Bezdomność dotyczy wszystkich

Łódzkie Partnerstwo Pomocy Osobom Wykluczonym i Bezdomnym zostało zawiązane z inicjatywy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi zimą 2014 r. Zrzesza ono kilka instytucji pozarządowych (Fundacja Futhark, Towarzystwo im. Św. Brata Alberta – Koło Łódzkie, Stowarzyszenie Inicjatywa Rozsądnych Polaków, Stowarzyszenie Promocji Zdrowia i Psychoterapii, Międzynarodowe Stowarzyszenie Studentów Medycyny IFMSA–Poland Oddział Łódzki) oraz publicznych (Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, Uniwersytet Łódzki), a także grono niezrzeszonych społeczników, sympatyków i współpracujące instytucje (Caritas Archidiecezji Łódzkiej, Straż Miejska, Komenda Miejska Policji w Łodzi).
Z Ingą Kuźmą rozmawia Aleksandra Dulas.
AD: W Łodzi zawiązało się Partnerstwo Pomocy Osobom Wykluczonym i Bezdomnym. Co było powodem?
IK: Do tej pory w Polsce funkcjonowały dwa podobne Partnerstwa: Pomorskie Forum na Rzecz Wychodzenia z Bezdomności i stowarzyszenie na Śląsku. Został również wydany podręcznik: „Gminny Standard Wychodzenia z Bezdomności”. Opisuje on rozwiązanie modelowe, które zakłada, że aby skutecznie pracować z osobami bezdomnymi, czyli faktycznie pomagać im się usamodzielnić i wyjść z bezdomności, potrzebna jest współpraca pomiędzy organizacjami pozarządowymi i najróżniejszymi instytucjami działającymi w tym obszarze, czyli tam, gdzie mogą zgłaszać się osoby doświadczające bezdomności po jakąś formę wsparcia. I żeby móc skutecznie pomagać, trzeba działać wielopłaszczyznowo. Nie wystarczy, że będzie się tym zajmować organizacja, która prowadzi schroniska. Potrzebny jest jeszcze np. Wydział Budynków i Lokali Urzędu Miasta, który będzie chciał rozmawiać z tą organizacją o lokalach socjalnych czy o mieszkaniach wspieranych. Potrzebny jest Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, który może dać takiej osobie ubezpieczenie zdrowotne na 90 dni, potrzebna jest Straż Miejska, żeby współpracować ze streetworkerami w zakresie np. przewożenia osoby bezdomnej z ulicy do placówki. W skład takiego Partnerstwa w Strzelcach Opolskich wchodzą nawet urzędnicy z Urzędu Skarbowego i z ZUS-u. To jest bardzo pomocne, bo osoby bezdomne są często zadłużone. Ktoś, kto zajmuje się windykacją w Urzędzie Skarbowym, tłumaczy im, w jaki sposób mogą rozłożyć sobie takie zadłużenia na raty.
Zatem pomysł stworzenia w Łodzi Partnerstwa zrodził się z potrzeby skuteczniejszej pomocy.
AD: Wy się jednoczycie, żeby lepiej pomagać, a w tym samym czasie trwają prace nad zmianą ustawy o pomocy społecznej. Wiele środowisk mówi, że nowelizacja pogorszy sytuację osób bezdomnych. Dlaczego?
IK: Bo ta nowelizacja to jest krok wstecz. Większość państw europejskich zmierza do tego, aby odchodzić od schronisk, noclegowni i ogrzewalni na rzecz rozwiązań mieszkaniowych, żeby tworzyć mieszkalnictwo wspierane. To znaczy, że osoba bezdomna może np. wynająć sobie pokój za jakąś rozsądną, dostępną dla niej kwotę i jednocześnie mieć wsparcie różnych specjalistów. Chodzi o to, żeby finansować programy, które pomagają wyjść z bezdomności, a nie takie, które pomagają w niej tkwić.
AD: Czyli w Polsce stale myślimy, żeby tworzyć kolejne noclegownie, zamiast pomóc „stanąć na nogi”?
IK: Ja bym powiedziała więcej – te projekty ustawy zmierzają do tego, żeby ograniczyć nawet taką pomoc, jaką jest schronisko. Powstają noclegownie, które w ogóle nie rozwiązują problemu, bo o godzinie 8.00 rano przebywający w niej ludzie wychodzą i wracają dopiero ok. 20:00. To oznacza, że przez cały dzień muszą gdzieś się podziać, coś ze sobą zrobić. Nikt nie ma na to pomysłu. Do streetworkera dzwoni ktoś z prośbą o interwencję, bo gdzieś w mieście leży bezdomny. Co streetworker ma zrobić? Przegonić bezdomnego w inne miejsce? Tak się problemu nie rozwiąże, choć niektórzy może sądzą, że w ten sposób bezdomni znikną.
