48 tysięcy ukamienowanych rocznie

Smog. Rys. Bruno Polis.
Wrzucamy kilka wiader do pieca, a w domu ledwie ciepło, bo płonący grafit, zamiast grzać pomieszczenia, musi odparować wodę z mokrego zazwyczaj miału, pogrzać i pokruszyć do zabójczej wielkości kamienie i jeszcze wysłać je przez komin do otoczenia.
Za czasów naszych przodków, jak ktoś żegnał się z „łez padołem”, to mówiono: umierał na boleści albo „zabrała go zmora”.
Teraz znamy tyle jednostek chorobowych, że statystycznie każdy z nas choruje na kilka. Przykłady mogą zdumiewać. Jeżeli czujesz „stan wyczerpania życiowego, wypalenie się”, to jest to choroba o numerze Z73.0. „Nieokiełznana ambicja, potrzeba wysokich osiągnięć, niecierpliwość, współzawodnictwo i poczucie nagłości” też jest chorobą i ma numer Z73.2. O zaledwie jedno oczko dalej jest „brak odprężenia i wolnego czasu”. Za numerem Z81.2 kryje się obciążenie rodzinne nadużywaniem tytoniu. Cały dział przypadłości wynikających z niedostępności placówek medycznych i innych form opieki zdrowotnej można znaleźć pod numerem Z75. O chorobach związanych z przebywaniem w areszcie, więzieniu lub wynikających z opuszczenia takiego miejsca nie wspomnę – jest ich kilka.
Niby mamy XXI wiek, ale mimo że specjaliści od chorobowych bytów mnożą je niestrudzenie, to o tych prawdziwie niebezpiecznych mamy takie pojęcie jak nasi przodkowie. Żeby to udowodnić, opowiem o chorobie, która co roku, tylko w Polsce, skraca życie czterdziestu ośmiu tysiącom osób. Czytelniku, nie mylą Cię oczy. Tylu ludzi zostaje zamordowanych przez… kamienie, które wpadają do naszych płuc.
Ale po kolei.
Liczba osób zapadających na alergie, astmę i podobne dolegliwości nie jest dokładnie znana, ale na pewno są to setki tysięcy rocznie. Warto przyjrzeć się wstrętnemu mordercy, czyli… smogowi.
Smog to bardzo rzadki dym, a zatem „roztwór substancji stałych w gazie”. Gazem oczywiście jest powietrze, a substancje stałe to pokaźna liczba pierwiastków i związków chemicznych. Najwięcej jest popiołu, czyli zwykłych kamieni. Jest też trochę pamiątek z ropy naftowej.
Jeżeli chodzi o chemię w smogu, to najgorsze są benzoapireny. Oprócz tego oczywiście znajdziemy w nim dziesiątki, jeżeli nie setki, innych ciekawych substancji. Przeważnie pochodzą z niedopalonego plastiku, a że tworzywa sztuczne robi się z ropy naftowej, to już wiemy, o co chodzi. Gdyby domowe piece można było rozgrzać do tysiąca stopni Celsjusza, plastik byłby doskonałym paliwem, a z komina wylatywałyby jedynie para wodna i dwutlenek węgla. Tak działają profesjonalne spalarnie śmieci. Niestety, małe paleniska nie pozwalają na całkowite spalenie węglowodorów (czytaj: ropy, plastiku itd.), bo są za zimne. Co się nie dopali, wylatuje jako czarny dym i truje wszystkich dookoła. W smogu jest jednak dużo więcej kamieni niż trucizn chemicznych. Kamienie wpadają do naszych płuc i robią tam spustoszenie. Właściwie nie tam, tylko znacznie dalej. Co gorsze, są tak małe, że przenikają błonę naszych komórek, jak mrówka granicę państwową. Następnie niesione z krwią dostają się właściwie wszędzie, do każdego organu, łącznie z mózgiem. Tam dopiero zaczynają psocić, doprowadzając nawet do zgonu.
Ale skąd drobne kamienie w powietrzu?
Chodzi o to, że we wsypywanym do pieca materiale, który potocznie nazywamy węglem, jest tylko część pierwiastka chemicznego oznaczonego w tablicy Mendelejewa literką „C” jak Carbon. W paliwie, o którym piszę, karbon występuje w postaci grafitu. Zwykle jest tam jeszcze tlen, wodór, azot, siarka, czasami arsen, uran czy german. Mówimy o najlepszym gatunku kopaliny, np. antracycie, który ma od 90. do 97. procent ukochanego przez nas czarnego grafitu. Taki węgiel pięknie się pali, daje ogromnie dużo ciepła i zostaje po nim najwyżej trzy procenty popiołu. Niestety, antracyt jest tak dobry, że na pniu kupuje go przemysł chemiczny i na rynku zostaje… No właśnie, co my tak właściwie kupujemy „na składzie” węglowym?
