Bajki dla dorosłych
Moda na wymieniane co sezon ubrania przeskoczyła na pralki, zmywarki czy samochody. Przecież przetopienie zardzewiałego auta w hucie i wyprodukowanie nowej maszyny zabiera znacznie więcej energii niż jeżdżenie starszym modelem, który odrobinę więcej palił. Co najgorsze, nowe maszyny są tak budowane, by nie żyły zbyt długo.
No nie może być inaczej. Stoję w elektrycznym w kolejce po przewód zasilający do czajnika i słyszę biadolenie faceta, któremu myjnia bezdotykowa zdarła lakier z ukochanego samochodu. Gościa bez wątpienia bardzo rozczarowała reklama „bezdotykowości”. Poza tym przewód, o którym wspominałem, spalił mi się w czajniku bezprzewodowym. Za chwilę dojdę do sprzedawcy i co? O co zapytać faceta, który zna mnie od lat i wie, że mam raczej poukładane w głowie? Jak mam się zwrócić? Poproszę o przewód do bezprzewodowego podgrzewacza wody? Z drugiej strony, właściwie każdy przekaz może mnie zaatakować dezinformacją. Prawie każda reklama wciska mi coś, co jest absolutnie niezgodne z prawdą. Przykład? Najbardziej znany slogan reklamowy na świecie mówi, że tic-tac ma dwie kalorie. Wiem, że człowiek bez poważnej wady wzroku nie przeczyta drobnego druku na opakowaniu, ale wystarczy wziąć szkło powiększające, żeby zobaczyć, że na każdym pudełku jest napisane: drażetka ma dwie… kilokalorie. Dwie kilo, czyli dwa tysiące kalorii. Każda pastylka!
Obietnic „tak zwanych” polityków przed jakimikolwiek wyborami przywoływać nie powinienem. Najkrócej można to skomentować hasłem: Nikt nie da ci tyle, ile ja jestem w stanie ci obiecać. Lepiej nic więcej nie mówić o prawdomówności, pożal się Boże „mężów stanu”.
Dopiero za chwilę zrobię z siebie błazna w ulubionym sklepie, więc jeszcze pomyślę o coraz częściej spotykanych w naszym mieście samochodach na baterie. Domyślam się, że najczęściej można je spotkać w okolicy Piotrkowskiej, bo polityka magistratu pozwala na parkowanie bez ograniczeń na centralnej ulicy miasta, jeżeli pojazd ma ekologiczny napęd.
Idea wspaniała. Ale pojazd elektryczny też kopci, tylko że z komina… w Bełchatowie. W końcu prąd w naszym kraju robi się prawie wyłącznie z węgla. No może to i lepsze, niż kolejna rura wydechowa w Śródmieściu, bo po pierwsze, elektrociepłownia ma doskonałe elektrofiltry, a po drugie, nasz pył osiada najczęściej dopiero w okolicy Przemyśla.
Czasem tylko zastanawiam się, dlaczego władze miasta proponują udogodnienia dla pojazdów elektrycznych, skoro wymyśliły, że samoloty będą lądowały na Lublinku. Ścieżka podejścia ciężkich maszyn przebiega dokładnie nad centrum miasta, a więc przy każdej, nawet małej korekcie wysokości, ogromne silniki wypluwają z tysiąc razy więcej spalin, niż najbardziej zdezelowana łódzka taksówka i to wszystko spada na nasze głowy. Poza tym, do wykonania nowoczesnych, lekkich i pojemnych akumulatorów, napędzających takie cacuszko, potrzeba litu. Pierwiastek rzadki i drogi, a co najgorsze, żeby go wydobyć, trzeba rozkopać tysiące hektarów Australii lub Chin. Straty ekologiczne są gigantyczne, ale my dajemy się okłamywać, że wszystko jest cacy, a samochody elektryczne są eko.
Na dodatek nie zrobimy sobie tym wycieczki z Piotrkowskiej do Szczecina, bo zasięg takiego pojazdu, to zaledwie sto kilometrów. Po każdej stówce trzeba przez parę godzin ładować litowe baterie. Prądem. On jest z elektrowni. Elektrownia spala węgiel i kopci. Węgiel jest z kopalni. Kopalnia…
Wracając do kłamstw, zwykle odsuwamy myśl, że zatruwamy naszą Ziemię, kupując coraz nowsze rzeczy, chociaż stare doskonale służą. Moda na wymieniane co sezon ubrania przeskoczyła na pralki, zmywarki czy samochody. Przecież przetopienie zardzewiałego auta w hucie i wyprodukowanie nowej maszyny zabiera znacznie więcej energii niż jeżdżenie starszym modelem, który odrobinę więcej palił. Co najgorsze, nowe maszyny są tak budowane, by nie żyły zbyt długo. Dla wytwórców to nakręcanie koniunktury, ale w mojej skromnej głowie nie chce się zmieścić, że nikt nie jest pociągany do odpowiedzialności za zabijanie naszej planety. Przecież każdy recykling to mniej ropy i węgla pod stopami, a więcej dymu w atmosferze.
Okłamujmy się, że kupowane w marketach koszulki wyprodukowane w Chinach czy Indiach nie zatruwają naszego powietrza. Zatruwają, tylko w innej szerokości geograficznej. Zapytałem mądrą kobietę, klimatologa, profesor Joannę Wibig z Wydziału Nauk Geograficznych naszego Uniwersytetu, czy to naprawdę my napsociliśmy w życiodajnej atmosferze? Niestety, nie ma żadnej wątpliwości. Wszystkie wulkany świata nie dorastają do stóp wyziewom naszego, ludzkiego przemysłu i transportu.
Cztery piąte lasów Madagaskaru wycięto, żeby stworzyć plantacje kaktusów, z których powstaje… sizal do produkcji ekologicznych opakowań! Dżungle wysp Pacyfiku są wypalane dla stworzenia upraw produkujących ekologiczne paliwo z naturalnego oleju. Zastanawiam się głęboko, czy ja zwariowałem, czy świat stanął na głowie.
Czterysta – to zawartość dwutlenku węgla w atmosferze. Tyle ppm CO2, czyli części na milion innych cząsteczek zawiera powietrze, które nas otacza. Od kilkuset milionów lat, tak nie było, ale cóż, może nie warto o tym myśleć tuż przed zakupami w sklepie z elektrycznością.
Dobrze, wystarczy. Zrobię zakup i za chwilę pójdę do domu, włączę telewizor i obejrzę kolejny film fabularny. Ale zaraz, fabula, to po łacinie bajka. No nie chce być inaczej.
Po dobranocce dla dzieci – Wiadomości lub Fakty. Znowu bajka, tym razem dla dorosłych?
Zaczynam tracić pewność, czy dziennik wieczorny też nie należy do gatunku „lubimy być okłamywani”.