AD: I znikają. W parku na Stokach lub na innych obrzeżach miasta, gdzie nie zaglądają turyści i inwestorzy.
IK: Jest tendencja do umieszczania placówek na uboczach, żeby bezdomność nie była problemem w centrum.
AD: Ale tworzenie noclegowni, które trzeba opuścić o 8:00 rano bez względu na stan zdrowia i pogodę, wydaje się nieludzkie.
IK: Nie ma znaczenia, czy ta osoba jest zdrowa, czy się dobrze czuje, czy ma dokąd iść. Od wyjścia może uchronić jedynie zwolnienie lekarskie. Nie zastanawiamy się, gdzie ci ludzie mają się umyć w ciągu dnia czy skorzystać z toalety. W każdej noclegowni jest ponad 100 osób. To jest tłum. I jeśli już nie myślimy empatycznie, to pomyślmy egoistycznie: jeśli nie stworzymy im odpowiednich warunków, to wyjdą z noclegowni i będą zanieczyszczać otoczenie. Jeżeli nie zapewnimy łaźni miejskiej, gdzie będą mogli się wykąpać, wyprać odzież, zmienić bieliznę, to będą śmierdzieć. Ale to nie jest ich wina, tylko nasza, bo nic nie zrobiliśmy.
AD: Mam wrażenie, że ci, którzy mają gdzie mieszkać, chcieliby, żeby bezdomni po prostu zniknęli. Coraz częściej zdarza się, że wyrzuca się ich ze środków komunikacji miejskiej. A przecież wszystkie noclegownie są na obrzeżach. Jak ci ludzie mają się tam dostać?
IK: Jest problem. Usłyszałam ostatnio takie zdanie: „Bezdomni są jak martwa tkanka, której zdrowe społeczeństwo powinno się pozbyć, a nie próbować ją naprawiać”. Mam skrajne skojarzenie, ale to brzmi wręcz jak cytat z rozwiązań stosowanych w III Rzeszy odnośnie „elementów aspołecznych”. Na marginesie: warto pamiętać, że osoby bezdomne, włóczędzy itp. także trafiali do obozów koncentracyjnych. Oznaczani byli czarnym trójkątem, jak reprezentanci grup uznawanych za społecznie zbędne lub niebezpieczne. Mało znany epizod z historii Łodzi i bezdomności: 24 lutego 1940 r. w Domu Noclegowym dla Kobiet, znajdującym się przy ul. 28. Pułku Strzelców Kaniowskich nr 32, przygotowanym na 180 miejsc dla potrzebujących i prowadzonym przez siostry albertynki, choć 1 września 1939 r. został przejęty na własność przez Łódzki Zarząd Miejski, zjawiło się gestapo. Żołnierze wywieźli 140 obecnych tam kobiet w nieznanym kierunku, a dwa dni później albertynki dostały rozkaz opuszczenia domu. Nie wiadomo, co stało się z kobietami ze schroniska: czy zostały od razu zabite, czy później, gdzie, czy wywiezione do obozu.
Nasza nieczułość na problemy społeczne powoduje, że osób niepasujących staramy się nie widzieć. Jest to odruch, który w nas funkcjonuje. Natomiast dziś można powiedzieć, że to eskaluje, że nie wystarczy nie widzieć – należy to jeszcze odsunąć od siebie, czyli np. zabronić podróżować komunikacją miejską. Jest znany w środowisku osób pomagających przypadek mężczyzny, który już niestety zmarł. Był widywany przy „Magdzie” na Piotrkowskiej. Przez tygodnie pracownicy socjalni nakłaniali go, aby pojechał opatrzyć sobie ropiejącą nogę do pielęgniarki w schronisku na Szczytowej. W końcu się zgodził. Ale spotkany na drugi dzień, nie miał opatrzonej nogi. Dlaczego? Dlatego, że z każdego tramwaju był zwyczajnie wyrzucany, bo noga śmierdziała. I rzeczywiście śmierdziała, ale skoro jechał po pomoc, to powinniśmy dać mu szansę i stworzyć warunki, żeby mógł dojechać.
AD: A jaki jest pomysł? Jeśli nie komunikacja miejska, to co?
IK: Inny rodzaj transportu przeznaczony do takich sytuacji, jakieś wsparcie wielofunkcyjne. My w Partnerstwie już na początku poruszaliśmy kwestię stworzenia ambulatorium, do którego osoby nieubezpieczone, szczególnie bezdomni, mogliby przychodzić i opatrywać rany, uzyskiwać doraźną pomoc. Niestety, na razie bez powodzenia. A jeśli już się uda, to pewnie będzie to w którymś schronisku, czyli znowu na obrzeżach. A najlepiej, żeby takie miejsce było jak najbliżej centrum. Ze względu na skupienie tych osób. Oczywiście, temat jest jeszcze do przemyślenia, bo w trakcie rewitalizacji śródmieścia nastąpi migracja nie tylko mieszkańców tych rejonów, ale i osób bezdomnych do innych miejsc. Trzeba to obserwować. Takie ambulatorium powinno wyglądać jak camper, być mobilne, przemieszczać się tam, gdzie jest potrzeba. Tydzień tu, tydzień tam. Będziemy myśleć.
