w dużych ilościach, bo stanowi najbardziej energetyczne paliwo stosowane na przykład w rakietach kosmicznych. Oddychanie małą ilością takiej mieszaniny może nas dotlenić – oczywiście dzięki tlenowi – zaś cząsteczki wodoru są tak małe, że przenikają przez pęcherzyki płucne i wyłapuje wolne rodniki w naszym organizmie. Jeżeli badania to potwierdzą, zapomnimy o drogich lekach oraz chorobach Altzheimera, Parkinsona, raku i kilku innych obrzydliwościach.
Z innej bajki jest kolejny patent – dotyczy poprawienia sprawności elektrowni, wykorzystującej turbinę Tesli.
Takie turbiny stosowane są również do napędu łodzi podwodnych, czołgów i… wierteł dentystycznych. (Przy okazji, tzw. wiertła, to z punktu widzenia techniki – frezy. Kto by pomyślał?) Żeby nie zagmatwać: chodzi o to, że po zastosowaniu wynalazku Arka Brzeskiego będziemy płacili niższe rachunki za prąd.
To jednak nie wszystko. Wynalazcę drażniło, że zamiast asfaltu na łódzkich drogach mamy smołę, która latem rozpływa się jak masło. Niepokoił go też problem zużytych opakowań plastikowych. Połączył dwa minusy i otrzymał plus. Wymyślił bowiem nawierzchnię, która powstaje w wyniku zmieszania zużytych butelek PET i piasku lub gruzu. Materiał jest praktycznie niezniszczalny, a próby roztopienia palnikiem kończą się rozgrzaniem go do czerwoności i odrobiną swądu. Jeżeli drogowcy będą zainteresowani, to amortyzatory naszych samochodów są uratowane, podobnie jak budżet miasta.
Kolejny pomysł Pana Arka to piec, który spala wszystkie odpadki, w ogóle nie kopci i zamiast popiołu oddaje mazut, czyli paliwo do dużych diesli albo półprodukt do produkcji benzyny.
Teraz jednak znajdziemy tego diabła, który lubi mieszkać w szczegółach. Pan Arek nie ma tytułów naukowych. Nigdy nie wyciągnął ręki po pieniądze z grantu naukowego. Nie jest podparty żadną uczelnią ani instytutem naukowym. On jest tylko twórczy, mądry, zdolny i pracowity. To za mało.
Powrócę teraz do początku opowieści. Czy w naszym mieście i kraju młodzi ludzie przestali mieć „otwarte głowy”, a Pan Arek jest „Ostatnim Mohikaninem” wysokiej inteligencji? Nic z tych rzeczy. Jeżeli wpiszą Państwo w Internecie hasło „rurak”, otworzą setki stron z własnoręcznie zbudowanymi samochodami. Dlaczego nie widzimy ich na drogach? Bo w Polsce są nielegalne. Prawie to samo dotyczy przydomowych elektrowni wiatrowych i wodnych. Prawie dotyczy sterty dokumentów niezbędnych, by samemu wytwarzać ekologiczną energię. O przeróbce odpadów rolnych na przemysłowy spirytus, który mógłby zasilać przydomowy generator nie wspomnę.
Jeżeli już nikt nie pomaga rodzimym geniuszom, to może by im nie przeszkadzać? Otóż nie da się. Pan Arkadiusz Brzeski opowiedział o przygodzie, która go spotkała. Zamierzał założyć z przyjaciółmi spółkę, żeby produkować jeden z opisanych wynalazków. Pomysł bardzo skromnie oceniono na sto tysięcy złotych. Drugie tyle w złotówkach chcieli włożyć udziałowcy. W trakcie załatwiania formalności okazało się, że aby umowa mogła być zawarta, bohater opowieści musiałby wpłacić 24% swojego udziału, jako opłatę dla skarbu państwa. Oczywiście drugie tyle musieliby wpłacić udziałowcy. W sumie, bagatela 48 tysięcy złotych. Jak łatwo się domyślić, pomysł upadł. Bo skąd u młodego geniusza luźna gotówka – równowartość kilkuletniego wypasionego Mercedesa?
Teraz czas na puentę. Ale jak podsumować to wszystko?
W takich warunkach nawet naród samych geniuszy nie stworzy choćby spinacza do bielizny. Nie pomagajcie wynalazcom, jeśli nie potraficie. Pozwólcie im robić swoje, a Edisonów nie zabraknie. Pracy dla nich też.
You must be logged in to post a comment.