Im węgiel tańszy, tym mniej w nim grafitu, a więcej skał. Niestety, jeżeli paliwo mniej kosztuje, to grafitu jest tam tyle, co kot napłakał. Nigdzie na świecie nie można sprzedać mieszaniny grafitu i skał wapiennych w proporcjach pół na pół, a u nas się sprzedaje, a jakże. Wrzucamy kilka wiader do pieca, a w domu ledwie ciepło, bo płonący grafit, zamiast grzać pomieszczenia, musi odparować wodę z mokrego zazwyczaj miału, pogrzać i pokruszyć do zabójczej wielkości kamienie i jeszcze wysłać je przez komin do otoczenia. Wszystkie te czynności wymagają energii, stąd na zimę, zamiast tony węgla musimy kupić kilka ton zanieczyszczonego paliwa.
Jeżeli wiemy już to wszystko, zapytajmy: no to o co chodzi? Dlaczego ktoś sprzedaje mieszaninę grafitu i skały płonnej, która w małym piecu zamienia się w ludobójcę? Dlaczego prawo na to pozwala i dlaczego ludzie kupują siedem ton świństwa po 400 złotych zamiast jednej tony za 810 zł? Może dlatego, że nie chciało się chodzić do szkoły i dowiedzieć się, co to jest megadżul? A może jest się babunią mieszkającą przy Piotrkowskiej, z emeryturą ledwie wystarczającą na zapłacenie czynszu za ogromne, niepodzielne mieszkanie i na kupienie leków? Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie paliłby odpadkami i miałem, gdyby mógł kupić dobre paliwo w cenie proporcjonalnej do zarobku lub renty. Jaki sens nosić kilka wiader miału zamiast jednego wiadra węgla? A potem taszczyć z powrotem całe kubły popiołu? Diabeł tkwi w szczegółach, a te szczegóły mówią, że jest to problem polityczny.
Trudno wytłumaczyć politykom, że zwiększanie akcyz i innych narzutów powoduje dwa potężne problemy. Po pierwsze, spadną wpływy do budżetu (zjawisko to opisał ekonomista Arthur Betz Laffer w 1974 roku), a po drugie, zamordujemy dziesiątki tysięcy i nie pozwolimy pracować setkom tysięcy naprawdę chorych Polaków.
Ale dość smutków, popuśćmy wodze fantazji.
W marzeniach cena dobrego węgla spada, olej opałowy kosztuje tyle, ile obiecali rządzący przed kilku laty notable, i wszędzie doprowadzamy gaz z sieci. Albo podłączamy wszystkie dzielnice Łodzi do sieci cieplnej. Elektrociepłownie, które już zużyły ogromne ciśnienie pary w generatorach, wysyłają rozprężony gaz do ogrzewania większości łódzkich mieszkań. W efekcie w gniazdkach mamy tańszy prąd, a reszta energii nie jest wyrzucana przez komin, tylko daje przyjemne ciepełko przez kaloryfery.
Proces jest bezpieczny, bo w odróżnieniu od małej kozy czy kominka, w ogromnych i supernowoczesnych kotłach można spalić nawet zakamieniony miał węglowy. System wymienników ciepła odbierze resztki energii także z popiołu, a filtry nie wypuszczą żadnych kamiennych i chemicznych zanieczyszczeń na zewnątrz.
Rozwiązanie proste, ale nie dla wszystkich.
Jakoś politycy nie wpisują takiego planu w swoje kampanie wyborcze. No cóż, co roku mogłoby się na to pożalić 48 tysięcy najbardziej zainteresowanych, ale oni już nie mają prawa wyborczego. Ich głos zabiły najmniejsze kamienie świata.
Moje prawo wyborcze jeszcze nie wygasło, więc wrzucam kamień (znacznie większy) do politycznego ogródka i żądam zauważenia tego problemu. Inaczej potoczy się kamienna lawina, która i tak co roku zbiera zbyt duże śmiertelne żniwo.
****
Andrzej Tokaj – zajmuje się motoryzacją, techniką i nauką.
Podoba Ci się ten artykuł? Tutaj możesz wesprzeć kolejny: https://zrzutka.pl/4n584m
Łódzka Gazeta Społeczna „Miasto Ł” jest gazetą bezpłatną, opartą na obywatelskim zaangażowaniu. Pomóż nam zebrać środki na dalsze działanie.
Jeżeli chcesz nas wspierać regularnie, zleć w swoim banku przelew stały:
Fundacja Spunk
Nr konta: 83 1750 0012 0000 0000 3823 8337 Raiffeisen Polbank
W tytule: „Darowizna na Miasto Ł”.