AD: Czy w Łodzi jest teraz miejsce, w którym udzielą pomocy, nie pytając o ubezpieczenie?
IK: W tej chwili jedynym dostępnym, również dla osób nieubezpieczonych, jest ambulatorium przy ulicy Andrzeja Struga, prowadzone przez siostry misjonarki, które zajmują się opatrywaniem ran i leczeniem. Ale one mają bardzo ograniczone możliwości w stosunku do potrzeb.
AD: Ile osób bezdomnych jest w Łodzi?
IK: Około 1000. To jest bardzo dużo.
AD: Kto jest zagrożony bezdomnością?
IK: Jest wiele typów osób, którym grozi bezdomność. To są np. ludzie, którzy wynajmują lokale bez podpisania umowy, absolwenci uczelni, którzy muszą się usamodzielnić, osoby na tzw. śmieciówkach lub pracujący bez podpisania umowy, osoby z bardzo dużymi kredytami. Pozornie mają ustabilizowaną sytuację. Ale to są grupy ryzyka. Należą do nich nasi bliscy znajomi, osoby z naszej rodziny, a bywa, że i my sami. Ludzi to dotyczy. Nas to dotyczy.
AD: Ale w naszych głowach wciąż tkwi stereotyp bezdomnego.
IK: Tak. Jest z nim związany obraz alkoholika, który jest wykolejony, brudny, śmierdzący. Nikt nie pomyśli, że jest to 30-letnia matka, której się noga w życiu powinęła. Niewydolna nie ze swojej winy. Wystarczy kilka przyczyn, które się złożą: utrata pracy, choroba, rozwód – i człowiek wypada z sieci. Wolny rynek nas nie rozpieszcza. Powtarzam, bezdomność dotyczy nas wszystkich.
AD: Stworzyliście Partnerstwo Pomocy Osobom Wykluczonym i Bezdomnym. Pracujecie. Co chcielibyście osiągnąć w najbliższym roku?
IK: Ambulatorium, ściślejsza współpraca z różnymi innymi organizacjami i instytucjami pomocowymi na terenie Łodzi. Doprowadzenie do lepszego dialogu z Urzędem, prowadzenie szeroko zakrojonych konsultacji, szczególnie w kontekście rewitalizacji. Chcemy rozmawiać o konkretnych rozwiązaniach z osobami władnymi, bo mamy propozycje i będziemy do tego dążyć.
Trzeba pamiętać, że bezdomni są mieszkańcami i mieszkankami tego miasta, chociaż nie mają adresu zameldowania. Myślenie, że będą nam wchodzić w drogę, będą nam brzydko pachnieć – nic nie zmienia ani dla bezdomnych, ani dla „domnych”. Zastanówmy się, jako mieszkańcy, co mamy do zaoferowania? Zaproponujmy rozwiązania. Jeżeli naszą jedyną propozycją będzie myślenie: „idźcie stąd” – to nic dobrego nie wyniknie.
AD: Czy zdarzają się akty agresji na bezdomnych?
IK: Zdarzają się. Mało się o tym mówi, a jeszcze mniej pisze. Czasem są to podpalenia w miejscach, gdzie przebywają bezdomni. Nie tak dawno miał miejsce taki przypadek przy ul. Gdańskiej – podpalenie i to na kilku piętrach. Dwie osoby udało się wyprowadzić, a trzecia spadła na strażaka. W ciężkim stanie obydwaj trafili do szpitala. To nie było pierwsze podpalenie. W Partnerstwie są osoby pracujące z bezdomnymi. Opowiadały, że w Sylwestra podpalono dwójkę ludzi w komórce przy Kilińskiego, kobieta nie przeżyła, mimo że została przewieziona na oddział oparzeń do Krakowa. Mężczyzna wyniósł ją płonącą z tej komórki. W zeszłym roku była seria pobić – pięć w ciągu tygodnia. Grupa nastolatków podbiegała i zwyczajnie biła osoby bezdomne. To częste opowieści osób żyjących na ulicy.
AD: Dlaczego atakowani są właśnie bezdomni?
IK: Bo nikt się o nich nie upomni. Pamiętajmy, że bezdomność może dotyczyć każdego, zwłaszcza w obecnej sytuacji ekonomicznej i braku pewności. Nie ma znaczenia, ile masz dziś na koncie, nie ma znaczenia, ile masz lat, czy jesteś kobietą, czy mężczyzną.